Nie jestem Żydówką, lecz staję się nią poprzez solidarność w cierpieniu

Archiwum Prywatne
Autoportret z Bogną Dziechciaruk na tle Wawelu, Kraków 1999. Joanna ukryta za aparatem.
Autoportret z Bogną Dziechciaruk na tle Wawelu, Kraków 1999. Joanna ukryta za aparatem. Archiwum Prywatne
Dom, pod którym zatrzymała się Joanna Helander, stoi na placu tuż przy skrzyżowaniu. Solidny, piętrowy, składa się z trzech brył. W środkowej - drzwi zamknięte na cztery spusty.

Joanna Helander

Urodziła się w Rudzie Śląskiej. Od 1971 r., mieszka Goeteborgu. 13 lat później została Fotografem Roku w Szwecji. W stanie wojennym organizowała pomoc dla Polski i wielki festiwal naszej sztuki, teatru i filmu. Zrealizowany wspólnie z reżyserem Bo Perssonem film o Teatrze Ósmego Dnia był prezentowany w 25 krajach i nominowany do Oscara i europejskiej nagrody Felix. Joanna Helander jest laureatką wielu szwedzkich stypendiów i odznaczeń.

Dzisiaj za tymi drzwiami podobno ruina, ale mieszkańcy Luboszyc doskonale pamiętają wesela i sylwestry w sali balowej z wysokim, żeliwnym piecem i to, że przed wojną na parterze był sklep i była gospoda. I że właściciele budynku, niejacy Schiftanowie, posiadali jeszcze drugi dom, koło przystanku, i sad z 600 drzewami. Do tego auto... O ich dawnej zamożności świadczą teraz rozległe, opuszczone stajnie, sąsiadujące z pierwszym budynkiem. Życia dodaje stara lipa przed nim i rachityczne jabłonie na zapleczu. A także urządzona w bocznym skrzydle kwiaciarnia, prowadzona przez nowego właściciela.

Schiftanowie zniknęli stąd w 1938 roku. Któregoś wieczoru sąsiadka jeszcze ich widziała, nazajutrz rano dom okazał się pusty. Tę pustkę stara się wypełnić Joanna, od 45 lat mieszkająca w Szwecji. Relacje świadków, stare zdjęcia, sczerniałe sztućce na różowym atłasie i jeszcze kilka innych drobiazgów układa w historię rodziny. Jej własnej.
O tym, że babcia, jej rodzeństwo i kuzyni byli Żydami, jedynymi we wsi, dowiedziała się po wyjeździe z Polski.

Z wyjazdem było tak: studiując romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, w marcu 68 brała udział w demonstracjach. Kilka miesięcy później na budynku "Żaczka" przy pomocy siostry wywiesiła plakat: "Moskale, ręce precz od Czechosłowacji". "Opiekunowi" roku rzuciła się w oczy ekstrawagancko ubrana studentka i po 10 minutach milicja zwinęła obie dziewczyny.

Dziś Joanna to zdarzenie obraca w żart: - Dostałam 10 miesięcy, jeden miesiąc za każdą minutę. Dodaje, już serio: - Ale niczego nie żałuję. Mam pewność, że postąpiłam słusznie. Współwięźniarki, złodziejki i prostytutki, zazdrościły, że trafiłam do celi za tak poważne "przestępstwo".

Przy okazji pojawił się wątek żydowski. Podczas rozprawy prokurator z charakterystyczną dla PRL-owskich służb delikatnością zauważył: "Wiemy, że chrzcił panią rabin". - Wiedział więcej niż ja - ironizuje była oskarżona. - Bo nie była to prawda.

Jakiś czas po uwolnieniu postanowiła wyjechać. W Polsce poczuła się klaustrofobicznie, polityczne ograniczenia zaczęły jej coraz bardziej ciążyć. Poprosiła siostrę, która wyszła za mąż za Szweda i wyemigrowała, by znalazła jej narzeczonego.

- Jak na małżeństwo z rozsądku był to bardzo udany związek - ocenia. - Wprawdzie rozwiedliśmy się po 10 latach, kiedy okazało się, że mamy odmienne pomysły na życie, ale do dzisiaj pozostajemy w przyjaźni. Mój ex mieszka po drugiej stronie zatoki i chętnie podrzuca mnie na zakupy.

Przez pierwszych pięć lat pobytu w Szwecji uczyła się kraju. Jej matka co roku wywoziła dzieci z Rudy Śląskiej w Beskidy dla zaczerpnięcia świeżego powietrza, tu wystarczy tramwaj, by mieć go aż nadto nad wodą lub w lesie. Nad morzem nigdy nie zobaczysz tłoku. Do tego różnorodność pór roku, soczysta zieleń i piękne skandynawskie światło.
Joanna poznaje szwedzką literaturę, uczy się języka. Opanuje go tak biegle, że książki, które wkrótce powstaną, będzie pisać po szwedzku. Jest otoczona serdecznością i troskliwością (obraz chłodnego Skandynawa jest fałszywy - zapewnia). Cieszy się domem. Biel budynku na wschodnim wybrzeżu, gdzie mieszka, i szklarni służącej za pracownię uwydatniają jaskrawozielone trawy. Oczywiście na zdjęciu jej autorstwa. Czerwony kufer na pierwszym planie przyjechał z Rudy.
Bo Persson, przyjaciel i współpracownik, uważa, że Joanna przecenia Szwecję, którą on zna od urodzenia. Joanna zaprzecza: - Gdzie indziej znalazłabym taki spokój i poczucie stabilizacji?

Polskie powroty

Żydowska babcia, która przed ślubem przeszła na katolicyzm i od tego czasu nie opuściła niedzielnej mszy, z mamą z katolickiego domu odwiedzają ją co roku. Ojciec się nie pojawia. Joanna i Gerard Koszyk spotkają się krótko przed jego śmiercią, gdy córka dojrzeje do przyjazdu do Polski. Właśnie kończy studium fotografii i zamierza zrobić tu zdjęcia do dyplomu. Nieoczekiwanie wzrusza się na widok krajobrazu, odkrywa urodę architektury, cieszy się, że rozpoznają ją dawni znajomi. Zaczyna rozumieć, jakie to dla niej ważne.

Wszystko wydaje się godne przypomnienia, godne utrwalenia, ale ostatecznie prawdę o własnym kraju wyraża w portretach. W 1978 r. w Szwecji ukazuje się album fotograficzny "Kobieta", wzbogacony o wywiady z "modelkami". Pięć lat później autorka zostaje "Fotografem Roku". Przygotowuje kolejne publikacje: "Knebel i słowo" (antologia, do której przetłumaczyła wiersze Stanisława Barańczaka), film "Niech żyje Polska" (jej fotografie plus poezja Ryszarda Krynickiego), a podczas stanu wojennego półgodzinny film dokumentalny "Widokówka z podziemia" (zrealizowana we współpracy z Bo Perssonem, o Teatrze Ósmego Dnia).

Wyjazdy do Polski stają się coraz częstsze, zdarza się, że z przyjacielem odwiedza kraj trzy razy w roku. Kręcą filmy, przywożą leki, stają się, jak ktoś zauważa, "łącznikami między niezależną opozycją a krajami Europy zachodniej".

Tytuł jednego z wielu albumowych wydawnictw, z tekstem po polsku i szwedzku - "Gdyby ta Polka była w Szwecji" wskazuje na Wisławę Szymborską. Choć przedstawia także innych naszych i europejskich pisarzy oraz artystów...

Wizyta w skromnym krakowskim mieszkaniu przyszłej noblistki następuje po kilku nieudanych startach. Poetka odwleka spotkanie, bo "może jednak zdecydować się na kolor" - mówi, nawiązując do mających powstać czarno-białych fotografii, "może innym razem" - o sesji. W akcję wkracza Kornel Filipowicz (na portrecie za biurkiem ze stosem długopisów i paczkami papierosów). "Wreszcie się zdecyduj" - mówi do pani Wisławy, czym zamyka dyskusję. Sesja trwa kilka dni, Szymborska jest miła, serdeczna, skłonna do żartów.

Nie pozuje, za to pali, jak komin fabryczny. Powstaje cykl jej często reprodukowanych portretów z papierosem, w kłębach dymu. Helander nie przypuszcza, że niedługo znowu się spotkają. - Nie mogłam się oprzeć, by nie towarzyszyć jej z aparatem na sztokholmskiej ulicy i podczas wręczania Nobla - mówi. Persson, który też przy tym był, podpowiada: - Powiedz jeszcze, że w windzie pani Wisława powiedziała: "Buba, jak patrzę w twoją twarz, jestem szczęśliwa".

Początki znajomości z Ewą Demarczyk wcale nie są łatwiejsze. Artystka jest niesłowna, zwleka z decyzją, jak przed koncertem, kiedy nigdy nie wiadomo - przyjdzie czy "zapomni". Ale kiedy się pojawia, wszyscy zapominają, co było wcześniej. Tym razem złamała nogę i jeden z licznych przyjaciół (i nie tylko przyjaciół) wnosi gwiazdę do pokoju na rękach.

- Zanim poznałam Ryszarda, nie miałam pojęcia, że w komunistycznej Polsce można mieć tak głębokie poczucie wewnętrznej wolności - Helander mówi o Krynickim. - Zawsze chciałam być taka jak on, jak Ewa Wójciak z Teatru Ósmego Dnia, ale wydawało mi się to niemożliwe. Nie wiem, jakim cudem stworzyli sobie świat, w którym czuli się bezpiecznie.

Wiersze Krynickiego robią na niej mocne wrażenie. Zadzierzgnięta przyjaźń trwa do dzisiaj.
Wśród sportretowanych są także: Stanisław Barańczak (spotkali się w Poznaniu, zapamiętała go jako prawego człowieka, zawsze skorego do pomocy rodakom), jego żona, Anna (nigdy się nie rozstawali), Andrzej Wajda, Adam Zagajewski, Miron Białoszewski, Hanna Krall, a z obcokrajowców m.in. Josif Brodski i Vaclav Havel. Ze zdjęć można się domyśleć sympatycznych relacji pomiędzy portertowanymi a portretującą.

W latach 80. powstają albumy "Gerard K." (o ojcu) i "Powroty". Oba "urosną" do filmów dokumentalnych. Na czoło wysuwają się dwa tematy: sprawa polska i rodzina. Za każdym pobytem w Polsce Joanna próbuje wypełnić białe plamy na mapie żydowskich przodków. Ten wątek nie daje jej spokoju. - Nie jestem Żydówką - zapewnia. - Ale kiedy dowiaduję się, co działo się z moimi krewnymi, na jak ciężkie byli wystawieni cierpienia, czuję się nią coraz bardziej. Wydobycie Schiftanów z cienia traktuje jako swój obowiązek. - Kiedy uda mi się go wypełnić, wreszcie wszystkich pochowam - mówi, używając metafory.

Jak to się stało, czyli powrót do Luboszyc

Dotarcie do Luboszyc pochłania sporo czasu. Choćby dlatego, że nazwa miejscowości w różnych okresach przybierała rozmaite formy i trzeba ustalić, o którą wieś chodzi. A potem... Wystarczy pięć minut, by cała wieś dowiedziała się, kto przyjechał. Dochodzi do spotkania ze 103-letnią kobietą, doskonale pamiętającą babkę i jej "śliczne dzieci, karmione jajkami i mlekiem". Obraz dopełniają zdjęcia z rodzinnego albumu i podarowane przez uczynnych mieszkańców. Wśród nich - ślubny portret dziadków: ona z uformowanym w koronę welonie fizycznie góruje nad nim.

- Jak to się stało - zastanawia się głośno wnuczka ze Szwecji - że ocaleli razem z piątką dzieci, w tym z Konradem, chorym na schizofrenię, podczas gdy reszta żydowskiej rodziny została zamordowana? Już wie, że nocą 38 roku wyjechali lub zostali wywiezieni do Wrocławia, gdzie zamieszkali przy ulicy Włodkowica. A także, że przed wywózką, obozem lub natychmiastowym rozstrzelaniem ocaliła ich niemiecka biurokracja. Żmudny proces ustalania, czy są Żydami, czy nimi nie są, ciągnął się w nieskończoność. Pisali odwołania, powołując się na nieszczęśliwy "wypadek" z nieślubnym dzieckiem.

Najgorszego wyroku nie uniknęli brat ojca, ukochany wuj Leopold, handlarz końmi (prawdopodobnie trafił do Bełżca), jego kuzynki i ciotki. Gdzie zostali rozstrzelani? Tropy prowadzą do Polski, na Litwę, do Rosji.

- W domu na temat pochodzenia ojca nigdy się nie mówiło - zapamiętała Joanna. Natomiast mama, Polka, zawsze podkreślała, że wszystko, co żydowskie jest lepsze. Być Żydem - to jej imponowało, ponieważ trąciło bogactwem i inteligencją, a ona pochodziła z prostej, górniczej rodziny. Siostry ojca milczały, panicznie się bojąc, także po wojnie. Ten strach przybrał tak monstrualne rozmiary, że nikt nie odważył się pojechać do Luboszyc upomnieć się o dziedzictwo.

W związku z Biennale Ars Polonia w opolskiej Galerii Sztuki Współczesnej Joanna część swoich prac chciała zaprezentować w opustoszałym domu dziadków w Luboszycach. Obecny właściciel nie wyraził zgody. Jego dziadek zamieszkał w nim w latach 30., kiedy kazano mu opuścić rodzinną wioskę. Wkrótce zalały ją wody Jeziora Turawskiego. - Może obawia się, że mu ten dom odbiorę? - zastanawia się Joanna. - Wystarczy mi mój własny w Goeteborgu.

Opole i Luboszyce za każdym pobytem ją wzruszają. - Towarzyszy mi niepokój i ciekawość - wyznaje. - Zastanawiam sie, którędy tu, w mieście, poruszali się moi krewni. I czy wuj Leopold sprzedawał konie na targu, gdzie teraz mieści się galeria... Jak często chodzili do synagogi? Raczej nie wyobrażam sobie, że byli ortodoksyjnymi Żydami...

Z dystansu lepiej widać. Polskę i rodzinę odkryła dzięki Szwecji. Tu znajduje kopalnię tematów, atrakcyjnych również dla Szwedów. Obserwuje i zapisuje na taśmie, bo co człowiek, to dramatyczna historia. Potem w swoim białym domu nad zatoką rozkłada warsztat, o nic się nie troszcząc.

W październiku z Bo przyjedzie do Wrocławia, żeby pokazać najnowszy film o nacjonalizmie i antysemityzmie. Powstał przy udziale polskich montażystów. Ze szwedzkich zrezygnowali ze względu na bariery mentalne i ideowe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska