Natalia Przybysz: "Staram się śpiewać z dna miednicy"

Anna Konopka
Anna Konopka
Natalia Przybysz jest w trakcie trasy koncertowej po Polsce. Do Opola artystka zawita 11 grudnia.
Natalia Przybysz jest w trakcie trasy koncertowej po Polsce. Do Opola artystka zawita 11 grudnia. Anna Bajorek i Marcin Morawicki
O dawnej muzyce, o tym, jak wykrzyczała słowa swojego wielkiego przeboju „Miód” oraz dlaczego poszła na terapię i nie ogląda telewizji opowiada Natalia Przybysz, wokalistka i autorka tekstów.

W ostatnim roku było o tobie głośno. Płyta „Prąd” zdobyła wiele nagród. Zelektryzowałaś wszystkich!
Nagrody nie są najważniejszym rezultatem pracy artysty. Najlepsze jest poczucie, że znalazłam się w końcu w takim punkcie, że mam superwytwórnię, menedżera i zespół. Co więcej, nagraliśmy wspólnie fajną płytę z dobrymi piosenkami, które ludzie pokochali. Wydaje mi się, że to wszystko razem daje poczucie spokoju.

Spokoju, czyli również radości z dobrze wykonanej pracy?
- To nie jest tak, że czuję się… nie wiem, na przykład w kosmosie. Mój mózg nie jest w stanie wyobrazić sobie kosmosu tak naprawdę. Patrzę tylko na księżyc, jak ta mała żabka, która chce tam wskoczyć, ale naprawdę ląduje… w jeziorze. Jako artystka po prostu jestem spokojna, chociaż doskonale wiem, że każdy spokój kiedyś mija.

Wiele osób zauważyło, że „Prąd” to płyta dojrzała i przemyślana. Mają rację?
O wielu piosenkach powiedziałabym, że są napisane z perspektywy dziecka. Nie wiem, czy to jest dorosła płyta. Na pewno jest bardzo szczera i dotykająca intymnych obszarów mojego życia. Wydaje mi się, że ludzie to czują, choć nie zawsze rozumieją.

Na swoim Facebooku napisałaś, że to czasem bardzo osobiste, wręcz dramatyczne teksty. Dlaczego?
Wierzę w to, że im głębiej sięgam po dźwięk w samą siebie, tym ciekawsze znaleziska udaje mi się wydobyć. To całkiem tak samo, jak kujący w skale archeolodzy lub odkrywcy. Im dalej docierają, tym więcej cennych rzeczy potrafią odszukać. Staram się śpiewać z dnia miednicy (śmiech). Śpiewam po prostu o rzeczach, które są mi bliskie.

Wygląda na to, że szczerość jest dobrą taktyką. Przebojem „Miód” wyśpiewałaś sobie „utwór roku”, pytając m.in. „Jak to się stało, że zapomniałam o swoich piersiach…”
„Miód” to była lawina pytań zadanych samej sobie. Wiedziałam, że będę krzyczeć ten tekst. Był to pierwszy rezultat terapii, na którą chodziłam. Jak wiadomo, na początku, gdy się idzie na terapię, człowiek doznaje uczucia dezintegracji i zaczyna to być trudne również dla jego otoczenia. Stajemy się pełni wyrzutów, pytań, jakiejś takiej ideowości czy idealizmu. Chcemy dążyć do jakieś prawdy absolutnej, na którą mamy straszną ochotę, ale to jest takie nieosiągalne - i to nas boli.

Co cię skłoniło do skorzystania z terapii?
Moje życie jest bardzo powiązane z różnymi uzależnieniami. Mnie samej ten problem nie dotyczy, ale przecież świat ma wiele pułapek. Wiele bliskich mi osób cierpi na uzależnienia. Wiadomo, z czego to się bierze, między innymi trudne dzieciństwo i tak dalej. Chodzi o to, że będąc wplątana w takie różne układy z ludźmi, potrzebowałam odnaleźć siebie.
Przez piosenkę wykrzyczałaś więc swoje negatywne emocje, uwolniłaś się od nich…
Tak. Muzyka pozwala nam poczuć „coś”, poczuć różne trudne emocje, które w nas tkwią. Bywa, że nawet sama radość może być trudna. Wydaje mi się, że w życiu jest tak, że jeżeli coś czujesz i potrafisz to nazwać, nabiera to kształtu i koloru, wiesz, gdzie masz „to” w sobie, to poprzez muzykę możesz to wyleczyć.

Wynika z tego, że w twoim przypadku muzyka to poniekąd twój sposób na dobre i zdrowsze życie...
Tak, i to jest bardzo, ale to bardzo olbrzymi dar, którym artysta może dzielić się na koncertach. Za każdym razem, gdy stoję na scenie, przeżywam z ludźmi podróż. I często jest tak, że to przeprawa z ciemności w jasność.

Tajemnicą nie jest, że kochasz głównie blues i soul. Postanowiłaś wziąć na warsztat twórczość Janis Jopilin. Dlaczego rzuciło cię aż do lat 60. XX w.?
W latach 60. i 70. sfera, w której rozwijały się różne zespoły, była zupełnie inna. Nie było takich możliwości, jakie mamy dzisiaj, gdy zespoły planują płytę przy komputerze. Wtedy trzeba było naprawdę muzykować, grać na instrumentach i pisać superpiosenki, i to o dobrej strukturze. Moim zdaniem to było piękne w tamtym czasie. Muzyka miała moc ideową, zahaczając o historyczne tematy. To, co się śpiewało, było bardzo mocne, a to, jakich słów się używało - miało olbrzymie znaczenie.

Dzisiaj jest inaczej, gorzej?
W muzyce nowoczesnej jest dużo zapożyczeń, tzw. sampli, czasem wręcz trudno wyekstrahować z tego jakiś jasny przekaz... W piosence klasycznej, ten przekaz był łatwiejszy do wychwycenia. Forma nie dominowała, pozwalając przekazać treść. Poza tym uwielbiam słuchać gitar elektrycznych, otoczyłam się nimi teraz. Czuję, jakby gitara była głosem człowieka. Czasem zaczynam śpiewać, myśląc, że jestem gitarą (śmiech)!
Projekt „Kozmic Blues” powstał z okazji 50- lecia debiutu artystycznego Janis Joplin. Premiera tego przedsięwzięcia miała miejsce na Przystanku Woodstock.
Grało nam się ekstra. Ludzie przychodzili na koncerty, a mi się coraz lepiej śpiewało, choć wykonanie utworów Janis Joplin było dla mnie bardzo trudne wokalnie. Potem pomysły zaczęły się już same sypać. To mój chłopak zachęcił mnie, żebym wydała płytę, choć ja nie do końca wierzyłam, że może to mieć większy sens. Zadzwoniłam do wytwórni i okazało się, że Warner bardzo chce to wydać. Kazali mi więc nagrywać.

Na płytę trafiły utwory z repertuaru amerykańskiej hipiski, ale wśród nich jest jedna perełka po polsku. „Niebieski”, jak się później okazało, był zapowiedzią obecnej płyty.
Zrobiłam tę piosenkę z Jurkiem Zagórskim, moim producentem i współkompozytorem większości piosenek. Później przyszedł pomysł na całą płytę.

Wiele osób doskonale pamięta cię z duetu Sistars, w którym występowałaś z siostrą. Mówiono o tobie „niegrzeczna chłopczyca”. Zerwałaś z tym wizerunkiem?
To było szkołą, nie byłam tam w dwustu procentach odpowiedzialna za to, co tam się dzieje. Byłam mała, młoda, trochę głupia i wtedy jeszcze taka niewinna. Mogłam poczuć, co to znaczy wygrać Opole, mieć tyle ludzi na koncercie. W końcu zachłysnąć się tym i gdzieś tam poszaleć.

Dziś już nie da się „poszaleć”?
Inaczej reaguję na takie sytuacje. Z dużo większą świadomością traktuję to, co robię. Wiem, że teraz „nie cisnę” w tę stronę, żeby na przykład wygrać w Opolu. Chodzi o to, że byłam tam już, a za telewizorem jest tylko kurz. Nie ma nic dalej. Tam panuje taka atmosfera wśród debiutantów, jakby ktoś wszedł do zakrystii i myślał „wow, co tam będzie?!”. A tam jest po prostu zwyczajna scena. Ma to oczywiście swój klimat, urok i swój folklor, ale to po prostu scena i telewizja. Są ludzie, którzy na festiwal przychodzą, znają te piosenki i to jest wspaniałe. Ale na przykład słowo „splendor” już mi tu nie pasuje. Bardziej interesuje mnie eksplorowanie tego co mam i pisanie piosenek dla ludzi, żeby przeżywali je razem ze mną, żeby nasze życie było lepsze.
Chodzi ci o to, że dzisiejsza telewizja do rozrywki podchodzi zbyt płytko, banalnie?
W telewizji można robić rzeczy dobre, a nawet świetne, ale trzeba mieć odwagę, być trzeźwym i się nie dawać. Nie można omijać festiwali, jak np. Opole, gdy ktoś myśli, że ma coś fajnego do przekazania. Nic nie zmieni tego, że strasznie dużo ludzi to ogląda. Jeśli muzycy nie zmienią festiwalu, nikt inny tego za nich nie zrobi. Telewizja publiczna powinna być bardziej misyjna i rozwojowa dla ludzi. Może być tam rozrywka, ale na poziomie. Myślę, że codzienny widz pogodziłby się z tym, że poprzeczka jest troszeczkę wyżej zawieszona.

Artyści też muszą wykazać więcej inicjatywy?
Trzeba tam iść, zrobić coś świetnego i brać byka za rogi. Bardzo bym chciała zobaczyć czasem moich znajomych w telewizorze, choć go na ogół nie używam, bo tam nic ciekawego nie ma. Gdyby część z nich zmieniła podejście, zamiast grać tylko w małych klubach, to naprawdę warto byłoby dla nich włączyć telewizor.

Z siostrą wciąż współpracujesz i rozwijacie kolejny projekt.
Współtworzymy razem Archeo Sisters. Płyta wydana pod tym szyldem będzie gotowa za 3-4 lata. Paulina na razie wydała wspaniałą płytę, dużo podróżuje po świecie i gra muzykę elektroniczną, więc jest zajęta, podobnie jak ja moim „Prądem”. Za rok planuję wydać płytę z zespołem: z Hubertem Zemlerem, moim perkusistą, Miłoszem Pękalą oraz Rafaelem Rogińskim, który jest kompozytorem piosenek. Zespół nazywa się Shy Albatross. Jestem tam wokalistką i bardzo dobrze mi się śpiewa takie powściągliwe piosenki, z zupełnie inną energią niż to, co robię obecnie.

W skrócie Natalia „Natu” to jedna z bardziej charyzmatycznych polskich piosenkarek i autorek tekstów. Popularność zdobyła, śpiewając w zespole Sistars ze swoją siostrą Pauliną (albumy „Siła sióstr” z 2003 r. oraz A.E.I.O.U. z 2005 r.). Artystka inspiruje się soulem, jazzem i funkiem. Na koncie ma cztery solowe płyty: „Maupka Comes Home” (2006), „Gram duszy” (2010), „Kozmic Blues: Tribute to Janis Joplin” (2013) i „Prąd” (2014), który zdobył status złotej płyty. Brała udział w drugiej edycji programu „Bitwa na głosy”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska