Nasi dyrektorzy potrafili szybciej wymieniać koła w wołgach

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Praca przy budowie nowych instalacji nie była łatwa.
Praca przy budowie nowych instalacji nie była łatwa. Bogusław Rogowski
Pracownicy Zakładów Azotowych Kędzierzyn wygrali kiedyś wielki telewizyjny turniej chemików. Tu także powstała pierwsza benzyna bezołowiowa, ale wynalazca musiał się z tego tłumaczyć prokuratorom.

Na urządzeniach pomiarowych wskazania różniły się od tych standardowych. Pracownik tzw. utleniacza postanowił zajrzeć do kopuły, gdzie powinna znajdować się siatka katalityczna, wykorzystywana do produkcji kwasu azotowego. To nie byle jaka siatka, tylko z platyny, kruszcu cenniejszego od złota. W 1994 roku warta była ponad miliard ówczesnych złotych. Problem w tym, że gdy ów pracownik zajrzał do kopuły - siatki już tam nie było...

Policjanci, którzy przyjechali na miejsce, pobrali odciski, obejrzeli miejsce kradzieży i rozpoczęli śledztwo. Mogli, a nawet powinni objąć to miejsce obserwacją, ponieważ skradziona siatka została szybko zastąpiona nową, by nie przerywać ważnych procesów produkcyjnych. Nie zrobili tego jednak.

Niecały miesiąc później platyna znów zniknęła. Na miejscu znaleziono tylko klucz monterski produkcji rosyjskiej.

Trop pojawił się kilka miesięcy później. W zakładach azotowych w Tarnowie na próbie kradzieży podobnej siatki zatrzymano obywatela Litwy. Podczas przesłuchania nie znaleziono jednak żadnych dowodów na to, że to on mógł stać za podwójną kradzieżą drogiej aparatury. Podejrzewany Litwin pochodził z Jonawy, gdzie znajdują się bardzo podobne do kędzierzyńskich zakłady azotowe. Kędzierzyn-Koźle nawiązał później nawet oficjalną umowę partnerską z tym miastem. O platynie jednak nie rozmawiano, do dziś nie wiadomo, kto i w jaki sposób ją ukradł.

Wynalazek pogrążył docenta

Za kraty trafił za to docent Ernest Fabisz. Było tak: w latach 50. ubiegłego wieku absolwent wydziału chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego przyjechał do Kędzierzyna, wschodzącej stolicy polskiej chemii. Rozpoczął pracę w Instytucie Ciężkiej Syntezy Chemicznej, który mieścił się wówczas na terenie zakładów azotowych.

Placówka zmieniła później nazwę na Instytut Ciężkiej Syntezy Organicznej i przeniosła się kilka kilometrów dalej, do Blachowni. Cały czas współpracowała jednak z "Azotami. Wspomniany naukowiec zajmował się syntezą chemiczną, czyli krótko mówiąc - przerabianiem mało potrzebnych związków chemicznych na te bardziej potrzebne, poprzez dodawanie kolejnych cząsteczek chemicznych.

Fabisz przerabiał kwasy na alkohole tłuszczowe, które używane są do produkcji różnego rodzaju proszków i innych środków piorących. Za to dostał państwową nagrodę, a warto tu podkreślić, że w PRL w dziedzinie chemii takich nagród przyznano zaledwie 20.

Prokurator nie wiedział, jak przesłuchiwać

Docent Fabisz, wspólnie z profesorem Edwardem Grzywą, opracował pierwszą w Polsce metodę pozyskiwania benzyny bezołowiowej. Tak, tak, tej benzyny, którą dziś tankujemy do większości samochodów i która nie zatruwa środowiska aż tak bardzo jak stara etylina. W sąsiednich zakładach chemicznych "Blachownia" przerabiano tzw. benzynę do pirolizy. W efekcie powstał produkt uboczny, który nie był do niczego potrzebny.Zadaniem chemików było jednak znaleźć zastosowanie właśnie dla takich produktów ubocznych. Pracując nad jego wzbogaceniem, docent wspólnie z profesorem stworzyli wysokooktanową benzynę bezołowiową.

Szybko uruchomiono produkcję. Paliwo powstawało w pobliskiej Cetrali Produktów Naftowych, ale komponenty szły właśnie z Azotów. Rocznie produkowano nawet 100 tys. ton bezołowiowej. To był wówczas wielki sukces Opolszczyzny.

Pewnego dnia do domu docenta zapukali jednak tajniacy. Dali kilka minut na ubranie się i wywieźli na komendę. Niedługo potem trafił na przesłuchanie w opolskiej prokuraturze. Zarzut? Chemik wyprodukował "benzynę z benzyny", czym naraził Skarb Państwa na duże straty. Na dodatek wziął za to kilkadziesiąt tysięcy złotych premii, a robotnicy nie dostawali wówczas nawet tysiąca zł takich dodatków. W sprawę zangażowała się Najwyższa Izba Kontroli, proces stał się głośny na cały kraj. Prokuratorzy nie wiedzieli, jak przesłuchiwać docenta, bo o chemii nie mieli zielonego pojęcia. Ludzie nauki bronili swojego kolegi, ale ich głos był zbyt często bagatelizowany. Po dziesięciu latach, w 1987 roku, docenta uniewinniono.

Zbombardowali Amerykanie, resztki rozebrali Rosjanie

Sprawa docenta Fabisza to jedna z wielu ciekawych historii dotyczących największego zakładu w drugim pod względem wielkości mieście Opolszczyzny. Obecnie pracuje tu około 1700 osób, w czasach PRL nawet pięciokrotnie więcej. Jego budowę rozpoczęto w 1948 roku na gruzach niemieckiej fabryki paliw syntetycznych, produkowanych na potrzeby niemieckiej armii.

Fabryka była regularnie bombardowana pod koniec wojny przez 15. Armię Powietrzną Stanów Zjednoczonych. Amerykanie wiedzieli, że niszcząc produkcję paliwa - na tyle osłabią niemiecką armię, że przyspieszą klęskę Trzeciej Rzeszy. Potem przyszła Armia Czerwona, której komanda wywiozły na wschód wszystko to, co nadawało się jeszcze do wywiezienia. Do dziś wśród pracowników ZAK krąży legenda o tym, jak to rosyjscy żołdacy, wyczuwając alkohol w jednym ze zbiorników - wskoczyli do niego, by pokosztować "procentów".

Ów alkohol był jednak przeznaczenia przemysłowego, i co za tym idzie skażony. Żołnierze potruli się, wielu umarło. Nowe miejscowe władze próbowały ten fakt zataić przed okoliczną społecznością. Tej konkretnej opowieści nie zna co prawda Tadeusz Płóciennik, dziennikarz nieistniejącej już "Trybuny Kędzierzyńskich Azotów", ale...

- Ale identyczną historię słyszałem w kontekście poznańskich zakładów Nivea. Nie wykluczone, że to takie miejskie mity, które można usłyszeć przy niejednym zakładzie chemicznym funkcjonującym także w czasie wojny - mówi Płóciennik. - Każda duża firma ma jakieś swoje legendy.

Płóciennik świetnie pamięta za to pierwszy numer zakładowej "Trybuny". Wydana została w 1951 roku w dniu kolejnej rocznicy Rewolucji Październikowej. Na pierwszej stronie był tekst właśnie o tym. - Dopiero dalej można było przeczytać o tym, że zakłady ufundowały wyposażenie dla świetlicy wiejskiej w Bierawie - opowiada Tadeusz Płóciennik.

"Trybuna" już nie istnieje. Zamknięto ją na 1,5 roku przed jubileuszem 50-lecia istnienia gazety. Same zakłady były zresztą w ogóle bardzo medialne. W 1971 roku TVP zorganizowała "Telewizyjne spotkania chemików". Teleturniej, w którym brały udział Kędzierzyn i Puławy (gdzie także znajdują się zakłady azotowe) transmitowany był na żywo. Najpierw szefowie zakładów i sami pracownicy opowiadali z przejęciem o swoich "wspaniałych miejscach pracy".

- Później połączono się z Puławami. Tam rozgrywany był bieg przełajowy - wspomina Bogusław Rogowski, emerytowany dziennikarz i pasjonat historii z Kędzierzyna-Koźla. W eliminacjach do niego w obydwu miastach stanęło 1200 osób. Wygrali uczestnicy z Kędzierzyna. Pływano też na basenie, tu z kolei zwyciężyli nasi rywale.

- Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę kędzierzynian, gdy okazało się, iż byli szybsi w taklowaniu łodzi żeglarskich i pierwsi wypłynęli omegami na wody zalewu - wspomina Rogowski. - Z kolei konkurencje wędkarskie wygrali chemicy z Puław. Kędzierzynianie tłumaczyli się później, iż ryby w zalewie wiślanym brały tylko "swojską" przynętę.

Koronną konkurencją zawodów była "sztafeta dyrektorska". Rogowski pamięta, że w obydwu miastach przedstawiciele kierownictwa zakładów na czas wymieniali koła w dyrektorskich wołgach. Ekipa kędzierzyńska (dyrektor naczelny Jerzy Pizikowski, pierwszy sekretarz komitetu zakładowego PZPR Michał Nakonieczny i przewodniczący Rady Zakładowej Marian Maciejewski) z czynnością tą uporała się szybciej i to zdecydowało o ostatecznym zwycięstwie kędzierzynian.

Mają swój własny port

Azoty, jako jedyna firma na Opolszczyźnie, ma swój własny rzeczny port przeładunkowy. Znajduje się on przy Kanale Kędzierzyńskim. Bywa wykorzystywany do dziś, chociaż dzieje się to bardzo rzadko.

- Kanał Kędzierzyński według założeń miał się przyczynić do znacznego odciążenia ruchliwej śląskiej magistrali kolejowej i umożliwić dostawę nawozów azotowych do zachodnich i północnych rejonów Polski oraz stworzyć możliwość zaopatrywania kędzierzyńskich Azotów drogą wodną w surowce potrzebne do produkcji - wspomina Bogusław Rogowski.

Ambitne plany zakładały, że do końca 1970 roku z Azotów przetransportuje się drogą wodną 50 tysięcy ton nawozów. Do końca sezonu żeglugowego 1970, udało się jednak wysłać barkami zaledwie 285 ton saletrzaku. Powód? Transport wodny jednej tony nawozu o 20 złotych przewyższał koszt przewozu koleją. Nowy sześciokilometrowy odcinek kanału miał być też pierwszym członem planowanego od lat kanału Odra-Dunaj. Z okazji otwarcia kanału na Osiedlu "Azoty" odbyła się uroczysta sesja Komisji Zagospodarowania Odry Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich.

Osiemnaście osób biorących udział w jego budowie zostało odznaczonych krzyżami zasługi. Na spotkaniu obszerny referat o ekonomicznym wykorzystaniu Odry jako magistrali żeglugowej wygłosił prof. dr Józef Kokot z Instytutu Śląskiego w Opolu. Przekonywał m.in., że "interes ekonomiczny kraju wymaga podjęcia szybkiej decyzji o regulacji Odry, by doprowadzić do wydłużenia sezonu żeglugowego". Dodawał też, że "dzięki inwestycjom regulacyjnym można w większym stopniu wykorzystywać Odrę i w ciągu roku przewozić do 3o mln ton ładunków, zamiast 5,2 tysiąca ton, jak to miało miejsce na początku lat 70.". Zakładano wówczas, że Odra może być wykorzystywana nie tylko do transportu węgla do elektrowni, ale również stać się źródłem ożywienia gospodarczego tej części kraju.

Czas ostrych cięć

Za komuny Azoty były potężnym zakładem, który był samowystarczalny niemal jak osobna gmina. Posiadał swój dom kultury, domy wczasowe, krytą pływalnię, hotele, szkołę, mieszkania, a nawet lasy. Gdy w Polsce skończyła się jednak gospodarka planowa, a zaczęła wolnorynkowa, zarządzanie takim molochem stało się kłopotliwe.

Jeszcze w 1989 roku pracowało tam 6200 osób. Sami kierownicy przyznawali, że około 10 procent załogi to osoby, które w pracy, mówiąc wprost, "obijają się" i są bardziej obciążeniem dla firmy, niż przynoszą dla niej jakiekolwiek korzyści. W PRL takich ludzi się tolerowało, co było też jedną z przyczyn załamania się całego systemu gospodarczego.

Po roku 89 trzeba było ich zmotywować do pracy albo zwolnić. W Azotach rozpoczął się więc czas dużych redukcji, dzięki którym firma przetrwała niełatwe lata 90., potem umocniła swoją pozycję i dziś jest jednym z największych zakładów pracy na Opolszczyźnie i faktyczną żywicielką Kędzierzyna-Koźla.

Korzystałem z książek:
"50 lat Zakładów Azotowych Kędzierzyn", zbioru reportaży "Historia na wynos" oraz "Monografii miasta Kędzierzyna-Koźla".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska