- Leszek Balcerowicz, prezes NBP, a wcześniej wicepremier Hausner ostrzegli, że Polsce może grozić bankructwo, jeśli rząd nie podejmie radykalnych reform. Czy mieli rację?
- Wydaje mi się, że obu ekonimistom, szczególnie Balcerowiczowi, chodziło o to, żeby zwrócić uwagę rządzących na ślepą uliczkę, jaką jest nieustanne powiększanie deficytu budżetowego. Bo do czego to prowadzi? Dług publiczny sięga w tej chwili 50 proc. PKB i nie da się już go zatrzymać. Konstytucja nie pozwala na sytuację, w której dług publiczny dochodzi do 60 proc. PKB. Jeżeli jednak tak się stanie, to trzeba zlikwidować deficyt budżetowy, a to znaczy, że wydatki muszą zrównać się z dochodami. Rodzi to poważne konsekwencje społeczne, bo albo rząd będzie zmuszony ostro ciąć wydatki, albo zwiększyć dochody np. przez podniesienie podatków. I jedno, i drugie oznacza bolesne konsekwencje dla obywateli albo dla gospodarki. Lepiej jest teraz robić jakieś ruchy, które będą mniej bolesne, niż wtedy, kiedy będą wymuszone.
- Dlaczego ekonomiści muszą uciekać się do grania na emocjach, straszenia polityków, żeby ci zrozumieli, że żarty się skończyły?
- Przyczyny takiego stanu rzeczy to: słabość, niedojrzałość, amatorszczyzna, dbałość o własne interesy, brak myślenia propaństwowego. To stałe cechy naszej klasy politycznej, które przez kolejne lata pogrążą nasz kraj w chaosie.
- Rząd nie chce ciąć wydatków, bo taki ruch oznacza naruszenie interesów różnych lobbies? Jakich?
- Stracą na tym uczestnicy spółek skarbu państwa, rolnicy, związki zawodowe i wiele innych grup interesów. Ludźmi w Polsce trzeba mocno wstrząsnąć. Weźmy sprawę bezrobocia: ten problem w ogóle nie interesuje związków zawodowych, bo związkowców interesują tylko ci, którzy pracują, a nie ci, którzy są na ulicy. To o czym tu mówić?
- Jeżeli politycy nie wystraszą się dostatecznie przepowiedni Balcerowicza to co nas czeka?
- Każdy rząd unika niepopularnych decyzji. Z powodu zaniechania ograniczania wydatków państwa nasze problemy narastają, ale nikt nie chce ich rozwiązywać. To się ćwiczy w Polsce od kilku lat, ale teraz to się mści. Reformy finansów państwa nie można odkładać w nieskończoność.
- Czy możliwy jest u nas scenariusz argentyński, czyli załamanie finansów państwa?
- Państwo nigdy nie zbankrutuje, ale gdyby dług publiczny przekroczył 60 proc. PKB, to by oznaczałoby konieczność decyzji nadzwyczajnych, np. zawieszenia różnych ustaw, które przewidują waloryzację, indeksację, wypłaty świadczeń. Prawa nabyte nie mogłyby być realizowane, bo państwa nie byłoby na to stać.
- Mówi się, że będziemy jedynym krajem w Unii Europejskiej z tak dużym długiem publicznym. Jakie to może rodzić konsekwencje, gdy już będziemy w UE?
- W Unii sprawa deficytu, a szczególnie długu publicznego, jest postawiona w bardzo jasny sposób: tam się po prostu płaci kary za brak dyscypliny budżetowej.
Nastraszyć polityków
Rozmawiała Joanna Jakubowska
Rozmowa z dr. Bohdanem Wyżnikiewiczem, wiceprezesem zarządu Instytut Badań nad Gospodarka Rynkową