Nie szukamy winnych

Tomasz Gdula <a href="mailto:[email protected]">[email protected]</a> 077 48 49 528
Rozmowa z dr Anna Gizą-Poleszczuk, socjologiem: - W szkole musi się zacząć dziać coś ciekawego poza lekcjami.

- Drugi punkt Kodeksu Szkoły bez Przemocy nawołuje do wzajemnego poszanowania wszystkich uczestników życia szkolnego, czyli uczniów, nauczycieli i rodziców. To postulat wyjątkowo trudny do zrealizowania, zważywszy, że na razie mamy do czynienia z zupełnie odwrotną sytuacją. Poza tym mało kto szanuje szkołę jako taką. Skąd to się bierze?
- Głównie stąd, że szkoła od dawien dawna jest zupełnie wyalienowana z życia społecznego w tym sensie, że ani przez rodziców, ani przez środowiska lokalne nie jest traktowana jako coś, co do nich przynależy, na co mają wpływ. To ma korzenie oczywiście w przeszłości, bo przez pół wieku polski system edukacji był scentralizowany i zależności przebiegały w nim pionowo: nad szkołą było kuratorium, a nad nim ministerstwo. W tej sytuacji o żadnej podmiotowości uczniów, a tym bardziej rodziców nie mogło być mowy.

- Od kilku lat szkoły są zarządzane przez samorządy. Dlaczego mimo to rodzice tak rzadko chcą współodpowiadać za to, co dzieje się w miejscach kluczowych dla rozwoju ich dzieci?
- Po pierwsze dlatego, że Polacy w ogóle mają problem z utożsamianiem siebie jako odpowiedzialnych członków wspólnot, takich chociażby jak samorządy. Równie ważny jest brak doświadczenia w kreatywnym zarządzaniu szkołami. Nie ma żadnych wzorców, jak dbać o takie specyficzne dobro jak szkoła. Mamy już wprawdzie pozytywne przykłady, ale one pojawiają się na razie wyłącznie w sytuacjach zagrożenia. Mam na myśli znane powszechnie walki o małe szkoły, które ktoś tam chciał likwidować. Wtedy okazywało się, że rodzice i nauczyciele potrafią zewrzeć szeregi, że samorząd potrafi stanąć po ich stronie i znaleźć pieniądze na uratowanie placówki przeznaczonej do likwidacji, lecz to, niestety, wyjątki. Normalnie gminy mają ważniejsze problemy: walkę z bezrobociem, inwestycje w infrastrukturę, pomoc społeczną, a oświata jest na końcu listy priorytetów, bo - mówiąc kolokwialnie - jeść nie woła. Słowem zalatani i zapracowani rodzice wciąż jeszcze nie mają poczucia, że szkoła to miejsce, nad którymi mogą i powinni sprawować pieczę. Oni dziś "oddają dziecko do szkoły" i niewiele ich interesuje.

- To jest diagnoza stanu obecnego, który ma być odmieniony programem "Szkoła bez Przemocy". W jaki sposób przekonać rodziców i samorządy, by z większym zaangażowaniem pochylili się nad szkołami?
- Paradoksalnie sprzyja nam obecna sytuacja w oświacie i kolejne pomysły ministra Giertycha. Dzięki rozgłosowi wokół nich rodzice zaczynają się interesować programami edukacyjnymi. To jest pierwszy od lat moment, w którym rodzice i uczniowie, a często także nauczyciele, masowo stają w jednym szeregu. Poza tym do powszechnej świadomości docierają wyniki różnorakich testów na zakończenie podstawówki czy gimnazjum, dzięki czemu rodzice dostają obiektywne dane pokazujące poziom nauczania w szkole, do której chodzą, bądź mogą pójść ich dzieci. Stąd mam nadzieję, że rodzice zrobią wszystko, by poszczególne szkoły stały się lepsze niż obecnie. Do tego dojdzie nasz ranking przemocy i innych zagrożeń w szkołach. Będzie on stanowił kolejny obiektywny miernik jakości szkół.

- Czy możliwa jest przemiana polskiej szkoły bez kardynalnej, ustrojowej zmiany, która wyeliminuje molochy z setkami, a nawet tysiącami uczniów i klasami po kilkadziesiąt osób?
- Uczciwie powiem, że wydaje mi się to mało prawdopodobne. Ale trzeba robić wszystko, co możliwe, by poprawić sytuację. Ideału przy obecnym modelu edukacji z pewnością nie osiągniemy, lecz to nie oznacza, że nie może być lepiej. A ponieważ chodzi o nasze dzieci, warto podjąć każdy wysiłek. Poza tym program "Szkoła bez Przemocy" stworzy wreszcie nowatorską jak na polskie warunki platformę obecności rodziców w edukacji. Dziś oni pojawiają się w szkole albo gdy są problemy wychowawcze z ich pociechami, albo jeśli owe pociechy mają problemy z nauką. To powoduje, że rodzice wkraczając do szkoły, w naturalny sposób przyjmują postawę defensywną i mówią "to nie moja wina". Przybywają też do szkół dorywczo, gdy trzeba zorganizować autokar na wycieczkę itp. Nasz program stwarza niepowtarzalną szansę na uprzytomnienie rodzicom współodpowiedzialności za obraz szkoły jako takiej.

- Na czym polega ta niepowtarzalność?
- Rodzice po raz pierwszy zostaną zaproszeni do szkół nie po to, by ktoś zmywał im głowę, ale by nauczyli się praktycznych sposobów radzenia sobie z dziecięcą agresją i przemocą. To ważne, bo nigdy nie jest tak, że dziecko w domu jest słodkim aniołkiem, a w szkole staje się potworem. Zawsze chodzi o to samo dziecko i rola szkoły oraz rodziców w jego wychowaniu jest równoważna - w tym sensie, że rodzicom nie wolno ignorować problemów szkoły, do której uczęszcza ich dziecko. Program "Szkoła bez Przemocy" oferuje płaszczyznę spotkania zakładającą, że żaden rodzic nie zignoruje możliwości zrobienia czegoś dobrego dla swojego dziecka.

v- Najbardziej ludzką płaszczyzną spotkania jest dialog. W jaki sposób może on zafunkcjonować w szkole, skoro dziś uczniowie odgradzają się od nauczycieli, nauczyciele od rodziców, a samorządy od wszystkich razem wziętych?
- Niestety, problem z komunikacją dotyczy nas wszystkich jako społeczeństwa. Bardzo trudno będzie go przełamać, ale podstawowym warunkiem jest uświadomienie, że wszyscy jesteśmy częścią problemu przemocy i patologii w szkołach. W naszej koncepcji nikt nie zamierza szukać winnych, a tylko takie postawienie sprawy może przełamać defensywne postawy. Wszystko oczywiście zależy od ludzi z konkretnych środowisk. W jednych efekty będą większe, gdzie indziej mniejsze, ale jeżeli nie podejmiemy próby dialogu bez wzajemnego utyskiwania i osądzania, sytuacja nigdy nie ulegnie poprawie.

- W jaki sposób podejmować temat szkolnej przemocy w konkretnych środowiskach szkolnych?
- Najważniejsze jest nieformalne oddziaływanie na postawy. Jeżeli w szkołach nie uda się pozyskać ukrytych liderów spośród uczniów, nic z tego nie będzie. Nauczyciele ich znają, bo to są ci, o których myślimy w pierwszym rzędzie, gdy dochodzi do jakiegoś psikusa. Ich trzeba przekonać do "Szkoły bez Przemocy", gdyż to oni mają największy wpływ na swoich rówieśników. Równie ważny jest udział organizacji młodzieżowych, bo w szkole musi się zacząć dziać coś ciekawego poza lekcjami. Inaczej alternatywą wciąż będzie blokowisko i wszystkie jego patologie.

- Przemoc to w istocie konflikty, których w szkołach nie brakuje. I chyba ich rozwiązywanie szalenie szwankuje. Co może odmienić ten stan rzeczy?
- Po pierwsze, trzeba rozmawiać o przyczynach. Po drugie, nie wolno zakrzykiwać problemu na zasadzie "nie bij go!", albo "pogódźcie się!". To nic nie daje, a wręcz eskaluje agresję. Po trzecie, szalenie szkodliwe jest naturalne w naszej kulturze poszukiwanie winnego. Tymczasem jeśli pies żre się z kotem, to nie jest to wina ani jednego, ani drugiego, tylko warunków, w jakie je wtłoczono. Wystarczy więc zlikwidować pole konfliktu i problem znika.

- Dziewiąty punkt Kodeksu Szkoły bez Przemocy, podobnie jak inne, brzmi na razie życzeniowo: Mamy sojuszników. Do kogo środowiska nauczycieli, uczniów i rodziców powinny się zwrócić, by zewnętrzna pomoc w zwalczaniu szkolnej agresji była skuteczna?
- Jest bardzo wiele organizacji pozarządowych, które z radością wesprą szkoły w tym wysiłku. Wszystko zależy od tego, które z nich działają na danym terenie. Pomijam oczywiście samorządy, bo ich rola jest nieoceniona, lecz już ją omówiliśmy.

- Na ile i w jakim czasie, pani zdaniem, możliwe jest zniwelowanie dramatycznie wysokiego stopnia przemocy w polskich placówkach oświatowych, przy założeniu, że program "Szkoła bez Przemocy" zostanie w całości zrealizowany?
- Zmiana na lepsze jest potencjalnie możliwa na 60 procent, czyli nieco więcej niż połowę. Tylko i aż tyle, bo za dużo jest tu czynnika ludzkiego - dobrej woli nauczycieli, uczniów i rodziców, która musi zostać wyzwolona jednocześnie. Natomiast co do terminów, myślę, że tam, gdzie ludzie nie zawiodą, poprawa może nastąpić w ciągu jednego, zaczynającego się właśnie, roku szkolnego. Nie ma żadnych powodów, by zaangażowanie wszystkich uczestników życia szkolnego miało owocować później. Kluczowe jednak jest owo zaangażowanie i jego należy życzyć wszystkim szkołom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska