Nie ma jasności, kto powinien stwierdzić zgon

Archiwum
Archiwum
Karetka wysłana do chorego zawróciła, gdy dostała sygnał, że ten nie żyje.

Nad Jeziorem Nyskim ktoś wszczął alarm, że na plaży leży nieprzytomny mężczyzna.

- Natychmiast pognaliśmy na to miejsce - relacjonuje Jarosław Białochławek, prezes WOPR oddziału rejonowego w Nysie. - Mężczyzna był siny, więc rozpoczęliśmy reanimację. Dyspozytor pogotowia wysłał karetkę, ale kiedy dowiedział się, że ten człowiek prawdopodobnie nie żyje, zawrócił ją. Poinformował, że do stwierdzenia zgonu mamy wezwać lekarza rejonowego. Ale przecież my nie byliśmy pewni, czy nic już nie można zrobić.

Według Ireneusza Sołka, dyrektora Opolskiego Centrum Ratownictwa Medycznego, dyspozytor zachował się prawidłowo. Na dowód szef OCRM przedstawia nagrania.

- Policjant stwierdził, że ten człowiek na pewno nie żyje. Karetka nie może jeździć do zmarłych, bo w tym czasie ktoś ciężko chory może jej potrzebować - przekonuje.

Przed kilkoma dniami w kraju głośno było o załodze karetki ze Śląska, w której pacjent zmarł. Ratownicy odwieźli ciało na miejsce wypadku i zostawili na poboczu. Potem tłumaczyli, że wszystko odbyło się zgodnie z przepisami.

Dwa lata temu pod Brzegiem rodzina, a później również policja i prokurator kilkanaście godzin szukali lekarza, który zechciałby stwierdzić zgon 34-letniej kobiety.

Jerzy Jakubiszyn, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej, uważa, że powodem zamieszania są przepisy, sięgające jeszcze lat 50. ubiegłego wieku.

- Stwierdzić zgon powinien lekarz, który jest najbliżej miejsca, gdzie doszło do zdarzenia, czyli np. z pobliskiej przychodni. On też wystawia zaświadczenie, że pacjent nie żyje - wyjaśnia. - Kartę zgonu natomiast, która jest potrzebna, żeby rodzina mogła załatwić formalności związane z pogrzebem, wystawia lekarz, który ostatnio leczył pacjenta.

Kłopot pojawia się wtedy, gdy człowiek umiera nagle, a u swojego doktora nie był od kilku lat. W takich sytuacjach medycy, w obawie przed konsekwencjami, często migają się od wystawienia karty zgonu.

- Lekarz musi bowiem w niej określić przyczynę śmierci, a trudno to zrobić, jeśli np. przez dwa lata nie widział pacjenta - tłumaczy dr Jakubiszyn. - Na przykład lekarz wpisze "zawał", ale gdy okaże się, że ubezpieczenie zmarłego nie obejmowało zawału i rodzina nie dostanie odszkodowania, bliscy przyjdą się wykłócać, że wskazał właśnie taką przyczynę, choć pacjenta od lat nie widział. Nikt nie chce mieć problemów.

Według prezesa Okręgowej Rady Lekarskiej najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie w Polsce - na wzór amerykański - instytucji koronera.

- Taki lekarz byłby wzywany do zgonów nagłych. To on stwierdzałby śmierć i jednocześnie wystawiał kartę zgonu - wyjaśnia dr Jakubiszyn. - O takim pomyśle mówi się u nas od kilku lat, ale dotąd parlamentarzyści nie zrobili nic, żeby go wprowadzić w życie. A choćby ostatnie przypadki pokazują, że jest potrzebny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska