Najwierniejszy kibic Odry

Redakcja
Z Franciszkiem KRÓTKIM, byłym szkoleniowcem Ryana Odry Opole, obecnie trenerem GKS-u Bełchatów, rozmawia Roman STĘPOROWSKI

- Musiał pan odejść z Odry?
- Oczywiście, że nie musiałem.

- Dlaczego więc od miesiąca nie ma już pana w Opolu?
- Bo szereg zdarzeń, które od kilku miesięcy miały miejsce w klubie, spowodowały, że moja obecność mogła mieć wpływ na jeszcze gorsze wyniki zespołu. Doszedłem do wniosku, że zmiana trenera może niektórymi ludźmi wstrząsnąć, a zespół zachowa szanse na awans do ekstraklasy.

- Czy warto się poświęcać? Przecież to trener Krótki na koniec sezonu wyjdzie na najbardziej przegranego. Jeśli Odra awansuje, to będzie się mówiło, iż zarząd w porę zmienił trenera. Jeśli opolanom nie wyjdzie, to Krótkiemu zarzucą złe przygotowanie drużyny do wiosny.
- Ten zarzut swoją grą obecnie odpiera drużyna. Zespół fizycznie i motorycznie został przygotowany do sezonu bardzo dobrze. Oczywiście każdy trener może tak powiedzieć, ale obserwując mecze po moim odejściu, ani razu nie zauważyłem, by Odra nie wytrzymywała fizycznie dziewięćdziesięciu minut. Gdyby było inaczej, to dziś nie potrafiłaby wygrać z Radomskiem i Świtem. Dobrze się przychodzi do klubu, otrzymując zespół fizycznie przygotowany do walki.

- Pańskiemu odejściu towarzyszyły zarzuty, iż nie potrafił pan utrzymać dyscypliny w drużynie.
- Nie ja nie potrafiłem utrzymać dyscypliny. Ludzie, którzy klubem zarządzają, robili wszystko, żeby tej dyscypliny nie było. Jeżeli zarząd po meczu z Dolcanem zawiesza Kucharskiego, a dzień później zmienia decyzje, to jak może wymagać od trenera, by pilnował dyscypliny? To władze klubu rozpuściły piłkarzy takimi sprzecznymi decyzjami. Gdy w takiej sytuacji trener zacznie wyciągać jakieś konsekwencje wobec piłkarzy, to może wyjść na durnia.

- Otrzymał pan wszystkie pieniądze z Odry?
- Mam otrzymać pensje za kwiecień. Obiecano mi też gratyfikację w przypadku awansu do pierwszej ligi. Z zaległych premii za rundę jesienną oraz kolejne awanse w Pucharze Polski nie otrzymałem dotąd ani złotówki.

- Liczy pan na te pieniądze?
- To są uczciwie zarobione pieniądze, ale zdaje sobie sprawę, że bez awansu kasy nie będzie. W innym przypadku jest szansa, iż część zaległości otrzymam.

- Żałuje pan, że przed niespełna rokiem przyjął ofertę Odry?
- Niczego nie żałuję, bo tego, co osiągnąłem i zrobiłem z zespołem, nikt mi nie zabierze. Teraz jestem najwierniejszym kibicem Odry spoza Opola, trzymam za nią kciuki i wierzę, że wywalczy awans. W tym też będzie mój udział.

- Jednak nie dane było panu dokończyć dzieła.
- Taki jest los trenera. Może za trzecim razem się uda.

- W Bełchatowie?
- Nie wiem, czy tam zostanę. Do końca sezonu pracuję w Bełchatowie i dopiero potem prezes Drobniewski podejmie decyzje, czy trenerem GKS-u będzie Krótki, czy ktoś inny.

- Niedawno stwierdził pan, że już w styczniu, po pierwszym strajku piłkarzy, wiedział, iż jest zwolniony, tylko nie wiedział, kiedy to nastąpi.
- Podtrzymuję te słowa. Zdawałem sobie bowiem sprawę, że w takim stanie organizacyjnym, w jakim znalazł się klub, będzie mi bardzo trudno motywować zawodników do dalszego wysiłku i walki. To się potwierdziło.

- Jednak po nieprzystąpieniu drużyny do pierwszego sparigu, mówił pan, że nie powinno to w istotny sposób zachwiać przygotowań i wpłynąć na formę.
- Co miałem wtedy powiedzieć? Przecież byłem pracownikiem klubu i nie mogłem wtedy dolewać oliwy do ognia. Później dowiadywałem się, że niektóre zamierzenia działaczy były przez kogoś reżyserowane. W klubie były bardzo skomplikowane sytuacje, o których mógłbym napisać książkę. Byłaby bardzo ciekawa. O szczegółach i nazwiskach dzisiaj jeszcze nie możemy rozmawiać. Przyznam jednak, że liczyłem na poprawę sytuacji. Niestety, nic nie uległo zmianie i na początku rundy przyszły niepowodzenia. Nazwałbym je nieszczęśliwymi wpadkami, bo dziś mogę powiedzieć, że nie były to niepowodzenia związane z siłami pozasportowymi.

- Twierdzi pan, że mecz z Dolcanem nie był puszczony?
- Głowy bym za to nie dał, bo mam tylko jedną. Ale z tego, co wiem, to raczej nie.

- Tylko raczej? Do mnie dochodzą inne informacje, że właśnie ten jeden jedyny mecz był rozstrzygnięty poza boiskiem.
- Być może tak było. Dlatego powiedziałem, że głowy bym nie dał.

- Od tego spotkania zaczęły się nawarstwiać pańskie kłopoty.
- Niestety, w polskim futbolu zawsze tak jest. W Święto Pracy zwolniono trzech trenerów: Wdowczyka z Orlenu, Majewskiego z Amiki i z Górnika Piechniczka - autorytet w gronie szkoleniowców. Wcześniej pracę stracili Smuda i Lorens. I co, ci szkoleniowcy nic nie potrafią? Nie. Po prostu przyszło rozczarowanie działaczy brakiem wyników. Byłem w takiej samej sytuacji jak Lorens w Pogoni Szczecin. On był liderem ekstraklasy, ja prowadziłem w drugiej lidze. Jego zwolniono trochę później, ale gdybym się uparł, to mógłbym jeszcze w Opolu popracować. Po moim odejściu kilka istotnych rzeczy w działaniu klubu się zmieniło. Pan o tym nie wie, ale zupełnie inne warunki pracy były, gdy ja rozpoczynałem rundę, a zupełnie inne są teraz.
- Co takiego istotnego się zmieniło?
- W tym miejscu proszę wstawić trzy kropki.

- Proszę uchylić choć rąbek tajemnicy?
- Nic na ten temat nie mogę powiedzieć.

- Wspomniał pan o trenerskiej karuzeli. Zawsze najpierw musi spaść głowa trenera?
- A czy w Polsce kiedykolwiek było inaczej? U nas większość klubów jest biedna, ale każdy zarząd uważa, że ma najlepszy zespół, od którego oczekuje wyniku. Czasem ten zespół zaczyna wygrywać, ale w klubie wciąż brakuje pieniędzy, nie ma ich na wzmocnienie zespołu i zaczynają się rozczarowania. Wtedy odchodzi trener. Tak robi biedny. Bogaty zostawia trenera, a wymienia zawodników wskazanych przez szkoleniowca.

- W Opolu poza głową trenera spadły jeszcze głowy trzech zawodników. Podziela pan stanowisko zarządu?
- Czy to wyjdzie na dobre, pokaże czas. Jednak dla mnie odejście Jaskota i Kucharskiego nie jest dużym osłabieniem drużyny. Natomiast pozbycie się Machaja jest błędem.

- Czy ta trójka faktycznie była ogniskiem zapalnym?
- Na pewno nie Jaskot, bo zbyt mało grał. Kucharski już po meczu z Dolcanem miał być odsunięty, ale decyzja zarządu z dnia na dzień została zmieniona.

- Rok temu, gdy prowadził pan jeszcze Włókniarza Kietrz, zespół "w dziwny sposób" przegrał u siebie z broniącym się przed spadkiem Grunwaldem. Ten mecz zadecydował o pańskim zwolnieniu. Historia się chyba powtórzyła?
- W jakimś sensie tak. W Kietrzu, podobnie jak w Opolu, zimą nie zrobiono nic, by wzmocnić zespół i poprawić jego sytuację, natomiast pozostały bardzo duże oczekiwania. Wiadomo było, że Włókniarz może zagrać słabiej i tak się stało. Podobnie jak w Opolu ja musiałem być temu winny, choć nie wiem dlaczego. W Kietrzu oczekiwania były za duże w stosunku do możliwości. W Opolu do dzisiaj nie zostały zapłacone zaległości za pół rundy jesiennej i za żaden mecz Pucharu Polski. Nikt nie doszedł do drużyny, nie grał Czajkowski, odszedł Szczypkowski. W takiej sytuacji trudno o wyniki.

- Nie odnosi pan wrażenia, że w obu przypadkach wyrok na pana podpisali piłkarze, przegrywając w podobnym stylu?
- Szanuję każdego przeciwnika, ale zdaniem kibiców i władz klubu lider nie może przegrać z ostatnim zespołem. Okazuje się, że może przegrać i może też zremisować. W środę wicelider i najlepszy zespół wiosny, KSZO Ostrowiec, z tym samym Dolcanem zremisował u siebie. Nie sądzę, by za to Krzysiek Tochel (trener KSZO - przyp. red.) stracił pracę. Ale sytuacja organizacyjna i finansowa KSZO jest tysiąc procent lepsza, niż była na początku rozgrywek w Opolu.

- Jeśli Opole nie wygra ekstraklasy, to może mieć pretensje tylko do własnej niemocy organizacyjnej?
- Brak awansu będzie porażką wszystkich: zawodników, trenerów, kierownictwa klubu, władz miasta i województwa. Taka szansa, jaka wytworzyła się po jesieni, może się już nie powtórzyć. Ostatnie zwycięstwa Odry pozwoliły jej zachować szanse. Obecnie zespół z Opola pod względem psychologicznym jest w lepszej sytuacji od KSZO.

- Jednak passę może przerwać w sobotę lokalny rywal, Włókniarz Kietrz.
- W stu procentach jestem przekonany, że Odra wygra te derby.

- Czym pan to argumentuje?
- Znajomością tematu.

- Jesienią też wszystko przemawiało za Odrą, a jednak w Kietrzu wygrał osłabiony Włókniarz.
- Wtedy była inna sytuacja. Odra tam wygrać po prostu nie mogła, bo na trybunach siedział... Nie mogę powiedzieć kto. W Opolu jednak na pewno wygra. To są zespoły z jednego województwa i czasami trzeba sobie pomóc.

- Jednak w drugiej lidze jeszcze ani razu oba kluby sobie nie pomogły.
- W sobotę będzie ten pierwszy raz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska