Nawracam się każdego dnia

Redakcja
Z Krzysztofem Krawczykiem, piosenkarzem, rozmawia Katarzyna Kownacka

- O pana ostatniej płycie, "Bo marzę i śnię" mówi się, że jest to nowy trend w muzyce albo muzyczny lifting Krzysztofa Krawczyka. Które z określeń bardziej panu pasuje?
- Bardzo dobre... Bardzo mi się podoba, jedno i drugie.
- Wielu artystów odmładza siebie i swoje brzmienie. Zrobiła to Ewa Bem, robi Krzysztof Krawczyk. Ten muzyczny lifting przyniósł panu młodą publiczność. A pan w jednym z wywiadów stwierdził, że nie może się znaleźć na koncertach przy takiej publiczności.
- Najważniejszym jest dla mnie, by ci młodzi ludzie odbierali apel zawarty w tym, co śpiewam. Adresuję go właśnie do młodych, wyedukowanych melomanów. Możliwości edukacji jest teraz bardzo wiele. Różne radia grają różną muzykę, nie tak jak miało moje pokolenie - cztery radia na krzyż. Myślę, że młodzi ludzie odróżniają coś, co trąca kiczowatością, od czegoś, co ma wydźwięk artystyczny.
- Tę nowa płytę prasa określiła jako efekt czterdziestoletniego doświadczenia Krawczyka i klubowego stylu Andrzeja Smolika.
- Jestem wychowany na muzyce klubowej w Stanach. Przez dziewięć lat żyłem głównie z tego, że grałem w klubach amerykańskich - takich klubach, do których obowiązują bardzo drogie karty wstępu, lub takich, do których bałaby się pani wejść, albo w klubach polonijnych, w których gra się polskie i amerykańskie kawałki. To była bardzo dobra szkoła, poszerzanie swojego warsztatu muzycznego przez bardzo szeroki rozstrzał repertuaru. Ten logiczny plan, jaki mam w życiu, to dla mnie kolejny argument do nawrócenia się, a nawracam się każdego dnia. Ktoś to wszystko tak ułożył, że przeszedłem amerykańską szkołę. Poznałem wtedy Cohena, poznałem Chrisa Rea, Claptona. Zobaczyłem, że nie trzeba wcale głośno śpiewać, żeby kogoś do siebie przekonać. Wystarczy coś wyszeptać, wymruczeć.
- W tej chwili jest cała masa konkursów dla młodych zdolnych. Widzi pan wśród ich laureatów talenty, swoich następców?
- Jest wielu utalentowanych ludzi. Bardzo dobrze, że jest Szansa na sukces, Droga do gwiazd, Idol. Dobrze też, że tym, którzy twierdzą, iż coś umieją, a nie umieją nic, ktoś daje po nosie. Jest taka zasada - nie pchaj się na afisz, jak nie potrafisz. Moja obawa dotyczy jednak nie mojego następcy, bo przecież nie chodzi o to, by klonować Krawczyka. Zastanawiam się co będzie z nimi potem. Nie ma szkoły menedżerów, więc nie ma ludzi, którzy by się takimi talentami zajęli.
- Młodzi mówią, że warto wydać cztery dychy na pana płytę, schlebia to panu?
- Płyta kosztuje dwadzieścia dziewięć złotych.
- Niech będzie - trzy dychy.
- Chciałem, żeby kosztowała jak najmniej. W ogóle uważam, że płyty są za drogie, ale to już trochę inna bajka. Ale jeśli rzeczywiście tak mówią, to coś to znaczy. I - bez żadnej wazeliny, bo jestem na to za stary - młodzi ludzie odróżniają w muzyce to, co jest dobre, a co złe. Poza tym nie chcą wydawać pieniędzy na chłam, bo za ciężko im przychodzi ich zdobycie.
- Pasuje panu etykieta artysty wielopokoleniowego?
- Nie mam innego wyjścia. Skoro w wieku szesnastu lat zagrałem pierwsze profesjonalne koncerty, to w przyszłym roku mamy czterdziestolecie pracy. To przerażające. Biologia jest moim pierwszym wrogiem. Mimo tego, że nie czuję tych lat w sensie psychicznym czy zawodowym, to jednak człowieka czasem coś tam rano boli. To już w końcu 56 lat. Ale ciągle mam takie parcie, by kopać dalej tę piłkę. A opinia młodych, o której pani mówi, to dla mnie motywacja, by dalej coś robić.
- Powiedział pan, że na płycie "Bo marzę i śnię" śpiewa, a raczej mruczy pan o miłości, a w pana życiu nie dzieje się ostatnio najlepiej. Prasa donosiła o pańskim rozwodzie.
- Wręcz przeciwnie. Dzieje się bardzo dobrze, bo moja żona powiedziała, że chce, by jej się oświadczyć na walentynki. Mieszkamy nadal w tym samym domu, choć w innych pokojach. Zaczęła się wyraźnie do mnie zalecać. Okazało się, że niezbite dowody na moją nielojalność, jakie przedstawiła, są fałszywe. W odzyskaniu mojej niewinności pomogli mi dobrzy ludzie, kiedy się dowiedzieli o rozwodzie. Żona w tej chwili źle się czuje, a ja sobie robię zarzuty, że byłem osioł i na sprawie pojednawczej nie zaprotestowałem.
- Co pan myśli o kobietach?
- Na ten temat wylano morze atramentu i pisali o tym ludzie tak mądrzy, że nie śmiem otwierać ust. Moje prywatne, może pospolite i naiwne zdanie, jest takie, że kobiety to zupełnie inne i niebezpieczne stworzenia. To ich niebezpieczeństwo uwidacznia się, kiedy są zagrożone. Kobiety są bardzo zaangażowane intelektualnie, bardziej przewidujące, mniej może próżne niż mężczyźni. Nie bardzo mi do was pasuje określenie słaba płeć. Miałem okazję przekonać się nieraz, że kobiety wiele rzeczy robią lepiej i skuteczniej. Nie lubię natomiast ruchów feministycznych, bo to odrywa kobiety od ich powołania - dziecka i tego, byśmy mogli razem zjeść kolację - co nie znaczy, że ma ją robić kobieta. Możemy to robić razem. Jest to stworzenie do końca niezbadane.
- W przyszłym roku, jak pan powiedział, mija 40 lat pańskiej obecności na scenie muzycznej. Planuje pan w związku z tym jakieś szczególne przedsięwzięcie?
- Coś chcemy wykombinować, ale na pewno nie będzie takiego zadęcia, jak na trzydziestopięciolecie, że w Kongresowej stało sto osób na scenie. Dużo do powiedzenia będzie miało BMG, moje dobre anioły. Moim marzeniem na uczczenie tego czterdziestolecia tak, żeby nie była to akademia ku czci, jest zagranie dobrego koncertu w dobrym klubie. Żebym mógł zagrać na gitarze i mieć obok fajnych ludzi. Przypomina mi się koncert Paula McCartneya w klubie w Hamburgu, w którym zaczynali.
- Co pan powie o tych czterdziestu latach?
- Można mi zarzucić różne rzeczy, ale nie to, że zmarnowałem ten czas. Patrząc ewangelicznie - nie zakopałem swojego talentu, realizowałem go z pomocą różnych ludzi, na przykład mojego wieloletniego menedżera, Andrzeja Kosmali. Wiele moich piosenek zaistniało, było słuchanych. Mam poczucie niestraconego czasu.
- Z kim albo co jeszcze chciałby pan zagrać?
- Takie plany na bardzo późną emeryturę - chciałbym nagrać coś, jak Tonny Bennet, który ma dzisiaj prawie 80 lat, albo świętej pamięci Frank Sinatra - zaśpiewać z dużym big-bandem swingujące kawałki. Czekam tylko, aż wróci na to moda, bo niewątpliwie wróci.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska