Nic tak filmowi "Smoleńsk" nie zaszkodzi, jak propagandowe wykorzystanie go przez polityków

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Ks. prof. Marek Lis,  teolog i filmoznawca,  prodziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego.
Ks. prof. Marek Lis, teolog i filmoznawca, prodziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego. Krzysztof Świderski
Rozmowa z ks. prof. Markiem Lisem, teologiem i filmoznawcą, prodziekanem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego.

Zwolennicy zamachu dostali fabularne potwierdzenie ich przekonań. Ci, którzy uważają, że doszło do wypadku, uznają, że te sugestie są niesprawiedliwe, krzywdzące - powiedziała po premierze „Smoleńska” Katarzyna Janowska. Podpieram się cudzą opinią, bo jeszcze filmu nie widziałem.
Ja też nie, więc nie namówi mnie pan na ocenę „Smoleńska”. Muszę jak Tomasz w Wieczerniku dotknąć rany palcem. Ale warto się zastanowić, o czym może mówić kino. I z tej perspektywy należy przypomnieć, że dostajemy film w momencie, gdy ogromny niedosyt budzą zarówno ustalenia komisji Macierewicza, jak i komisji Laska. Zarówno wrak, jak i oryginały czarnych skrzynek są ciągle poza Polską. I musimy uczciwie przyznać, że tak do końca ciągle nie wiemy, co się wtedy wydarzyło. Przypomnijmy sobie dokumentalne filmy o wydarzeniach smoleńskich. Mieliśmy całe spektrum: od kanadyjskiego obrazu idącego dokładnie tropem ustaleń Anodiny po filmy pokazujące zamach jako oczywisty. W kinie fabularnym mówiącym o kontrowersyjnych sytuacjach czy postaciach oczekujemy pokazania niuansów. Ksiądz profesor nie wie i ja też nie wiem, co się zdarzyło. Ale lider rządzącej obecnie partii ogłosił po premierze, że to, co zobaczył na ekranie, to jest prawda.
I tu zaczyna się fundamentalny problem. W 2000 roku na ekrany wszedł film „Jezus”, a jego twórcy zapewniali, że można i należy postawić znak równości między tym obrazem a Ewangelią wg św. Łukasza. Takiej równości nie ma. A wracając do „Smoleńska”, nic tak nie zaszkodzi temu filmowi, jak to, że staje się on - zanim go Polacy zobaczyli - narzędziem politycznej, wręcz propagandowej walki. Partia rządząca dostała prezent. Film będzie wzmacniał jej punkt widzenia. Powtórzę, to bardzo wygodne dla władzy. Dla filmu zabójcze.

Reżyser na to poszedł?
Tego nie wiem. Proszę pamiętać, że kiedy Antoni Krauze zaczął prace nad filmem, rządziła PO. To miało wtedy zupełnie inne znaczenie. Nie mam jeszcze zdania o filmie, ale pamiętam, że ten sam reżyser nakręcił przejmujący obraz o Grudniu ’70, wykazując się wrażliwością na wydarzenia z najnowszej historii Polski. I jak każdy może zrobić film także mocno subiektywny, ryzykując, że się nie spodoba i wtedy klapa. Problem zaczyna się wtedy, gdy film staje się - wygląda, że dla wszystkich stron - argumentem w politycznej walce. Przestaje działać jako dzieło sztuki. Nie ma szans, by w ogóle wzbudzić czyjś niepokój.

Dziennikarzy nie wpuszczono na premierę, za to minister edukacji mówi, że „Smoleńsk” powinni zobaczyć uczniowie...
Myślę, że będą nauczyciele, którzy z uczniami do kina pójdą i tacy, co tego nie zrobią. Pokazy prasowe były dotąd dobrym zwyczajem. Jak dziennikarze zobaczą film przed resztą widzów i napiszą o nim - dobrze lub źle - zawsze obraz reklamują. Ktoś o tym zapomniał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska