Nie ma uśmiechu na twarzy poparzonej Angeliki

fot. Witold Chojnacki
Rok 2006. Angelika podczas wizyty kontrolnej w klinice. Dziś nie dałaby sobie zrobić takiego zdjęcia. - Chcę mieć swoją buzię tylko dla siebie.
Rok 2006. Angelika podczas wizyty kontrolnej w klinice. Dziś nie dałaby sobie zrobić takiego zdjęcia. - Chcę mieć swoją buzię tylko dla siebie. fot. Witold Chojnacki
Spalona twarz już nie boli. Teraz boli dusza. Kiedy ludzie dokuczają.

I kto powie, że trzynasty to nie jest pechowy dzień? 13 marca 2005 roku była niedziela. Rano Angelika z młodszą siostrą poszły do kuchni. Angela pochyliła się nad gazem, od ognia zapaliła się na niej piżama i sweter.

- Angela się pali!! - wołała siostra, biegnąc do mamy. Przez dwa miesiące lekarze z opolskiego WCM utrzymywali 9-letnią dziewczynkę w stanie śpiączki, żeby chronić przed bólem. Miała oparzone 80 procent ciała, w tym drogi oddechowe. Oparzenia najgorsze, trzeciego stopnia, objęły 65 procent skóry. Ocalała tylko ta pod oczami i na podudziu, nie było skąd brać tkanki do przeszczepów. Jej ciało stało się dla lekarzy poletkiem eksperymentalnym. Przeżyła, bo jest silna.

Angela, spalony odkurzaczu!
- Nie pamiętam wypadku. Pamiętam dopiero, jak byłam w szpitalu w Krakowie - Angelika z dziecięcą nieufnością, powoli zaczyna o sobie opowiadać. Niechętnie, zdawkowo, o tym, co kojarzy się z oparzeniami i wypadkiem. Ożywia się dopiero, gdy zaczyna mówić o swoim dzisiejszym życiu, koleżankach, rodzeństwie, o zajęciach w "domowej" szkole we własnym pokoju. Że jest dobra w ping-ponga i w wiejskim klubie ogrywa większość rówieśników. Niektórzy się wkurzają, jak nie mogą wygrać. Albo jak z Karoliną, Wiktorią i Sylwią poszły w zimie na górkę.

Zjeżdżalnia była całkiem zniszczona. One chciały odbudować, ale przyszły inne dzieci i oskarżyły je o szkodę. W takich razach zaczyna się wyzywanie: Poparzeniec. Spalony odkurzacz. Masz w gardle rurę od odkurzacza. Wolałbym umrzeć, niż wyglądać tak jak ty.

Jeden chłopak, ma już prawie 18 lat, nie mógł przejść obok Angeli na ulicy, żeby jej nie zaczepić, nie popchnąć. - Kiedyś ją tak szturchnął, aż krew poleciała rurką tracheotomijną z gardła - opowiada mama. - Przecież mogła się zadusić! Nie jestem kłótliwa, ale poszłam do jego rodziców i zapowiedziałam, że jeszcze raz zaczepi, naubliża, to pójdę na policję! I skończyło się dokuczanie.

Matce też dokuczają niektórzy we wsi. - Medialna - mówią. - Za często w telewizji występowała. Za często TVN ją pokazywał. I o to mają żal.

- Jeden taki, dorosły mężczyzna, szczególnie się do mnie przyczepił - opowiada mama. - Wołał za mną: Mało ci? Jeszcze się nie dorobiłaś na tym oparzeniu?! I czego tak zazdrości Angeli? Bólu, cierpienia? Że pieniądze dostała? Grosza bym od nikogo nie chciała, byleby tylko moja córeczka zdrowa i cała była.

Angela przestała się leczyć
Angela delikatnie dotyka się po twarzy. Kiedy po roku leżenia w szpitalu wróciła do domu, bolało ją wszystko. Twarz, oparzone ręce. Bolało, gdy z panem Leonem zaczynała rehabilitację. W grudniu 2005 roku Angelika Dwojak przeszła pierwszą w Polsce skomplikowaną operację rekonstrukcji twarzy. Chirurdzy z Dziecięcego Centrum Oparzeniowego Uniwersyteckiego Szpitala w Krakowie w miejsce blizn i spalonej skóry na buzi wszczepili jej tzw. integrę - biomateriał z kalogenu i silikonu, który zrósł się z tkanką twarzy. W ciągu trzech lat po wypadku przeszła 60 specjalistycznych operacji. Termin kolejnej miała wyznaczony na marzec ubiegłego roku w krakowskim centrum oparzeniowym.

- Angela zachorowała, a potem zaczęły mi chorować kolejne dzieci - tłumaczy się pani Małgorzata matka dziewczynki. - Mój ojciec zapadł w śpiączkę cukrzycową i zmarł w listopadzie. To był dla nas ciężki rok, ale wiem, że musimy się znów wybrać do Krakowa.

Mama Angeliki już nie chce być "medialna". Szuka spokoju w domu, odmawia, kiedy telewizja prosi ją o komentarze, jak choćby wtedy, gdy niedawno z wielkim hukiem zatrzymano pod zarzutem korupcji lekarkę z krakowskiego szpitala, która walczyła o Angelikę. Ale bez mediów ludzie przestają pamiętać. Skończyły się zbiórki pieniędzy, powoli wykruszają się darczyńcy. Została im Fundacja Dzieciom "Zdążyć z pomocą", która finansuje wszystkie wydatki na lekarstwa.

Na domiar złego od lutego przestał do dziecka przyjeżdżać rehabilitant - Leonard Peszel z gabinetu Caritasu w Białej, który pomaga jej od dnia powrotu do domu.

- Dostaliśmy w styczniu pismo z Narodowego Funduszu Zdrowia, że mam jeździć na rehabilitację do domu Angeliki w ramach naszego ogólnego kontraktu - tłumaczy rehabilitant. - Nie jestem w stanie tego robić, bo w ciągu 2 godzin u Angeliki wykonujemy tyle ćwiczeń, czynności, że wypracowuję tyle punktów kontraktu, co przez 6 pozostałych godzin w gabinecie. Wcześniej nigdy nie było problemu z dodatkowym zwiększeniem kontraktu na ten cel.

- Przepraszam za nieporozumienie. To było z naszej strony zbyt formalne podejście do kontraktu - dyrektor opolskiego oddziału NFZ Kazimierz Łukawiecki prosi o godzinę na wyjaśnienie sprawy, a potem telefonuje z dobrą wieścią. - Jeszcze dziś rehabilitant znów pojedzie do Angeli! Ona wymaga specjalnego podejścia, specjalnej opieki. Jej stan jest medycznym fenomenem po tak ciężkich poparzeniach. Ona musi mieć rehabilitację, żeby odzyskać sprawność.
- Czekamy na Angelikę - mówi docent Jacek Puchała z krakowskiego Dziecięcego Centrum Oparzeniowego. - Jej mama przed rokiem przerwała kontakt z naszym szpitalem. Próbowaliśmy nawet do niej dotrzeć przez fundację, która pomaga dziecku, ale bez efektu. Angelikę czeka jeszcze kilkanaście operacji, które nie tyle poprawią jej wygląd, ale usprawnią funkcjonowanie rąk, całego ciała. To jest w jej interesie, żeby wróciła do nas.

Zostańmy razem
- Postępy są bardzo duże - opowiada Leonard Peszel. - Kiedy zaczynaliśmy, miała przykurcze w stawach biodrowych, pogłębione skrzywienie kręgosłupa. To cud, że w warunkach domowych udało się ją wyprostować. Potrzebuję jeszcze półtora roku, żeby pracować nad przykurczami w lewej ręce, w stawie barkowym i łokciowym, w nadgarstku. Fundacja Dzieciom obiecała przekazać Angelice laser do rehabilitacji, wykorzystamy go do leczenia blizn i zrostów po oparzeniach. Musimy ćwiczyć usta, bo otwierają się zbyt wąsko. Powinny się szeroko otwierać, żeby można jej było kiedyś wyjąć rurkę tracheotomijną bez narażania życia.

- Po operacji rekonstrukcji twarzy Angela otwierała usta tylko trochę, na centymetr - wspomina mama. - Pan docent kazał mi kupować okrągłe lizaki, żeby ćwiczyła sobie buzię. Z Opola przyjechało za nią do Krakowa radio i płyty z piosenkami. Kazali się jej w szpitalu uczyć mówienia i śpiewania tych piosenek. Do każdego mojego następnego przyjazdu miała się nauczyć nowej piosenki. A ona mi na każde pożegnanie śpiewała Stachursky'ego: "Zostańmy razem". Do końca życia nie zapomnę tych chwil, gdy musiałam już iść, a Angela śpiewała "Zostańmy razem".

- Pielęgniarki zakazały mi się odzywać, póki wszystko w środku się nie zagoi - wspomina Angelika. - A ja tak chciałam mówić. Pewnego dnia z pragnienia powiedziałam do pielęgniarki: Pić. Ona zaraz zawołała lekarzy. Byli bardzo zdziwieni. Mówili, że jako pierwsze dziecko nauczyłam się mówić z rurką w gardle.

- Obawiam się, że Angelika będzie musiała chodzić z rurką do końca życia - mówi doc. Puchała. - Uszkodzenia krtani są zbyt duże.

Przez tę rurkę w krtani dziewczyna nie może chodzić do szkoły w sąsiednim Dytmarowie, na normalne lekcje z rówieśnikami. Zbyt duże ryzyko wypadku. Ma nauczanie indywidualne. Codziennie przychodzą do niej nauczycielki. Siedzi z nimi przy biurku w swoim pokoju, a po lekcjach jak wszystkie dzieci biegnie na podwórze. Pani od informatyki chce, żeby przyjeżdżała co tydzień, choćby tylko na tę jedną lekcję. Ale mama nie ma samochodu, nie ma prawa jazdy. Musi więc wystarczyć domowy komputer, jeszcze nie podłączony do internetu, bo trzeba oszczędzać. Dwa tysiące rodzinnego nie wystarcza na wszystko. Mama nie pracuje, musi się w domu zajmować małymi dziećmi.

Angelika zaczyna dorastać
- Pamiętam, jak zaczynaliśmy rehabilitację - opowiada Leonard Peszel. - Długo musiałem z nią rozmawiać, przekonywać, że to jest konieczne, bo ona latem wolała te dwie godziny dziennie spędzić jak wszystkie dzieci na podwórzu. Teraz mamy dobry kontakt, ale miała chwile załamań. Angelika zaczyna dorastać. Będzie chciała iść do innej szkoły, wyjechać do miasta, pójść na zabawę, na spotkanie z młodzieżą. Może mieć większe problemy z akceptowaniem swojego wyglądu. Myślę, że niedługo będzie jej potrzebna także pomoc psychologa.

Angela nie chce już być potulnym barankiem, który w cierpieniu znosi powszechne zainteresowanie, zdziwione spojrzenia, a nawet zniewagę i śmiech. Ma dopiero 13 lat. Od czterech lat kamery, fotoreporterzy przyglądają się, jak lekarze walczą o jej twarz. Ona chciałaby mieć swoją buzię tylko dla siebie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska