Nasza Bascha niekochana

fot. S. Mielnik
Bascha Mika to Ślązaczka rodem z Komprachcic.
Bascha Mika to Ślązaczka rodem z Komprachcic. fot. S. Mielnik
Słynna niemiecka redaktorka Bascha Mika, pogromca braci Kaczyńskich, pochodzi z podopolskich Komprachcic.

Wywołała międzynarodową aferę po tym, jak porównała prezydenta Polski do kartofla, a potem przeprosiła... kartofla.

Centrum Berlina, Kochstrasse 18. Do redakcji "Tageszeitung" wchodzi się przez knajpę, opanowaną przez lewacką młodzież. Surowy, czerwono-szary wystrój. Na ścianach czarno-białe fotosy, przestawiające walczących robotników i seksualne happeningi. Przy stolikach żywo dyskutujący brodacze w powyciąganych swetrach, alternatywni muzycy z dredami. Obok kawiarnianych stoli-ków blat z recepcjonistą redakcji.
- Zaraz zjedzie do was asystentka pani redaktor naczelnej - informuje młody portier.
Po chwili z windy wychodzi na oko 40-letnia kobieta, jakby żywcem wyjęta z ulicznej zadymy. Niedbały ubiór, nastroszone krótkie włosy, pet w zębach.
- Jesteście z Polski? - wita nas z otwartymi ramionami, jak starych znajomych. - Myśleliśmy, że nam przywieziecie torbę polskich kartofli - szczerze śmieje się z własnego dowcipu. Wjeżdżając na górę, ostrzega, że nie ręczy za windę, która jest starsza od niej.

Na czwartym piętrze, w wielkiej sali, kilkanaście biurek, przy których uwijają się młodzi dziennikarze. Redaktor naczelna urzęduje w szklanym akwarium. W środku artystyczny nieład, sterty książek, gazet.
- Witaaaam! - Bascha Mika śmieje się od ucha do ucha. - To niesamowite, że do mnie przyjechaliście! Kocham Opole - zapewnia. - Tylko tych waszych Kaczyńskich nie znoszę...

Zimna ojczyzna
Informacja, że Bascha Mika to Ślązaczka rodem z Komprachcic, wid-nieje w jej oficjalnym życiorysie. Jednak w gminie w Kompracicach nie mają jej w ewidencji.
- 17 stycznia 1954 roku żadna Mika się u nas nie urodziła - słyszymy w urzędzie stanu cywilnego.
Kropkę nad i stawia w końcu proboszcz. W parafialnych księgach stoi jak wół: Barbara Anna Mika, córka Hildegardy Dziuk, przyszła na świat w Komprachcicach.
- Wiem, że w dniu, kiedy się urodziłam, było strasznie zimno, minus 27 stopni - mówi Mika. - Do dziś żartuję, że Polska to moja "zimna ojczyzna", bo kiedy dwa lata temu obchodziłam w Karpaczu swoje 50. urodziny, też było dokładnie minus 27 stopni. I ponad metr śniegu.
Mika w dzieciństwie mówiła po polsku, bo rodzice i dziadkowie wychowywali ją dwujęzycznie.

- Kiedy miałam pięć lat, wyemigrowaliśmy z Komprachcic do Aa-chen - mówi. - Rodzice w Niemczech jeszcze trochę między sobą mówili po polsku, ale nas już nie uczyli, żeby nam nie mącić w głowach. Kto mógł wtedy przypuszczać, że ten język się jeszcze kiedyś przyda?

Redakcja walcząca
"Tageszeitung" to pismo radykalnej niemieckiej lewicy - głos zbun-towanego pokolenia 1968. Ma 60-tysięczny nakład, z czego większość rozchodzi się w abonamencie. Gazeta walczy o równość społeczną, dlatego jeszcze na początku lat 90. wszyscy zarabiali tutaj tyle samo.
- Tylko niech pan nie pisze: od sprzątaczki po naczelną, bo u nas sprzątaczek nigdy nie było - zastrzega Bascha Mika. - Sami sprzątamy swoje miejsca pracy, ja również. Musieliśmy zróżnicować płace, bo zaczęli od nas odchodzić dobrzy dziennikarze. Ale do dziś płacimy reporterom dodatek za każde dziecko.
Innym konikiem redaktorów "Tageszeitung" jest walka o prawa mniejszości seksualnych. Kiedy Lech Kaczyński, jeszcze jako prezydent Warszawy, zakazał Parady Równości, bojownicy z "taz" wzięli go na celownik.

- Ich satyra jest ciężkostrawna, ostra i prymitywna - ocenia dziennikarka "Die Zeit". - Coś jak bawarska golonka albo hamburskie porno.
Okazja do ataku nadarzyła się w lipcu, kiedy Kaczyński, już jako prezydent Polski, miał jechać do Niemiec na szczyt Trójkąta Weimarskiego. Peter Koehler, nadworny wesołek Baschy Miki, napisał na jej zamówienie satyrę na najsłynniejszych polskich bliźniaków pt. "Nowe polskie kartofle, czyli dranie chcący opanować świat".
"Kaczyński uznawał za szczególny powód do chwały, że przez dzie-sięciolecia nie podał żadnemu niemieckiemu politykowi nawet małego palca - napisał Koehler. - Kaczyńscy są zbawieniem dla Polski, a ojczyzna to przecież oni sami. Udowodnili, że są z każdej strony czyści: Lech, parokrotnie zabraniając warszawskim chłopcom zademon-strowania tyłków, a jeszcze bardziej Jarosław, który żyje wprawdzie z matką, ale przynajmniej bez ślubu".

- Dziś opublikowałabym satyrę jeszcze raz - mówi Bascha Mika. - Choć przy niektórych zdaniach, tych najbardziej niesmacznych, może bym się nie upierała. My w podobny sposób opisywaliśmy dziesiątki innych polityków. Angela Merkel obraziła się na mnie i przestała udzielać moim dziennikarzom wywiadów. Ale nikomu nie wpadło do głowy, żeby robić z tekstu aferę międzynarodową. Choć nie, przepraszam. Był jeszcze jeden przypadek. Po opisaniu ajatollahów w Iranie dziennikarze "taz" mają oficjalny zakaz wstępu do tego kraju.
Piorun w kościele
Rodzina Mików mieszkała przy ul. Fabrycznej w Komprachcicach. Dziś w okolicy nie ma już nikogo, kto by ich pamiętał - wszyscy wyjechali do Niemiec lub zmarli.
- Przypominam sobie Mików jak przez mgłę - mówi jedna z członkiń gminnej mniejszości niemieckiej. - Oni wyjechali, bo rodzice tej redaktorki nie czuli się w Polsce dobrze. Basię pamiętam, jak kilkanaście lat temu przyjechała do Komprachcic i rozmawiała z nami. Myśmy jej zaufali, a ona potem obraziła w gazecie naszego świętej pamięci proboszcza.
Naczelna "taz" doskonale pamięta, o co chodzi.

- To było zaraz po upadku komuny, przeżyłam wtedy w Komprachcicach szok - mówi Bascha Mika. - No bo odbywam podróż sentymentalną, do krainy sielskiego dzieciństwa. Idę do kościoła, a tam na tablicy wisi lista nazwisk. Jak to dociekliwa dziennikarka, od razu się wczytuję i widzę swoje nazwisko: Barbara Anna Mika. Okazało się, że to była lista osób, które wystąpiły w Niemczech z Kościoła katolickiego. Czułam się, jakby strzelił we mnie piorun, dlatego po powrocie faktycznie coś emocjonalnego napisałam. Że Kościół nie może działać jak Stasi, czy jakoś tak.

To był czas, kiedy w Komprachcicach rodziła się mniejszość niemiecka, a rząd dusz na Opolszczyźnie próbował zdobyć Związek Wypędzonych. Mika chciała rozmawiać z mieszkańcami wsi o polityce.
- Ale okazało się, że oni są kompletnie apolityczni, że nie było w nich ani krzty rewanżyzmu - mówi. - Im chodziło o jedno: aby ich rodziny mogły się odwiedzać, aby być razem. Kiedy dziś słyszę, że jestem w Polsce wrogiem publicznym nr 2, zaraz po Erice Steinbach, to strasznie się wkurzam. Bo ja Steinbachowej i Związku Wypędzonych nie trawię. Uważam, że oni poprzez swój radykalizm i konfliktowe podejście szkodzą stosunkom polsko-niemieckim.

Darmowa reklama
Główna niemiecka gazeta, brukowy "Bild", ma prawie cztery miliony nakładu. Poważne dzienniki opinii, jak "Sueddeutsche Zeitung" czy "Frankfurter Allgemenine Zeitung", kupuje po kilkaset tysięcy czy-telników. 60-tysięczny nakład "Tageszeitung" to kropla w morzu niemieckiej prasy politycznej.
Jednak "sprawa kartoflana", jak mówią w redakcji "taz", postawiła niszowe pismo w centrum uwagi.

- Mam 150 wycinków z niemieckiej prasy, które w szczegółowy sposób relacjonują nasz bój z Kaczyńskimi - chwali się redaktor Mika. - Co ciekawe, samej satyry nikt w Niemczech nie zauważył. Szum się zrobił dopiero wtedy, kiedy zareagował polski prezydent. Nie mógł nam zrobić lepszej reklamy.
Redaktor Mika zaprasza nas do redakcyjnej kawiarenki. Siadamy pod awangardowym zdjęciem nagich artystów, biesiadujących z czarnymi workami na głowach. Wchodzimy w ostrą polemikę, kiedy próbujemy tłumaczyć Mice, że zachodni korespondenci wykrzywiają obraz Polski, robiąc z każdej wpadki władzy koniec świata. Zapewniamy, że wbrew propagandzie lewicowych mediów nikt polskich gejów nie nawraca na heteroseksualizm. Przeciwnie, homoseksualiści mają swoje organizacje, pisma, których nikt nie cenzuruje i nie zamyka, a kluby gejowskie należą w dużych miastach do najmodniejszych.

Mika nie przyjmuje tych argumentów.
- Kaczyńscy są problemem dla całej zachodniej Europy i to jest fakt - mówi z przekonaniem. - Polska w latach 90. była na dobrej drodze demokratyzacji, a teraz wszystko się znów uwstecznia. Kaczyńscy chcą kontrolować wszystko i wszystkich. Jeśli wasz prezydent każe przepraszać niemieckiej kanclerz za artykuł w gazecie, to znaczy, że kompletnie nie rozumie, czym jest demokracja i wolność mediów.
W Mice nie ma ani krzty wyrachowania. Jak o czymś mówi, to z pełnym przekonaniem, emocjonalnie. Prowokujemy, że europejska lewica bankrutuje. Że pokolenie '68 wyrządziło Europie więcej szkody niż pożytku, czego dowodem jest sytuacja gospodarcza i społeczna Starego Kontynentu, np. fiasko programu asymilacji muzułmanów.

- To kompletna nieprawda! - odparowuje Mika. Aby nam to w detalach udowodnić, przekłada na później redakcyjne kolegium zaplanowane na 17.00. A potem poddaje miażdżącej krytyce 16 lat rządów prawicy pod wodzą Helmuta Kohla.

Kawał konserwatystki
Kiedy Bascha, postępowa berlińska lewicówa, mówi o domu ro-dzinnym i Śląsku, wychodzi z niej kawał konserwatystki.
- Wiem, że wiele opolskich rodzin znów jest podzielonych, przez pracę na Zachodzie - mówi. - Dla mnie to jest chore, bo ja miałam w młodości taki typowy, śląski dom, w którym wszyscy żyli na kupie. Kiedy w 1959 roku wyemigrowaliśmy do Aachen, to całą rodziną - inaczej sobie nie wyobrażaliśmy. I tam żyliśmy w nowym domu wszyscy razem - dzieci, rodzice i nasi dziadkowie z obu stron. To były piękne lata, pamiętam smak niedzielnych klusek śląskich - rozmarza się. - Do dziś jeżdżę do mamy na pyszny bigos, a na Boże Narodzenie dajemy pod stół sianko i pieniądze.

Kiedy zdradzamy Mice, że jeden z nas mieszka w Komprachcicach, łapie się za głowę i śmieje jak dziecko.
- Mamo, zgadnij, kto mnie odwiedził - pogromczyni braci Kaczyń-skich wykonuje szybki telefon do rodziny.
Po czym przekazuje nam słuchawkę.
- Co tam słychać w moich Komprachcicach? - dopytuje Hildegarda Mika. - Opowiada nam o Dziukach, Jurkach, Wockach, Kampach i innych skoligaconych rodzinach. A redaktor Bascha Mika siedzi obok i ma wyraźną satysfakcję, że zrobiła przyjemność sędziwej mamie.

Już tu nie pasuję
Pod wieczór redakcja "taz" wyludnia się. Mika opowiada o życiu prywatnym. O tym, że nie ma męża ani dzieci, bo "Tageszeitung" zjada jej cały czas.
- Nawet kota nie mam - puszcza oko i cieszy się, że łapiemy aluzję do Jarosława Kaczyńskiego.
Opowiada o jej częstych wypadach do Polski. O ubiegłorocznych wczasach na Mazurach i nad Bałtykiem, o urodzinowym kuligu w Karpaczu, na który wybrała się z narzeczonym.
- Trochę szkoda, że tego podziwu dla Polski nie widać w tekstach "taz" - zdobywamy się na małą złośliwość.
- Nieprawda, wiele piszemy o tym, jak Polska się rozwija. Problem tylko w tym, że teraz się znowu zwija - odpowiada Mika.
W Niemczech nie chciała być pospolitą Barbarą, dlatego jej imię się pisze przez "sch", a wymawia: Basza.
- Mam sentyment do Opolszczyzny, ale wiem, że już tam nie pasu-ję, nawet na emeryturę - mówi na pożegnanie. - Po latach spędzonych w Berlinie, w tym kipiącym tyglu, na Śląsku umarłabym z nudów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska