Nie straszcie Bajorem!

Katarzyna Kownacka
Sopot ‘73, na którym Michał Bajor pojawił się jako laureat Festiwalu Piosenki Radzieckiej z Zielonej Góry, omal nie skończył się dla niego międzynarodową karierą. Młodziutkiego wokalistę, który zachwycił publiczność, chciał zaangażować włoski impresario.
Sopot ‘73, na którym Michał Bajor pojawił się jako laureat Festiwalu Piosenki Radzieckiej z Zielonej Góry, omal nie skończył się dla niego międzynarodową karierą. Młodziutkiego wokalistę, który zachwycił publiczność, chciał zaangażować włoski impresario.
Od jego pierwszych eliminacji do festiwalu w Opolu minęło 40 lat. Nie przeszedł, bo był za młody, miał 13 lat. Pierwszą scenę erotyczną zagrał trzy lata później. Pomogła pięćdziesiątka wódki. Dziś bilety na jego koncerty sprzedają się w 25 minut, a fani haftują poduszki tekstami jego piosenek.

W Bielsku-Białej jest pani, która robi to od lat - opowiada Michał Bajor. - Jest tych jaśków już sześćdziesiąt. Kolorowe, misternie wykonane. W tym roku chciałbym je wszystkie przekazać na jakąś licytację. 53-letni mężczyzna nie może się przecież otaczać poduszkami.

Michał Bajor to dziś artysta dojrzały i aktor z olbrzymim dorobkiem. Bywalec wielkich scen z rodzinnym Opolem ciągle związany. Choćby za sprawą rodziców, którzy tu mieszkają i których często odwiedza. W sobotę w Radiu Opole odbędzie się jego benefis, a 15 listopada w teatrze recital z piosenkami mistrzów Grechuty i Kofty.

Francusko-rosyjskie początki
Pierwsze eliminacje do festiwalu w Opolu w 1970 r. się nie powiodły. Przeszedł je wprawdzie jak burza - brawurowo śpiewał (a raczej zmyślał) piosenkę w języku francuskim, którego nie znał. Jednak w finale ktoś sobie uzmysłowił, że jest za młody. Miał wtedy 13 lat, a trzeba było mieć 16. Drzwi do kariery stanęły przed nim otworem trzy lata później. W cuglach wygrał wtedy Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. "Siemionownę" zaśpiewał tak, że towarzyszom pękły serca.

- Choć w zasadzie, jakby się ktoś uparł, to mógłby mnie wtedy zdyskwalifikować - opowiada wokalista. - Wymóg dotyczący wieku był taki sam jak w Opolu, a ja wyśpiewałem tę nagrodę dwa dni przed swoimi szesnastymi urodzinami…

Jako laureat został zaproszony na Międzynarodowy Festiwal Piosenki w Sopocie. Jego występ zapowiadał sam Lucjan Kydryński. Śpiewał tam w dniu, w którym Maryla Rodowicz zdobyła grand prix za "Małgośkę", a Stan Borys zawojował imprezę "Jaskółką uwięzioną".

- To są chwile, które pamięta się całe życie - zapewnia dziś Michał Bajor, który okazał się wtedy młodzieńczym objawieniem Sopotu. I od razu wywołał skandal. Swój rosyjski song z Zielonej Góry wykonał tak przekonująco, że kamraci z państwowej wytwórni Melodia pomyśleli, że jest Rosjaninem, podopiecznym jakiejś prywatnej firmy fonograficznej z Kraju Rad… - Organizatorzy Sopotu musieli złożyć oficjalne dementi i zapewnić, że jestem z Polski - śmieje się dziś Michał Bajor.

Z miejsca stał się popularny. Do tego stopnia, że w kilka godzin po koncercie zrobiono mu własną pocztówkę. Miały je wtedy takie postaci jak Irena Szewińska czy Irena Santor.

- Mówiąc dziennikarskim żargonem: miałem mocne wejście - przyznaje dziś artysta. - Panowie z Ruchu, który wtedy robił te pocztówki, złapali mnie z mamą i bratem w hotelu. Powiedzieli, że muszą mi zrobić zdjęcie natychmiast. Nie było nawet czasu, by się przebrać. Wydawnictwo miało być w kiosku za dwa dni. Miałem na sobie pidżamę w kolorowe paski, która na tej kartce uchodzi za koszulę, i nie umyte włosy przyprószone wynalazkiem tamtych czasów - suchym szamponem. Wcierało się go we włosy, które stawały się bardziej puszyste. Niestety, proszek widać trochę na pocztówce i wyglądam, jakbym lekko posiwiał…

W tym samym Sopocie młodziutkim opolaninem zainteresował się impresario włoskiej 17-letniej gwiazdki, Patrizii Desi.

- Chciał mnie wyciągnąć z Polski na rok, zrobić z nas duet, objechać Amerykę Południową, a potem podbić rynek włoski - opowiada Michał Bajor.
Kto wie, czy nie byliby dziś jak legendarny duet Romina Power i Al Bano, którzy zadebiutowali dwa lata po tym Sopocie. Z międzynarodowej kariery nic jednak nie wyszło. Wyjazdowi syna sprzeciwiła się mama, Maria Bajor.

- Wtedy chyba jej za to nie lubiłem - żartuje dziś artysta. - Długo wyrzucałem z siebie, że po roku czy dwóch wróciłbym bogaty, przywiózł jej pierścionek z diamentem i wybudował dom. Teraz jej za to dziękuję. Wróciłbym pewnie faktycznie obrzydliwie bogaty, ale i zdemoralizowany. Nigdy nie zrobiłbym matury i nie poszedł ścieżką, którą teraz idę.

Pani Maria Bajor veto zgłosiła też rok później. Po występie syna w Opolu zadzwoniła do niej Zdzisława Sośnicka. Urzeczona jego talentem, zaproponowała długie, trzymiesięczne tournée po Związku Radzieckim. Matka odmówiła ze względu na stan zdrowia syna, który miał spore problemy z żołądkiem.

- Choć Michał miał wtedy ledwie 16 lat, to już bardzo ceniłam jego poziom wykonawczy i niezwykłą kulturę - mówi Zdzisława Sośnicka. - Zawiedziona odmową nie byłam, rozumiałam motywy rodziców. Nawet jeśli miałyby wynikać z tego, by młodziutkiego syna chronić przed taką trasą.

- Dopiero dziś wiem, że rodzice mieli rację - kwituje Michał Bajor. - Zdzisława, z którą do dziś bardzo się przyjaźnię, nie mogłaby mnie trzymać za rękę. A że w Rosji na takich trasach głównie piło się wódkę i jadło kawior, to wróciłbym pewnie jako młodociany alkoholik.

U boku Beaty Tyszkiewicz
Aktorski debiut Michała Bajora miał miejsce, gdy skończył 9 lat. Zagrał wtedy wilka w "Czerwonym Kapturku" w dziecięcym teatrze swojego taty - aktora opolskiego teatru lalek. - Od najmłodszych lat wiedziałem, że będę na scenie - twierdzi. - Nie wiedziałem tylko, czy jako aktor, czy jako piosenkarz.

Okazało się, że jedno drugiego nie wykluczyło. Niemal wprost z Sopotu młodziutki Bajor trafił na plan filmu Agnieszki Holland. Zagrał w "Wieczorze u Abdona" u boku samej Beaty Tyszkiewicz. - To było dla mnie ogromne przeżycie. Choćby dlatego, że zdjęcia pani Beaty i wycinki z gazet o niej zbierałem dłuższy czas w specjalnym albumie - wspomina aktor.

To w tym filmie właśnie, w wieku szesnastu lat, Michałowi Bajorowi przyszło zagrać pierwszą scenę erotyczną. W dodatku z kobietą prawie w wieku jego mamy.

- Właśnie ze względu na to pani Beata odmówiła rozebrania się. Mnie też przykazała tego nie robić, bo - jak stwierdziła - dostanę dwóję z wychowania - wspomina Michał Bajor. - Ale Agnieszka Holland w końcu znalazła na nas sposób. Kazała kupić garderobianej wódkę klubową. Wypiliśmy po pięćdziesiątce i jakoś poszło. Nie rozebraliśmy się wprawdzie do naga, ale było bardziej goło niż na początku.

Nim skończył 17 lat, stanął na największych scenach muzycznych i przed kamerą u znakomitej reżyserki. Jak mimo tylu sukcesów udało mu się nie zmanierować?
- Michał ma bardzo mądrych rodziców, a to w świecie showbiznesu sprawa niebagatelna - kwituje Elżbieta Zapendowska, krytyk muzyczny, nauczyciel śpiewu i wieloletnia przyjaciółka Bajora i jego rodziny. - Rodzice, zachwyceni sukcesami swoich dzieci, często nie zdają sobie sprawy z tego, co może się wydarzyć, gdy młody człowiek wpadnie w tę niebezpieczną wirówkę. Rodzice Michała to czuli. A to, że on się buntował? No cóż, dzieciak w takim wieku, gdy mu proponują wielkie tournée, myśli, że od tego zależy jego życie...

Drodzy nauczyciele, pozdrawiam!
Sukces gonił sukces, ale Michał Bajor skończył też szkołę podstawową nr 12, potem opolskie II LO i zdał maturę.

- Byłem lawirantem - uśmiecha się artysta. - Zamiast dzień po dniu kuć wszystko, od czasu do czasu się zgłaszałem, przygotowywałem jakiś konspekt i przedstawiałem go klasie. Moi nauczyciele wiedzieli o tych sprytnych zabiegach i na wiele rzeczy przymykali oko.
Dlatego właśnie - jak mówi pan Michał - bardzo go gryzie, że gdy był ostatnio na 60-leciu swojej szkoły średniej, to ich w specjalny sposób ze sceny nie pozdrowił. - Nie mogę sobie tego darować! Wiem, że gdyby się uparli, to mógłbym w tej szkole doczekać emerytury - wyjaśnia z powagą. - Matematyka czy fizyka to były moje pięty achillesowe. Nie poległem na nich dlatego, że pedagodzy cieszyli się z moich sukcesów i z tego, że w ten sposób reprezentuję szkołę. Dawali mi się rozwijać w tych dziedzinach, w których widać było, że coś osiągnę, i nie traktowali - co się przecież często zdarza - swoich przedmiotów jak pępka świata. Dlatego chciałbym im bardzo, choć teraz, za waszym pośrednictwem, bardzo podziękować.

Jednym z nauczycieli artysty w liceum była Elżbieta Zapendowska. - To było całe wieki temu, uczyłam tam rzecz jasna muzyki - wspomina telewizyjna jurorka. - Michał właśnie przygotowywał się do matury. Niemal od razu przeszliśmy na "ty" - choć to bardzo niepedagogiczne.

Potem była warszawska PWST. Jeszcze w trakcie studiów Bajor zagrał w warszawskim Teatrze Ateneum w sztuce Petera Shaeffera "Equus". Później jego aktorstwo nabrało tempa. Pracował ze znakomitymi reżyserami - Filipem Bajonem, Krzysztofem Kieślowskim, Barbarą Sass, Feliksem Falkiem czy Istvánem Sabó. Stworzył kilkadziesiąt niezapomnianych kreacji, w tym zupełnie niedawno, bo w 2000 roku, kapitalną postać Nerona w "Quo vadis" Jerzego Kawalerowicza.
- Od premiery tego filmu minęło 10 lat, a ludzie po moich koncertach wciąż podchodzą do mnie i dziękują za tę rolę - cieszy się Bajor. - Choć film przez krytyków oceniony był jako zły, a ja w związku z moim emocjonalnym z nim związkiem mówię, że taki sobie, to co chwila jest gdzieś emitowany i ciągle funkcjonuje w świadomości.

Wszystko zaczęło się od Brela
Dorosłe, świadome sukcesy w muzyce przyszły w połowie lat osiemdziesiątych. Pierwsza płyta - "Michał Bajor Live" - ukazała się w roku 1987. Były na niej m.in. utwory Jacques'a Brela, które Bajor śpiewał podczas spektaklu w Teatrze Ateneum. To podczas pracy nad tą sztuką poznał Wojciecha Młynarskiego, który potem napisał mu wiele pięknych piosenek (m.in. "Błędnego rycerza").

- Wypatrzyłem go sobie wcześniej i od początku byłem zdania, że jest wybitnie zdolny do piosenki aktorskiej - mówi Wojciech Młynarski. - Umuzykalniony, obdarzony koncentracją, wielką energią. Znakomity materiał na aktora śpiewającego. Zaprzyjaźniliśmy się podczas tamtych spektakli, a potem jeśli nie współpracowaliśmy, to uważnie śledziłem karierę Michała.
Młynarski podkreśla, że Bajor zawsze dbał o swój repertuar. - Od początku stworzył sobie postać na tyle bogatą i obszerną, by ciągle coś do niej dodawać nowego - kwituje wybitny polski poeta i autor tekstów piosenek. - Jego twórczość jest tym bardziej cenna, że coraz mniej dziś mamy piosenki aktorskiej, to gatunek zanikający. Michał nie dość, że ciągle ją wykonuje, to jeszcze skupia wokół siebie dużą publiczność.

Efekt jest taki, że bilety na niektóre koncerty rozchodzą się w 25 minut...
A efektów współpracy obu panów będzie można posłuchać w przyszłym roku. Michał Bajor przygotowuje płytę z utworami francuskich klasyków, takich jak Edith Piaf czy Charles Aznavour. Tłumaczem tekstów jest Wojciech Młynarski.

W czasach pracy nad spektaklem z piosenkami Jacques'a Brela Michał Bajor poznał też znany duet - pianistę i kompozytora Janusza Stokłosę oraz reżysera, choreografa i aktora Janusza Józefowicza. - To artysta pracowity i skupiony na każdym projekcie - mówi Józefowicz. - Przed tym spektaklem pracowaliśmy bardzo intensywnie. Bywało, że jeden numer ćwiczyliśmy trzy miesiące. Michał znosił to bardzo cierpliwie.

Stokłosa dodaje, że Bajor "w piosenkę" nie mógł nie iść. Wspomina, jak kiedyś pojechali na Śląsk - do Żor lub Katowic - na spotkanie z Michałem Bajorem, wtedy jeszcze przede wszystkim aktorem. Ten postanowił tam jednak coś zaśpiewać.

- A że znał wtedy bodaj pięć utworów Brela właśnie i może jeden Brechta, to repertuar szybko mu się skończył - opowiada kompozytor. - Zaśpiewał i chciał usiąść, ale publika mu nie dała. Poprosili bis. Byli tak zachwyceni, że Michał znane sobie sześć piosenek śpiewał ze trzy razy z rzędu…

- Jak już w coś wszedłem, to chciałem w tym osiągnąć wszystko - mawia Michał Bajor. Dlatego kiedy grał w teatrze, miał spektakl za spektaklem. Potem kręcił po trzy filmy rocznie. - No a potem sam sobie strzeliłem w stopę - kwituje. - Powiedziałem w jednym z wywiadów, że film mnie zmęczył. Reżyserzy uznali widać, że jeśli tak, to nie będę grał.
Przyznaje, że teraz chętnie by zagrał - najlepiej człowieka współczesnego.

Postrach akustyków
Dziś, ku uciesze fanów jego muzyki, Michał Bajor głównie śpiewa. Na scenie z recitalami występuje równie intensywnie co kiedyś w spektaklach. Przez minionych 20 lat dawał po 120 koncertów rocznie. Łatwo więc wyliczyć, że stawał na scenie z recitalem ok. 2400 razy! - A że każdy mój koncert trwa średnio godzinę, to wychodzi, że śpiewałem kilka lat bez przerwy - śmieje się artysta.

Od początku do końca wie, czego chce - od siebie i otoczenia. Przyznaje, że umie być też nieprzyjemny. - Rzeczywiście, czasem potrafi się wściec - śmieje się Janusz Stokłosa. - Ale na szczęście szybko mu przechodzi. Poza tym darzymy się zawodowym zaufaniem i nawet kiedy dochodziło między nami do spięć, to Michał wiedział, że chciałem dla niego dobrze. Generalnie przypominało to raczej błyski transformatorowe niż wielkie burze z piorunami.
- Jest skrupulatny - dodaje Stokłosa. - Swoje występy przygotowuje z wielkim pietyzmem i dbałością o detal - gest, spojrzenie, dźwięk. Jeśli się za coś zabiera, to robi to absolutnie perfekcyjnie.

Bajor mówi też, że lubi tupnąć nogą, jeśli ktoś jest nie przygotowany do pracy z nim. Dlatego nie zawsze jest noszony na rękach przez oświetleniowców czy akustyków. Jeden, w związku z jego koncertem w Suwałkach, stracił nawet pracę.
- Ale nie z mojej winy - zastrzega wokalista. - Dyrektor domu kultury, w którym miałem grać, zabrał lepszy sprzęt i doświadczonego akustyka na wesele. Zostaliśmy z gorszą aparaturą. Nie mogłem w tych warunkach wystąpić. Sprawa między zwolnionym z tego powodu chłopakiem a jego pracodawcą skończyła się w sądzie. Nie jestem kapryśny - dodaje. - Tak nazywają mnie tylko ci, którzy są nieprofesjonalni. Jestem wymagający, a to zasadnicza różnica.

Fama jednak idzie i Bajorem tu i ówdzie straszą.
- Coś jest na rzeczy, bo Kasia Groniec opowiadała mi ostatnio, że przygotowywała swój występ gdzieś w Polsce i na coś niedopracowanego zwróciła uwagę. Na co usłyszała: nawet Bajorowi to nie przeszkadzało - śmieje się artysta.

Wspomina też, jak kiedyś w Krośnie, gdzie występował w sztuce z Ewą Serwą, huczał tuż obok sceny transformator w skrzyni, do której podłączane były urządzenia na prąd.
- Powiedziałem, że jeśli tego gdzieś nie wyniosą, to nie wystąpię - opowiada. - Usłyszałem, że nawet Łomnickiemu to nie przeszkadzało. Odpowiedziałem: a mnie przeszkadza - i wyszedłem do garderoby. Szafę wynieśli, ale ówczesny dyrektor nigdy mnie już nie zaprosił.

Ożywia pomniki
Michał Bajor od początku kariery sięga po pomnikowe postaci - Brechta, Brela, ostatnio Koftę i Grechutę.

- Sięga po pomniki, ale nie burzy ich charakteru. Daje im nowe życie, pokazując po swojemu, również młodemu pokoleniu, które może ich nie znać - stwierdza Elżbieta Zapendowska.
Wyznaje filozofię, że łyżką smakuje bardziej niż chochlą.

- Z pełną premedytacją wolę nagrać mniej. A potem, w czasie koncertów, wyrzucam te piosenki z nowego repertuaru, co do których czuję, że nie są tak emocjonalnie przyjmowane przez widzów, jak myślałem, że będą, nagrywając je - wyjaśnia. - Wolę w to miejsce wprowadzić dwie starsze.

Elżbieta Zapendowska twierdzi, że Bajor jest "uzdolniony genetycznie". - A jego groszkowe wibrato, które powinno być wadą, jest tak charakterystyczne, że stało się atutem. Świetnie wykonuje swój zawód i śpiewa piękne, mądre, przemyślane piosenki. A to dziś rzadkie.
Alicja Majewska z lubością opowiada anegdotę, jak przed laty u niej na imprezie sylwestrowej nad ranem ktoś Michała Bajora namówił na wykonanie piosenki "Ogrzej mnie". - Zaczął śpiewać i nagle dostał czkawki, która potem trzymała go ze dwa dni - mówi wokalistka. - Ale dzielnie dośpiewał utwór do końca. Jakiś czas później odwoził mnie do domu taksówkarz i zagadnął o to wydarzenie. Okazało się, że zabierał wtedy kogoś ode mnie. Zapamiętał śpiew Michała i chwalił, że jest on tak dobrym aktorem i wokalistą, że nawet czkawkę potrafi udawać, śpiewając, tylko po to, by rozbawić przyjaciół...

Wakacyjne szaleństwa
Michał Bajor, kiedy koncertuje, daje nawet cztery występy w tygodniu. Kiedy odpoczywa, to też porządnie. Co roku robi sobie czteromiesięczne wakacje. Trwają od czerwca do września. Wolny czas wykorzystuje m.in. na organizowanie wypoczynku innym i sobie. Zabiera na wakacje rodziców, o trzy lata młodszego brata z żoną i kilkuletnią bratanicą, znajomych.

- Jest genialnym przewodnikiem - mówi Anna Panas, opolska piosenkarka. - Spędziliśmy z nim dwa tygodnie w Italii, do której ma ogromną słabość. Był tam już chyba ze dwadzieścia razy. Przewiózł nas przez Rzym, Neapol, Wenecję, potem tydzień spędziliśmy w Positano niedaleko Neapolu, kurorcie włoskich gwiazd. Tak się o nas troszczył, że przynosił nam nawet jakieś drobne, pyszne poczęstunki do basenu!

- Na spełnianie marzeń mojej rodziny i przyjaciół faktycznie wydaję strasznie dużo pieniędzy - przyznaje artysta. - Wynajmuję domy, apartamenty, przewodników. Rozbijamy się dobrymi samochodami, chodzimy na występy, miejscowe show, dobre kolacje. Ciągle powtarzam, że trumna nie ma kieszeni, więc po co miałbym odkładać zarobione pieniądze?
Znajomi, m.in. Janusz Stokłosa, który jest nie tylko współpracownikiem Bajora, ale też sąsiadem z ulicy, twierdzą, że nikt tak dobrze jak on nie opowiada dowcipów.

- Robi to genialnie - zapewnia kompozytor. - Dobra komediowa rola to coś, w czym z pewnością by się sprawdził.

Anna Panas wymienia jeszcze jedną cechę Michała Bajora, która cieszy jego bliskich: świetnie gotuje.

- Kiedy jest w Opolu u rodziców, a bywa często, zaprasza nas na specjały przyrządzone własnoręcznie z mamą - opowiada piosenkarka. - Jego popisowe danie to pomidorowa.
- Pasjami gotowałem ją po koncertach - wspomina sam Michał Bajor. - Do czasu, gdy omal nie spaliłem sobie przez nią mieszkania… Górę wzięło zmęczenie podsycone drinkiem. Od tej pory nigdy już nie sięgam po występach po garnki!

Jego kulinarna specjalność to również befsztyk a la Rinn. - Oczywiście nazywany tak na cześć Danusi - mówi. - Z sosem ostrygowym, kawałeczkami cukinii, kiełkami. Robię też świetną czosnkową. To danie - śmietnik. Wrzucam tam wszystko, co mam w lodówce - ziemniaki, wędlina, grzybki, kukurydza i odrobina czosnku. Do tego grzanka z serem i szynką. Nie jest to danie nie idące w biodra… - śmieje się artysta.

Elżbieta Zapendowska chwali też jego wielkie serce i przyjacielskie odruchy. - Gdy zaczęłam studia w Warszawie, długo szukałam pokoju na swoją kieszeń - wspomina. - Kiedy Michał się o tym dowiedział, z miejsca zaproponował mi kąt u siebie za darmo.

Czy jest należycie doceniany?
- I tak, i nie - kwituje jurorka z "Idola". - Ma swoje niemałe grono fanów, również młodych, którzy doceniają w nim wszystko. Najgorzej jest w Warszawce, w której liczy się szpan i blichtr, najważniejsze są innowacje. Tam z tym docenieniem jego i jego twórczości jest zdecydowanie gorzej.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska