Narutowicz - szlachetny idealista

Archiwum
Gabriel Narutowicz podczas spotkania z Józefem Piłsudskim 14 grudnia 1922 roku. Marszałek uważał, że Narutowicz był szlachetnym, ale niepraktycznym idealistą, który dążył do wytworzenia w Polsce od razu rzeczy najlepszych na świecie.
Gabriel Narutowicz podczas spotkania z Józefem Piłsudskim 14 grudnia 1922 roku. Marszałek uważał, że Narutowicz był szlachetnym, ale niepraktycznym idealistą, który dążył do wytworzenia w Polsce od razu rzeczy najlepszych na świecie. Archiwum
Rozmowa z historykiem, dr. Markiem Białokurem.

- Właśnie mija 90 lat od gorącego grudnia 1922 roku, kiedy Zgromadzenie Narodowe na pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej wybrało Gabriela Narutowicza. Zaprzysiężony 11 grudnia, pięć dni później, 16 grudnia, został zastrzelony w "Zachęcie". Jedyną decyzją, jaką podjął - tuż przed wyjazdem do "Zachęty" - było ułaskawienie więźnia skazanego na śmierć. Uważał, że to dobry znak.
- Ale już w "Zachęcie", gdy podszedł do niego ambasador angielski i powiedział: "Pozwoli pan sobie pogratulować, panie prezydencie", Narutowicz odparł: "Raczej złożyć kondolencje". Niedługo potem padły trzy strzały. Nad tą rodziną ciążyło jakieś fatum. Córka po zapaleniu opon mózgowych w dzieciństwie nigdy nie powróciła do zdrowia. Przeżyła 80 lat i w 1987 roku zmarła w klasztorze w Chełmnie, gdzie opiekowały się nią zakonnice. Syn marnotrawił rodzinne pieniądze i w wieku 49 lat zmarł w Szwajcarii, nie zadbawszy o pamięć o ojcu. Brat, Stanisław, współtwórca państwa litewskiego, wzięty adwokat, popełnił samobójstwo pod koniec 1932 roku. Żona Gabriela Narutowicza, Ewa, po kilku latach zmagania z chorobą zmarła na raka w lutym 1920 roku.

- Właśnie od sceny pogrzebu żony zaczyna się głośny film Jerzego Kawalerowicza "Śmierć prezydenta" z 1977 roku. Szwajcarscy profesorowie, koledzy Narutowicza, zastanawiają się, czy teraz cokolwiek będzie w stanie powstrzymać go przed powrotem do Polski. Po 35 latach spędzonych w Szwajcarii. Po co? Całe życie go tutaj nie było.
- A kto tutaj był? Polski nie było. W tych czasach to, że ktoś nie mieszkał w miejscu swego urodzenia - Warszawie, Krakowie, Wilnie etc. - było standardem. Chcąc cokolwiek osiągnąć - w nauce czy polityce - trzeba było wyjechać w świat, aby się kształcić. O Marii Skłodowskiej zapewne nikt by dzisiaj nie usłyszał, gdyby w 1891 roku nie podjęła odważnej decyzji i nie wyjechała do Francji. A ilu obecnie polskich naukowców jest w stanie przebić się, pozostając w kraju? Inne zaplecze, inny poziom finansowania. Narutowicz bardzo nad tym ubolewał. Po powrocie do Polski w 1920 roku mówił z goryczą, że jako profesorowi w Szwajcarii łatwiej mu było o miliony niż w Polsce, będąc ministrem, o tysiące.

- Jak syn powstańca styczniowego, żmudzki szlachcic, został profesorem w Zurychu?
- Studia zaczął w Petersburgu, ale to miasto zbudowane na wodzie, bagnach i ludzkich kościach dla jego chorych płuc było jak wyrok śmierci. Matka wywiozła go na leczenie do Davos, potem ukończył studia na politechnice w Zurychu. Okazał się wybitnie zdolnym inżynierem, zajął się budowlami hydrotechnicznymi. W kraju pozbawionym bogactw naturalnych, poza "białym węglem", stał się jednym z pionierów elektryfikacji. Na górskich rzekach budował elektrownie wodne o tak śmiałych rozwiązaniach, że dostawał zlecenia z całej Europy. Jego prace były nagradzane na Wystawie Międzynarodowej w Paryżu w 1896 roku. Zrobił niesamowitą karierę, miał własne biuro projektowe, bardzo dobrze zarabiał. Szybko dostał obywatelstwo szwajcarskie i wręcz przymuszono go do robienia kariery na macierzystej uczelni. Znakomitej uczelni politechnicznej. Wystarczy powiedzieć, że 21 jej absolwentów i wykładowców było laureatami Nagrody Nobla. On sam mówił, że inżynier doznaje takiej przyjemności, jaką ma Bóg.

- I na tym olimpie miał chęć zaprzątać sobie głowę Polską?
- To był gorący patriota, cały czas myślał o Polsce. I nie tylko myślał. Na ziemie polskie nie mógł wrócić, bo pomagał polskim "zawodowym rewolucjonistom", którzy w Szwajcarii konstruowali bombę z myślą o zamachu na niemieckiego cesarza. Niestety doszło do przypadkowego wybuchu. Narutowicz pomagał zacierać ślady, by szwajcarska policja, naciskana przez rosyjskie służby wywiadowcze, nie natrafiła na ślad jego przyjaciela Aleksandra Dębskiego. Rosjanie dowiedzieli się jednak o wszystkim i na czarną listę wciągnęli także Narutowicza. Podczas I wojny światowej bardzo mocno angażował się w sprawę polską. Pieniądze zbierane na legiony przez Polonię w Stanach Zjednoczonych przechodziły przez Szwajcarię. Pośrednikiem był Gabriel Narutowicz. Miał też odwagę występować w obronie praw Polaków, pisał liczne petycje. Był autorytetem naukowym, rozpoznawalnym w Europie, miał możliwość wspierania polskich działań i pomysły na odbudowę Polski po odrodzeniu. Kiedy więc ta odrodziła się w 1918 roku, niemal natychmiast zaczęła się upominać o wybitnego inżyniera.

- Mimo to cztery lata później jego wybór na prezydenta był zaskoczeniem.
- To nie był jednak w polityce człowiek zupełnie przypadkowy. Wcześniej przez ponad dwa lata był w rządzie. Najpierw jako minister robót publicznych pokazał, co to znaczy zachodni styl pracy. Bardzo szybko zredukował liczbę zatrudnionych, tych przekładających papierki na biurku z jednej kupki na drugą. Efektywność pracy jego resortu była ogromna. Za pieniądze, które wywalczył od kolejnych premierów, zbudował 300 nowych budynków użyteczności publicznej i przyczynił się do odbudowy 270 tys. Potrafił kontrolować podległych mu ludzi, ale sam oddawał się pracy bez reszty. W połowie 1922 roku objął resort spraw zagranicznych. I to też nie był przypadek. Narutowicz był człowiekiem znanym w Europie, kiedy jeździł na spotkania i konferencje, chętniej rozmawiano z nim - ministrem od robót publicznych - niż z ministrem spraw zagranicznych. Dlatego w połowie 1922 roku powierzono mu kierowanie tym prestiżowym resortem. Bardzo szybko uczył się politycznego rzemiosła.

- Nie należał do żadnej partii, był ponad podziałami. Myśli pan, że byłby w stanie zmienić polską politykę lat 20. ubiegłego wieku?
- Większość historyków jest zgodna, że nie podołałby temu. Nie bez znaczenia był fakt, iż nie miał politycznego zaplecza. Z całą pewnością działałby na rzecz stabilizacji sytuacji, ale napięcia polityczne i społeczne były wówczas tak duże, że nawet największy geniusz polityczny nie dałby rady. Piłsudski też tego nie potrafił, a przecież jego autorytet, pozycja, zaplecze polityczne i konsekwencja działania były znacznie większe niż Narutowicza. Pierwszy prezydent RP był człowiekiem ukształtowanym na modłę zachodnioeuropejską. Tam wszystko - począwszy od spraw edukacji, przez kwestie cywilizacyjne, gospodarcze, aż po szacunek dla cudzych poglądów i dla władzy - było na innym poziomie. Kiedy przybył do Polski, zamarzyło mu się, żeby te wszystkie dobre rozwiązania jak najszybciej tu przenieść. Piłsudski powiedział, że był szlachetnym, ale niepraktycznym idealistą, który dążył do wytworzenia w Polsce od razu rzeczy najlepszych na świecie. Tego nie można było wówczas zrobić, a już z całą pewnością szybko.

- Człowiek wysokiej zachodniej kultury musiał ulec naszej wschodniej barbarii?
- Takie stawianie sprawy jest nieuczciwe, bo nawet jeśli byliśmy postrzegani w niektórych kwestiach jak barbarzyńcy, to przecież nie myśmy sobie tę barbarię stworzyli. Przez ponad 100 lat byliśmy zmuszani, żeby pracować na innych, upominać się o podstawowe prawa, w ostateczności chwytać za broń w powstaniach. Jak ktoś całe życie mieszkał w lesie i jadł rękami, to w eleganckiej restauracji nie będzie wiedział, jak się zachować. Na dodatek mieliśmy wielu analfabetów, a to oznacza, że dużą grupą naszego społeczeństwa łatwo było manipulować. Mordu nic nie usprawiedliwia, ale ówczesne napięcia polityczne przynajmniej częściowo można wyjaśnić tym, że przez ponad stulecie nie mieliśmy własnego państwa. Polacy nie mieli okazji "dotrzeć się" obywatelsko, społecznie i politycznie, jak inni w Europie w XIX stuleciu, które było kluczowe dla nowoczesnych narodów. Natomiast tuż po odbudowie państwa w 1921 roku zaaplikowaliśmy sobie bardzo demokratyczną konstytucję, która nie sprawdziła się w okresie ostrych sporów politycznych. Notabene - dla tych, którzy lubią niezwykłe znaki - konstytucja, na mocy której Narutowicz został pierwszym prezydentem, została uchwalona w dniu jego urodzin, 17 marca.

- Jeszcze się obywatelsko nie dotarliśmy, a już straciliśmy dziewictwo - przestaliśmy być narodem wolnym od "królobójców", który nie morduje swoich władz. Inna sprawa, że ze współczesnej perspektywy włos się jeży na głowie, kiedy się czyta, jak jadący na zaprzysiężenie do Sejmu odkrytym powozem Narutowicz został otoczony przez wrogi tłum, rzucający w niego kamieniami i śnieżkami. W "Zachęcie" też nie miał żadnej ochrony. Zabójca podszedł do niego, gdy oglądał obraz, i strzelił mu w plecy.
- Rzeczywiście do czasu tej tragedii w Polsce nie było stałej ochrony najwyższych przedstawicieli państwa. Dopiero po jego zabójstwie zaczęto tworzyć zalążek tego, co dziś nazywamy Biurem Ochrony Rządu. To była bezpośrednia konsekwencja śmierci prezydenta. Zrozumiano, że należy dbać o najwyższych urzędników państwa, bo zawsze mogą znaleźć się tacy, którzy zechcą skrócić ich żywot.

- Zwłaszcza gdy atmosfera polityczna przypomina piekielny kocioł. Wroga Narutowiczowi prasa wzywała do "usunięcia tej zawady", nazywano go "żydowskim pachołkiem", wybranym głosami mniejszości narodowych. Mowa nienawiści sprzed 90 lat.
- Takie teksty podburzały nastroje. Na ulice wychodził motłoch, ale też studenci i urzędnicy. Bez wątpienia nimi sterowano. Gdyby dało się im wytłumaczyć, że kiedy w Polsce nie było pieniędzy na działalność konspiracyjną podczas Wielkiej Wojny, to Narutowicz wykładał je z własnej kieszeni, albo dawał schronienie młodym Polakom, którzy przyjeżdżali na studia do Szwajcarii, to pewnie większość by odstąpiła, ale na to nie było czasu. My, współcześni, też karmimy się głosami ludzi, którzy nigdy nie powinni się przedostać do mediów. Jeżeli się nie eliminuje takich sytuacji z życia politycznego i pokazuje je jako standardowe, to coraz więcej ludzi uznaje je za normalne, a takimi nie są. W tamtych czasach nie było możliwości, by dużej części polskiego społeczeństwa spokojnie to wytłumaczyć.

- Eligiusz Niewiadomski, który zabił prezydenta, nie był prostym człowiekiem. Strzelał wykształcony szaleniec czy frustrat?
- Podczas jednodniowego procesu, po którym skazano go na karę śmierci, nie zbadano go na tę okoliczność. On sam twierdził, że nie jest szalony i działał w pełni świadomie. Był artystą malarzem, wybitnym znawcą polskiego malarstwa, autorem cenionych książek. Ale też człowiekiem o bardzo radykalnych poglądach. Dodatkowo w końcu 1922 roku mocno sfrustrowanym, bo od wielu miesięcy bez stałego zatrudnienia. To wszystko w połączeniu z "gorącą" grudniową atmosferą polityczną zaowocowało mordem politycznym. Niewiadomski chciał szybko takiej Polski, jaką sobie wymarzył. Tymczasem był kryzys, bezrobocie, ostre spory polityczne. Zrobił gest, który miał spowodować wstrząs, wszystko zmienić. Zabił świadomie, nie chciał uniewinnienia. Nie pozwolił, by zasłonięto mu oczy przed plutonem egzekucyjnym, w usta tuż przed egzekucją włożył różę, wykrzykując wcześniej, że ginie za Polskę, którą gubi Piłsudski. Nawet zaprojektował własny nagrobek. To była przemyślana strategia i konsekwencja w działaniu do samego końca.

- Dziś miałby wielogodzinne wydanie specjalne we wszystkich telewizjach. Czy to, co się wtedy stało, nauczyło czegoś Polaków?
- Wywołało krótkotrwały szok, ale niewiele nauczyło. Pogrzeb prezydenta był wielką, półmilionową milczącą manifestacją, ale na pochówek Niewiadomskiego 31 stycznia 1923 roku pomimo bardzo wczesnej pory - 6 rano - przyszło ponad 10 tysięcy ludzi. Spory polityczne nie umilkły, podziały nie zniknęły. Kto wie, czy dziś nie byłoby podobnie. Tym bardziej że współcześnie dochodzi element tzw. celebryckości. Człowiek znikąd może nagle awansować na czołówki gazet. Zawsze znajdą się tacy, którzy zrobią coś, byle było o nich głośno. To dodatkowy element podsycający takie zachowania, bo jest pewność, że pokażą to media.

- Dziś wspominamy tamte wydarzenia, by otrzeźwić nas, współcześnie zacietrzewionych?
- Po to też, ale przede wszystkim by przypomnieć wybitnego człowieka, który podjął się wyzwania, jakim była Polska. Mógł pozostać w Szwajcarii, zarabiać duże pieniądze, chodzić po górach, znaleźć sobie drugą żonę i cieszyć się życiem. Żartowano, że podjął się ministrowania za pensję niższą od tej, którą płacił swej gosposi w Zurychu. Ale tacy są Gabriele. Gwiazdy mówią, że czasami biorą się za sprawy, z którymi - mimo największych talentów - nie są w stanie sobie poradzić.

Dzisiaj w auli III LO w Opolu odbywa się ogólnopolska konferencja naukowa "Prezydent Gabriel Narutowicz i polityczny gorący grudzień 1922 roku".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska