Dziecko zachorowało w sobotę. Rodzina mieszka niedaleko ulicy Mickiewicza w Opolu, tuż obok budynku pogotowia, więc rodzice zdecydowali się pójść tam z dzieckiem, zamiast wzywać karetkę.
- Nasza przychodnia w sobotę jest nieczynna - opowiada Janusz Krukowski, ojciec dziecka. - To logiczne, że szukaliśmy pomocy na pogotowiu. Tymczasem usłyszałem, że dziecko nie będzie przyjęte i powinienem wezwać karetkę. To paranoja. Mieszkam 30 metrów dalej, sam mogłem przynieść je na rękach. Nawet nie wszedłem do środka, bo przegonił mnie ochroniarz.
Opinia
Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere":
- To jakieś szaleństwo.
O tym, czy dziecku potrzebna jest natychmiastowa pomoc medyczna, czy nie, powinien decydować lekarz, a nie pracownik ochrony. Przy odrobinie dobrej woli wszystko jest możliwe, a małego pacjenta przecież można zbadać, nawet nie mając odpowiedniego gabinetu. W ostateczności, jeśli okazałoby się, że nie ma bezpośredniego narażenia życia, to można odesłać rodziców do innej placówki, która dyżuruje całą dobę.
Tymczasem pracownicy pogotowia nie mają sobie nic do zarzucenia. Pacjentów z tzw. ulicy nie przyjmuje się już od roku, bo nie ma na to miejsca, nie ma też lekarzy, który by się nimi zajęli.
- Nie mamy warunków. Trudno, żeby dziecko badać na korytarzu - mówi Danuta Wieczorek, dyspozytorka, która w sobotę miała dyżur. - Kiedy gorączkuje małe dziecko, zawsze kierujemy je do dyżurującego pediatry. W tym dniu nie miałam takiego zgłoszenia.
Zgłoszenia nie było, bo pan Janusz, zamiast dzwonić, przyszedł osobiście i przez strażników został odesłany z kwitkiem. Ostatecznie do chorego dziecka przyjechał wezwany prywatnie lekarz.
- Nie możemy robić wyjątków. Gorączka dziecka nie jest jeszcze zagrożeniem życia, a tylko w takich przypadkach udzielamy pomocy na miejscu - wyjaśnia Halina Hawrysz, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego. - Jeszcze rok temu świadczyliśmy takie usługi, teraz całodobową opiekę także pediatryczną świadczy poliklinika MSWiA i tam odsyłamy podobne przypadki.
Ojca chorego dziecka takie tłumaczenie nie satysfakcjonuje. Dlaczego instytucja, która ma ratować, nie może udzielić porady? Rodzicom w podobnej sytuacji pozostaje dokładne czytanie informacji na drzwiach swoich przychodni, gdzie w weekend lub w nocy szukać lekarza.