Nałogowy brak adresu

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Ponad dwustu bezdomnych tłoczy się w schronisku Brata Alberta w Bielicach, choć okres mrozów dawno już minął.

W niedzielę obchodzono Dzień Bezdomnego, jedno z nielicznych świąt, których nie drukują w kolorowych kalendarzach. Tymczasem - jak szacują organizacje pozarządowe - w Polsce jest już około 300 tysięcy bezdomnych i ich liczba rośnie.
- Kilka lat temu w tym okresie miałem jakąś setkę mężczyzn - mówi ojciec Jerzy Marszałkowicz, szef schroniska. - W ubiegłym roku było ich już 180, teraz mamy ponad dwustu.
Ojciec Jerzy ma pretensje do mediów, że bezdomnych pokazują najczęściej przy okazji dobroczynnych wigilii, kiedy wszyscy są uśmiechnięci, życzliwi, skorzy do pomocy.
- No, i jeszcze jak zamarzają, bo to politycznie niewskazane, żeby ludzie zamarzali z zimna - smutno uśmiecha się zakonnik. - Tymczasem na co dzień jesteśmy zdani na siebie. Obok problemów finansowych mamy kłopoty z urzędnikami, którzy nie chcą wyrabiać bezdomnym dowodów osobistych, lekarze niechętnie przyjmują ich do szpitali...

Przez schronisko w Bielicach przewinęło się w ostatnich kilkunastu latach tysiące bezdomnych. Dom traci się najczęściej po rozwodzie, po powrocie z więzienia, po kolejnym alkoholowym cugu. Wielu ludzi, którzy dziś nie mają adresu, niegdyś stali na szczycie społecznej drabiny.
- Pamiętam, że mieszkał już u nas lekarz, inżynier z politechniki, magister filozofii - mówi Wojciech Jarecki, opiekun bezdomnych. - Ci ludzie stracili swoje domy głównie przez alkohol. Ostatnio niepokoi nas coraz większa grupa bezdomnej młodzieży.
Jerzy Młynek, 22-letni bezdomny z Żor, trafił do Bielic dwa miesiące temu. Rodzicom nie podobało się jego zachowanie, więc wyrzucili go z domu.
- Moi rodzice, od kiedy pamiętam, dużo pili, od dziecka się mną nie zajmowali - mówi Jurek. - Jak miałem 12 lat, wpadłem w złe towarzystwo, też zacząłem pić, a potem ćpać. Od dwóch lat już nie biorę narkotyków, pisałem do domu listy, żeby mnie ojciec z powrotem pod dach przyjął. Ale on nie chce i koniec.

Jurek przyznaje bez ogródek, że jak załapie parę groszy, to się po prostu upija.
- A jak wypiję, to mi odbija - mówi. - Po tych narkotykach, które przez lata brałem, mam straszne halucynacje. Tu, w schronisku, załatwiają mi jakieś leczenie, bo ja chciałbym kiedyś żyć jak normalni ludzie.
Ojciec Jerzy Marszałkowicz przyznaje, że ma kolosalne problemy z przyjęciem bezdomnych do szpitala. Choć w teorii bezdomni mają prawo do normalnej opieki zdrowotnej (za ich leczenie powinny płacić ośrodki pomocy społecznej), w praktyce szpitale bez problemu przyjmują bezdomnych tylko w sytuacjach zagrożenia życia.

- Staramy się pomagać tym ludziom na miejscu - mówi szef schroniska. - Oni najczęściej chorują na wszawicę, ropnie, odparzenia nóg, porażenia nerwów rąk i nóg na skutek picia...
W chwili gdy rozmawiamy z ojcem Marszałkowiczem, do pokoju wchodzi Robert Tajer, pracownik schroniska, który właśnie przyjmuje do schroniska sześciu nowych bezdomnych. Od kilku dni w Bielicach mają alkomat, w który bezdomni obowiązkowo dmuchają, gdy zajdzie podejrzenie pijaństwa.
- Cała szóstka jest kompletnie pijana, mają ponad cztery promile - raportuje zakonnikowi pan Robert. - Pięciu z nich jest zawszonych, właśnie idą na kwarantannę.
Nowi podopieczni ojca Jerzego pójdą teraz pod prysznic, ogolą im głowy, obsmarują maściami, dostaną świeżą odzież. Odwszawieni bezdomni przyjdą do świetlicy na obiad, zasiądą pod wielkim krzyżem i wymalowanym na ścianie cytatem ze świętego Augustyna: "Pijaństwo jest matką wszystkich zbrodni".

- Zawsze mamy dylemat, czy przyjmować alkoholików - mówi ojciec Jerzy. - Ale nie wyrzucam ich, bo jesteśmy jedynym ratunkiem dla tych ludzi. Nie wiem, ilu uratowaliśmy życie, ale wiem, że pijani bezdomni są w polskich miastach bici, kopani, zrzucani ze schodów, a nawet oblewani benzyną i podpalani...
Bywały przypadki, że bezdomni po kilku latach stawali na nogi, udawało im się znaleźć pracę, wracali do schroniska tylko po to, aby podziękować. Ale większość z nich jest już do końca życia zdana na łaskę opieki społecznej.

- Mamy już w Polsce do czynienia z nałogiem bezdomności - mówi szef schroniska. - Są ludzie, którzy nie chcą inaczej żyć. Jak ich wyrzucą z jednego schroniska, to pojadą na drugi koniec Polski do innego...
W schronisku w Bielicach spotkaliśmy jednak ambitnego bezdomnego. Jest nim Norbert, 24-letni bezdomny z Kędzierzyna-Koźla.
- Od dziecka wychowywałem się z ojczymem, który zawsze traktował mnie gorzej niż swoje prawdziwe dzieci - mówi Norbert. - Kiedy miałem szesnaście lat, wyrzucił mnie z domu, bo "jeszcze nie zarabiałem pieniędzy". Wpadłem w alkoholizm, trochę ćpałem. Ale teraz matka pomaga mi wyrobić niemieckie pochodzenie. Za pół roku, jak dobrze pójdzie, pojadę do Niemiec do roboty i pokażę ojczymowi, na co mnie jeszcze stać...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska