„Nie przegrałem jeszcze żadnych wyborów”. Bogdan Zdrojewski szykuje się na ostrą walkę i ujawnia strategię

Andrzej Zwoliński
Bogdan Zdrojewski
Bogdan Zdrojewski Fot. Tomasz Ho£Od / Polska Press
„Stawka tych wyborów jest za wysoka na jakiekolwiek gierki”. Bogdan Zdrojewski komentuje propozycje Grzegorza Schetyny „jedynek” na listach Koalicji Obywatelskiej. Mówi o negatywnych zaskoczeniach, ale też tych pozytywnych niespodziankach. Z kim ostatecznie zawalczy o głosy?

Były minister kultury, prezydent Wrocławia, senator i eurodeputowany szykuje się do kampanii wyborczej. Bogdan Zdrojewski mówi otwarcie o swoich planach, a także o zamiarach swojej żony – senator Barbary Zdrojewskiej. Recenzując propozycje jedynek na listach kandydatów Koalicji Obywatelskiej, ma nadzieję, że nie jest to żadna gra. „Stawka tych wyborów jest tak wysoka, że wszelkie gierki traktowane byłyby przez wszystkich, także wyborców, jako wyraz nieodpowiedzialności. Grzegorz Schetyna docenił nasz dorobek i wyraził otwartość na rozmowy z nami i ewentualną akceptację naszych propozycji” – mówi Zdrojewski, czekając na propozycje ze strony władz Platformy.

Grzegorz Schetyna ogłosił jedynki na listach kandydatów do Sejmu w jesiennych wyborach. Mocno jest Pan zaskoczony nazwiskami i nie pytam tutaj tylko o wrocławską propozycję, czyli o Małgorzatę Kidawę-Błońską z Warszawy.

Jest sporo zaskoczeń. Do tych pozytywnych zaliczyłbym pozyskanie Pawła Kowala, do wątpliwych - Jerzego Wenderlicha. Nie jestem pewny, czy prof. Paweł Kowal powinien być akurat jedynką w Krakowie, ale jestem przekonany, że wystawienie na pozycji lidera bardzo znanego działacza SLD to już z pewnością poważne ryzyko.

Pani Małgorzata Kidawa-Błońska jako kandydatka we Wrocławiu jest pozytywnym zaskoczeniem czy negatywnym?

Generalnie jestem przeciwnikiem spadochroniarzy na listach wyborczych. Zdarzają się jednak nadzwyczajne sytuacje i akceptowalne przez wyborców wyjątki. Tak było w przypadku Janiny Ochojskiej na wrocławskiej liście kandydatów Koalicji Europejskiej do Parlamentu Europejskiego. Takim wyjątkiem może być Małgosia Kidawa-Błońska. To są poważne kandydatury z poważnym dorobkiem, rozpoznawalne i nie budzące większych kontrowersji.

Brak związku z Wrocławiem Pani Kidawy-Błońskiej nie budzi u Pana kontrowersji?

W długiej perspektywie, patrząc na całą kadencję, zawsze preferowałbym kandydatów lokalnych ze względu chociażby na późniejsze funkcjonowanie biur poselskich i bezpośredni ich kontakt z wyborcami. W przypadku Małgosi Kidawy-Błońskiej nie ma jednak zastrzeżeń, szkoda jedynie jej potencjału wyborczego z miejsca jej zamieszkania. W Warszawie jest nie tylko bardzo szanowana, ale też w jakimś sensie oczekiwana. To jej matecznik.

Przecież na to miejsce była rekomendowana przez dolnośląską Platformę pańska żona - Barbara Zdrojewska. Dlaczego odrzuciła tę propozycję?

Najlepiej zapytać o to moją żonę. Jestem jednak przekonany, że z powodów zbliżonych do moich. Po prostu nie interesuje nas zdobywanie mandatu dla samego mandatu. Musimy być przekonani do jego wypełnienia w najbardziej rzetelny sposób. Siebie zaliczam do polityków niezwykle racjonalnie podchodzących do powierzonych obowiązków, nie kierujących się ani emocjami, ani też uprzedzeniami. Sądzę, że moje kompetencje, predyspozycje i wiedza byłyby wykorzystywane w stopniu niezwykle skromnym.

Pan jeszcze w czasie kampanii do Europarlamentu mówił, że rodzimy parlament nie interesuje Pana w ogóle.

Precyzyjnie mówiąc, że nie przewidywałem powrotu do ról, które uznałem za zakończone. Faktem jednak jest, że moja decyzja o wycofaniu się z zawodowego uprawiania polityki została albo źle przyjęta, albo przynajmniej źle zrozumiana. Stąd pewna korekta we wcześniejszej decyzji i zgoda na kandydowanie do senatu.

Nie chodzi jednak o kompromis z Grzegorzem Schetyną, bo jak interpretować propozycję startu do Sejmu, gdy wiadomo było, że żona chciałaby ubiegać się o reelekcję do Senatu?

Postrzegam propozycję liderowania liście do Sejmu dla mnie i Basi, mojej żony, jako docenienie naszego dorobku, kompetencji i potencjału wyborczego. Zwłaszcza w przypadku Barbary, przy uznaniu jej dorobku z ostatniej kadencji w Senacie, to naturalne. Finałem powinno być potwierdzenie jej prawa do ubiegania się o kolejną kadencję w izbie wyższej naszego parlamentu.

Może to taka zagrywka ze strony Grzegorza Schetyny? Wiedząc, że Pańska żona zgodziłaby się na start do Senatu, zaproponowano jej Sejm. Potem odpowiadając na pytania dziennikarzy można zawsze mówić, że propozycja padła, ale została odrzucona.

Mam nadzieję, że nie jest to żadna gra. Stawka tych wyborów jest tak wysoka, że wszelkie gierki traktowane byłyby przez wszystkich, także wyborców, jako wyraz nieodpowiedzialności. Grzegorz Schetyna po ogłoszeniu liderów list, zapytany przez dziennikarzy o mnie i o żonę, docenił nasz dorobek i wyraził otwartość na rozmowy z nami i ewentualną akceptację naszych propozycji. Wyraził co prawda wątpliwość, czy kandydowanie małżonków z dwóch odrębnych okręgów, ale z jednego miasta będzie dobrze przyjęte, ale ewentualnej akceptacji nie odrzucił. Warto zwrócić uwagę na fakt, że w przypadku list do Senatu, sytuację mamy jasną i czystą. We Wrocławiu mamy trzy okręgi jednomandatowe: Wrocław Wschód-Południe, Wrocław Zachód-Północ i tzw. Obwarzankowy. Basia zadeklarowała gotowość startu z okręgu, w którym zdobyła wcześniej mandat senatora, ja - w okręgu, w którym nie wygraliśmy od ośmiu lat.

Sygnał z zarządu dolnośląskiej Platformy był jednak jednoznaczny – rekomendacje co do senackich list dla prof. Alicji Chybickiej, dla Ewy Wolak i Marka Skorupy. Oni teraz musieliby zrobić dla was miejsce.

Zarząd regionu rekomendował mnie wcześniej do Parlamentu Europejskiego i nie znalazłem się w nim nie tylko dlatego, że zabrakło woli wyborców, tylko decyzją zarządu krajowego partii. Z mojej wiedzy wynika, że Ewa Wolak nie jest zainteresowana startem do Senatu, a prof. Alicja Chybicka także nie potwierdza gotowości uczestnictwa w tej kampanii, w roli kandydatki do Senatu, z okręgu zachodniego.

Rozmawiał Pan z Grzegorzem Schetyną, czy może jesteście umówieni na taką rozmowę?

Jeszcze nie. Jestem za to po rozmowie z europosłem Jarosławem Dudą, szefem regionu w Platformie. Byłem namawiany do zmiany decyzji i nie wycofywania się z zawodowego uprawiania polityki. Przy tej okazji także do próby przekonania Basi do liderowania wrocławskiej listy do Sejmu. Jak rozumiem, to wyrażone komplementy, które powinny wystarczyć także do rekomendacji startu w stawce senackiej.

A co z możliwością startu z list PSL-Koalicji Polskiej? Podobno był Pan po słowie z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem.

Szanuję Władysława Kosiniaka-Kamysza i uważam, że łatwej drogi w kampanii do PE nie miał. Ostatnio nie miałem z nim bezpośredniego kontaktu, ale z uznaniem przyjąłem jego wstępną akceptację dla koncepcji mojego i Basi startu do Senatu, jako wspólnych kandydatów. Dziś to dziwne, ale oczekujemy akceptacji od własnego środowiska, bo to zewnętrzne już jest zadeklarowane. Priorytetem jest dziś wygranie wyborów, a wszystkie animozje, różnice zdań powinny być odłożone na bok.

By je wygrać, trzeba przekonać wyborców do siebie i do swoich propozycji. Jak Pan ocenia sześciopak Grzegorza Schetyny?

Dobrze. Od blisko roku proponowałem bardzo zbliżone tematy. Za najważniejsze, związane z naszą polityczną odpowiedzialnością wciąż uważam oświatę, służbę zdrowia, ekologię a także powrót państwa prawa. Pozostałe kwestie, choć nie drugorzędne, powinny być lepiej sformułowane i przedyskutowane. Kluczowy natomiast jest powrót do polityki inwestowania i odrabiania szacunku, prestiżu pozycji na arenie międzynarodowej. Tu nasze straty są niezwykle bolesne i nadzwyczaj kosztowne.

Jak Pan ocenia obecność Zielonych na listach Koalicji Obywatelskiej?

Zieloni maja bardzo słabą pozycję w Polsce, ale stanowią bardzo mocne ugrupowania w krajach Zachodniej Europy, ale też w Paramencie Europejskim. Uważam, że jeżeli będziemy w stanie działać bardziej profesjonalnie w ekologii, to da nam to sukces. Póki co, ich wyborczy potencjał oceniam bardzo nisko.

Wracając do „jedynek” zaproponowanych przez Grzegorza Schetynę i władze partii, to Wrocław nie był jednymi miejscem gdzie było bardzo zaskakująco. Jak Pan ocenia obecność na listach KO byłych tuzów SLD: Katarzyny Piekarskiej, Jerzego Wenderlicha, Grzegorza Napieralskiego. To przecież politycy jeszcze nie dawno z przeciwnej strony barykady dla środowiska PO. Nie mówiąc już o kandydaturze Tomasza Zimocha w Łodzi. Prezydent tego miasta Hanna Zdanowska po tej decyzji trzasnęła drzwiami i odeszła ze sztabu wyborczego PO. Jak Pan to skomentuje?

Rozmawiałem z Hanną Zdanowską, a także z wieloma politykami Platformy z innych miast. Nie wiem dlaczego, ale sporo z nich uznała mnie za dobrego odbiorcę rozmaitych wątpliwości, skarg i po prostu zapytań. Część decyzji Grzegorza Schetyny jest zrozumiała i akceptowalna, inne rzeczywiście wymagają precyzyjnych wyjaśnień.

A jedynka dla Tomasza Zimocha, świetnego komentatora sportowego, ale w ogóle nie kojarzonego z polityką?

Nie dziwię się Grzegorzowi Schetynie, że pozyskuje niezwykle sprawnego i popularnego dziennikarza, natomiast dziwię się samemu dziennikarzowi, że zgodził się na taką propozycję. Może gdyby znalazł się na końcu listy łatwiej byłoby mu bronić swojej decyzji, liderowanie jednak w Łodzi, wbrew propozycjom władz regionalnych to jednak spore ryzyko.

Coś mogłoby Pana jeszcze odwieść od startu w wyborach, gdyby nawet pozostała Panu jedynie opcja startu z własnym komitetem?

Jedynie propozycja innej opcji, z większą szansą na sukces wyborczy. Dziś kluczowy jest sukces w wyborach jesiennych. Ustąpię, gdy dostrzegę szansę na lepszy wynik innego projektu, innych propozycji wyborczych. Dodam, że ważne jest także zbudowanie ekipy o wysokich kompetencjach i odpowiedzialności za kolejną perspektywę polityczną i gospodarczą. Powoli zbliża się czas końca koniunktury i trudniejszych prognoz.

To może lepiej nie wygrywać tych wyborów, pozostać w opozycji i dać rządzącym sprawdzić się w trudnych czasach?

To byłoby jednoznaczne z budowaniem kosztów dla społeczeństwa. Każdy odpowiedzialny polityk powinien dążyć do ich redukowania. Nie twierdzę, że nie popełnialiśmy błędów jako Platforma, ale pamiętam jak ciężko było redukować nadmierny deficyt w czasie poprzedniego kryzysu, po to by obecnie PiS mógł prowadzić politykę prospołeczną, choć z wieloma mankamentami. Teraz powinna pojawić się grupa bardzo odpowiedzialnych polityków, która zminimalizuje koszty, które społeczeństwo będzie ponosić w bliskiej perspektywie, a mogą one być bardzo dotkliwe.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska