- Nie mamy gorszego składu niż przed rokiem - mówi prezes Kolejarza Jerzy Drozd.

Oliwer Kubus
Oliwer Kubus
Prezes Kolejarza Jerzy Drozd
Prezes Kolejarza Jerzy Drozd Oliwer Kubus
Sezon w II lidze żużla rusza w niedzielę. Co ma do powiedzenia człowiek, który stoi na czele opolskiego klubu od 11 lat?

Sezon za pasem. W przypadku Kolejarzu będzie on nieco inny od poprzednich. Podczas pierwszych treningów powtarzał pan zawodnikom: "bez presji, bez presji". Nie będą zatem obarczani ciśnieniem?

- Oni znają mnie z tego, że nigdy na nich presji nie wywierałem. Przed każdym meczem mówiłem, że jedziemy po to, żeby wygrać. Bo o to w sporcie chodzi. W tym roku szczególnego ciśnienia nie będzie, ale nie chcemy być wyłącznie partnerem do towarzystwa. Nawet gdy przyjedzie Ostrovia, która jest potencjalnym faworytem do awansu, nie zamierzamy składać broni.

Skład Kolejarza przypomina wieżę Babel. W parkingu będzie można usłyszeć trochę niemieckiego, angielskiego, szwedzkiego. Nie będzie problemów z dogadaniem się?

- To żaden kłopot. Są proste, czytelne dla wszystkich sformułowania. Najważniejsze, byśmy stworzyli przyjacielski klimat, żeby nie było barier i podziału na prezesa, trenera i zawodników. Jesteśmy jedną ekipą. Wy jedziecie, my zarządzamy. Łatwe do zrozumienia, jeśli charaktery osób na to pozwalają. A mieliśmy już do czynienia z różnymi ludźmi i czasami nawet po przyjacielsku nie dało się rozmawiać. Nasi obecni żużlowcy, na tyle, na ile zdążyłem ich poznać, to osoby, z którymi można zbudować rodzinny monolit. Wierzę, iż ten czynnik spowoduje, że sprawimy niejedną niespodziankę.

Klimat - klimatem, ale kadra w porównaniu do innych zespołów na papierze nie prezentuje się imponująco.

- Uważam, że nie mamy gorszego składu niż przed rokiem. Przyczepiliśmy się wszyscy do nazwisk. Życie działa trochę inaczej. Brak znanych zawodników nie powoduje, że zespół musi być słabszy.

Słabszy być nie musi, ale na tę chwilę wydaje się nieobliczalny.

- To wynika z młodości, która ma swoje prawa, a jednocześnie słynie z ambicji i nie kalkuluje. Przed dojściem Mariusza Staszewskiego średnia wieku wynosiła 23 lata. Teraz jest nieco wyższa. Wola walki i chęć pokazania się może być naszym atutem.

Niespodziewanie na kilka dni przed startem rozgrywek w roli trenera zawieszony został Andrzej Maroszek. Jego miejsce zajął wychowanek Marcin Sekula. Czym spowodowana była ta decyzja?

- Podjąłem ją na podstawie obserwacji z ostatnich dni. Doszedłem do wniosku, że potrzebujemy osoby bardziej kontaktowej i medialnej. Taką jest Marcin. Kiedy ma zacząć, jak nie teraz? Skończył studia, jest młody i powinien dobrze rozumieć się z zawodnikami. U trenera Maroszka tej komunikacji brakowało. Robimy eksperyment, na którym, tak sądzę, możemy tylko zyskać. Zyskać może też Marcin. Dla niego to wyzwanie i zarazem szansa. Został rzucony na głęboką wodę, ale dzięki temu otrzymuje okazję do wypromowania się.

Jednym z pierwszych ruchów Sekuli były rozmowy z Mariuszem Staszewskim. Udało mu się przekonać zarówno zawodnika, jak i prezesów. Pomógł w tym Frank Mauer, który jest sponsorem Staszewskiego i jednocześnie wspiera Kolejarz?

- Nie. Mauer nie partycypował w kosztach tego kontraktu, choć niewykluczone, że będzie finansowo pomagał klubowi. Przy zatrudnieniu nowego zawodnika braliśmy pod uwagę fakt, że Rafał Fleger, mimo otrzymanej wcześniej pomocy, boryka się z problemami sprzętowymi, natomiast Christian Hefenbrock z powodów osobistych na razie nie jest do naszej dyspozycji. Najpierw musi poukładać w Niemczech prywatne sprawy. Marcin zaproponował Staszewskiego, a jako że ten nie przedstawił jak na nasze możliwości wygórowanych warunków, to postanowiliśmy podpisać z nim umowę. W II lidze powinien solidnie punktować.

Kolejarz spłacił długi wobec zawodników za ubiegły rok, natomiast wciąż boryka się z problemami. Nie obawia się pan, że w pewnej chwili stojący na glinianych nogach klub może upaść?

- To dotyczy nie tylko nas, ale wszystkich klubów. Zawsze się to może zdarzyć. Moją ambicją było, by dostać licencję "twardą", nie nadzorowaną, bo ta nie przysparza komfortu pracy i jest kosztowna z racji na comiesięczne kontrole. Stanąłem na głowie, żeby wymogi zrealizować. Co dalej z klubem? Nie tylko zarząd, ten czy inny, wpływa na jego kondycję. Ważne jest całe otoczenie. W Opolu odczuwamy kryzys, jeśli chodzi o ludzi, którzy mogliby wesprzeć klub.

W trakcie pana 11-letnich rządów trafiły się osoby, które z własnej woli przyszły do klubu i wyłożyły na przysłowiowy stół kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy złotych?

- Nie, nie trafiły się. I to nie znaczy, że ktoś mnie nie lubi. Rozmawiam z wieloma ludźmi, którzy mają pieniądze i prywatnie spotykam się z nimi na wódce. Podkreślają: "Jurek, mogę stracić z tobą na kolacji, ale na klub pieniędzy nie dam, bo mnie to nie interesuje". Nie chcą w ogóle angażować się w sport.

Czyli między bajki można włożyć opinie, że istnieje grono firm, które wsparłoby Kolejarz, gdyby zmienił się zarząd?

- Absolutnie. Jeśli ktoś składa takie deklaracje, to tylko mnie obraża. Oni za moje pieniądze przychodzą na żużel. Jednak to, że załatwiam kasę, pośrednio przez znajomych, nie odgrywa najważniejszej roli. Tylko dlaczego nie pojawiają się inni? W Opolu są firmy. Mogłyby sponsorować klub, ale ich to nie interesuje. Moja obecność w zarządzie nie ma tu nic do rzeczy.

Często narzekał pan na brak wsparcia pozostałych członków zarządu. Mówił pan, że gdyby wnosili do klubu połowę tego co pan, Kolejarz byłby dziś zamożny.

- Nie wnoszą nawet 10 procent tego co ja.

Warto w takim razie tworzyć fikcję i utrzymywać w zarządzie ludzi, którzy nie potrafią na rzecz klubu pozyskać finansów?

- Nie warto. Ten sezon rozpoczęliśmy, ale gdy dobiegnie on końca, trzeba będzie, nie patrząc na obowiązującą kadencję, postawić sprawę jasno: albo pojawią się osoby, które będą autentycznie żużel w Opolu wspierać, albo zamkniemy klub. W takim kształcie trwać dalej nie zamierzamy, bo dla mnie to przestaje być zabawne.

Ile będzie wynosił budżet Kolejarza? W poprzednim roku przekraczał on milion złotych. W tym może być mniejszy ze względu na brak przedsezonowych kwot na przygotowania.

- Faktycznie na tym ruchu nieco zaoszczędzimy, mimo to wydatki sięgną zapewne 900 tysięcy złotych. Na tę sumę składają się nie tylko zawodnicy, ale również bieżące koszty, choćby takie jak naprawa dmuchanej bandy czy metanol.

Nie ma pan obaw, że kondycja klubu po tym sezonie zamiast się poprawić, to ulegnie pogorszeniu?

- Chciałbym, żebyśmy zakończyli sezon dobrze, ale, umówmy się, długów nie ma. Jeśli wykazujemy zaległości, to dotyczą one między innymi mojej osoby. Za chwilę pójdę do księgowej, powiem: "pani Stasiu, proszę zamienić dług na darowiznę" i zamykamy temat. Jesteśmy na czysto.

Pytanie tylko, czy klubowi uda się zachować płynność finansową i zawodnikom regularnie wypłacać wynagrodzenie.

- Nie wiem. Jeszcze nie wszyscy ci, którzy z nami współpracowali, się określili. Jesteśmy w trakcie rozmów z potencjalnymi sponsorami. Liczymy, że frekwencja nie będzie niższa. Bo jeśli spadnie, to potwierdzi się sygnał, że zamiłowanie do żużla Opolan, jako mieszkańców regionu, gaśnie. Nastawienie kibiców zmieniło się. Niektórzy z nich chodzą z nudów, dla przyjemności, lecz tylko na wybrane zawody. Problem dotyczy nie tylko nas, ale całej dyscypliny w Polsce. Przewiduję dla żużla czarny scenariusz. Aktualne potęgi niebawem upadną. Teraz dzięki biznesowym konotacjom utrzymują się na czele, jednak będą borykać się z problemami podobnymi do naszych. A u nas może być tylko lepiej, co traktuję jako optymistyczną przesłankę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska