Targi nto - nowe

Nie wiem, kim jestem

Julia Hartwig gościła na Opolszczyźnie na zaproszenie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej. Niewątpliwym wydarzeniem stało się spotkanie w Opolu, czego nie "przewidzieli” ani miejscowi intelektualiści, ani studenci. Frekwencję uratowali przede wszystkim bibliotekarze.
Julia Hartwig gościła na Opolszczyźnie na zaproszenie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej. Niewątpliwym wydarzeniem stało się spotkanie w Opolu, czego nie "przewidzieli” ani miejscowi intelektualiści, ani studenci. Frekwencję uratowali przede wszystkim bibliotekarze.
Z Julią Hartwig rozmawia Danuta Nowicka

Julia Hartwig, ur. w 1921 w Lublinie. Łączniczka AK i studentka podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, po wojnie studiowała w Paryżu na stypendium rządu francuskiego. Debiut książkowy - "Pożegnania" (1956), inne tomiki - "Wolne ręce", "Dwoistość", "Czuwanie", "Chwila postoju", "Obcowanie", "Czułość", "Nim opatrzy się zieleń", "Zobaczone", "Przemija postać świata", "Zawsze od nowa", "Nie ma odpowiedzi", "Błyski". Wiersze w licznych antologiach, tłumaczone na kilka języków. Autorka studium "Apollinaire", monografii "Ge-rard de Nerval" i eseju "Dziennik amerykański". Tłumaczyła wielu poetów amerykańskich, wraz z Arturem Międzyrzeckim wydała utwory Apollinaire?a i Rimbauda, a także antologię poezji amerykańskiej "Opiewam nowego człowieka". Członek polskiego PEN Clubu, członek honorowy francuskiego PEN Clubu, w latach 1986-1991 należała do Komitetu Obywatelskiego przy przewodniczącym NSZZ "Solidarność", do niedawna wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Laureatka wielu nagród i wyróżnień krajowych i zagranicznych. Najnowszy tomik "Błyski" został nominowany do Nike 2003.

- Już w szkole nazywano panią Julą poetką, ale na debiut zdecydowała się pani dopiero w 56 roku.
- To zależy, co uznać za debiut. Wcześniej moje wiersze ukazały się w antologii poetów lubelskich. To była niewielka książeczka, zaledwie kilka nazwisk. W 56 wydałam autorski tom, popychana przez przyjaciół, bo czułam się jeszcze niegotowa. Przyznaję jednak, że kiedy dzisiaj go czytam, uważam, że nie ma się specjalnie czego wstydzić. Żal mi nawet niektórych wierszy, np. na narodziny córeczki, bo nie pasują do żadnego zbiorowego tomu, a są wyrazem jakiejś wielkiej czułości i poetycko są także w porządku.
- Pisze pani od czasu do czasu. Nie uważa pani dnia bez wiersza za stracony?
- Broń Boże! Za stracony uważam taki dzień, w którym nie wykonałam żadnej pracy związanej z literaturą, choćby to było przepisywanie, nie miałam żadnego kontaktu z wyobraźnią literacką, ponieważ ta wyobraźnia, jeśli się jej nie uprawia, ulega wyjałowieniu.
- Tak jak ciało wymaga ćwiczeń, tak wymaga ich wyobraźnia?
- W pewien sposób. Być może nie każdy ma taką potrzebę, ja ją posiadam.
- Czy proces tworzenia da się opisać? Czy występują jakieś symptomy, które sygnalizują, że ów stan szczególnej gotowości intelektualnej i emocjonalnej właśnie się zbliża?
- Jak najbardziej. Ten stan określiłabym, może nieco dziwacznie, jako stan święta wewnętrznego. To jest coś takiego, że czuje się w sobie pewną potencję, ma się przeczucie, że coś powstanie i że ma prawo powstać. Zdarza się to rzadko i czasem się to przegapia, lekceważy i to jest pewno błąd.
- "Wiersz zamiast szaleństwa" - napisała pani w nominowanych do tegorocznej Nike "Błyskach".
- Tak też bywa.
- Dzieciństwo spędziła pani w Lublinie, potem były wielkie miasta - Łódź, Kraków, Warszawa, w Warszawie - jedna z najruchliwszych, ulica Mokotowska. Zawsze daleko od otwartej przestrzeni. A jednak słowami poezji potrafi pani odróżnić kwiaty bodziszków, wejść w świat mrówki czy ptaka.
- Czuję się bardzo związana z przyrodą. Jeśli to tylko możliwe, wyjeżdżam z miasta, trzy, cztery razy w roku na miesiąc lub dwa. Z mężem często odwiedzaliśmy ogród botaniczny. To człowiekowi niezbędne. Nie mówiąc o tym, że zaczyna się od radości oczu, a kończy na radości duszy. (Śmiech).
- Krytyka zwraca uwagę, że inspiruje panią to, co widzą oczy.
- Słusznie. Z jednej strony wiążę się z przyrodą, z drugiej - z malarstwem. Napisałam sporo wierszy, w których powtarzają się nazwiska moich ulubionych malarzy. To nie jest żadna dekoracja, to są rzeczy przeżyte. Podróżując, nigdy nie omijam wielkich galerii. Dawniej spędzałam w nich wiele godzin.
- W pani twórczości nie brakuje także utworów budowanych na wizjach sennych.
- Oczywiście to nie jest reguła, ale sztuka buduje własną rzeczywistość, która często czerpie z bardzo nieoczekiwanych źródeł. Poeci bardzo często korzystają ze snu. Zdarza się, że sen jest tak silnym przeżyciem, że pozostawia ślady na cały dzień, a nawet na całe tygodnie. Zbudowany jest z elementów niejako mających prawo wejść do wiersza, jest bowiem tą materią niematerialną, której wiersz, wykraczający poza rzeczywistość, bardzo potrzebuje.
- Pobyt we Francji skłonił panią do tłumaczenia tamtejszych poetów, zaś przede wszystkim Apollinaire?a.
- To ktoś, kogo uważam za najwybitniejszego poetę francuskiego XX wieku, a Francja, literatura francuska rzeczywiście stały mi się bliskie, kiedy jeszcze jako dziewczyna znalazłam się w Paryżu. Mieszkałam tam przez trzy lata i był to mój pierwszy kontakt z literaturą zachodnią. Prawdę mówiąc, ten pobyt do dzisiaj wydaje swoje owoce, ponieważ wtedy nauczyłam się obcować z dziełami sztuki, korzystać z tego, co o niej mówi się i pisze.
- Pracując w ambasadzie, miała pani okazję zetknąć się z wieloma wybitnymi postaciami, m. in. z Picassem.
- Picasso rzeczywiście nas odwiedzał. To było w latach jego sympatyzowania z lewicą.
- O wiele później nastąpił kilkuletni pobyt w Stanach. Jego owocem stała się, napisana wspólnie z Arturem Międzyrzeckim, antologia poezji amerykańskiej.
- Zetknięcie z amerykańską literaturą sprawiło, że wyzwoliłam się troszkę od tego, co jest pewną sztywnością i, w niektórych przypadkach, retorycznością poezji francuskiej. Amerykanie chętnie czerpią z codzienności.
- Jeśli zgodzić się, że tłumaczenie jest równocześnie próbą interpretacji, że otwiera się na czyjąś wyobraźnię, jak to się stało, że pani własna wyszła z tego doświadczenia nietknięta? Pani przyjaciółka, Anna Trzeciakowska, mówi, że takie osobowości jak pani rodzą się w jednym egzemplarzu.
- Rzeczywiście, tych wpływów nie widać, ale tak naprawdę wiele zyskałam, czytając poetów francuskich i amerykańskich. Z tego względu gorąco zalecam każdemu młodemu poecie, żeby czytał wiersze. Daje to poczucie ogromnych możliwości i w jakiś sposób ośmiela.
- Wiele lat spędziła pani z innym poetą. A jednak śladów poezji Artura Międzyrzeckiego także nie odnajduje się w pani tekstach.
- Jestem pewna, że Artur Międzyrzecki w jakiś sposób zyskał na bliskości mojej poezji, zaś ja na jego. Był poetą o szczególnej świadomości, znakomitym "technikiem". Najlepszy dowód, że kiedy tłumaczyliśmy Apollinaire?a, zajmował się wierszami rymowanymi, a ja się wyślizgiwałam na białe, ponieważ nie rymuję, a on to robił świetnie. Nasi przyjaciele poeci mówili nawet żartobliwie, że opłaciło się nas skojarzyć, ponieważ coś z tego wyszło w sensie poetyckim.
- I nie tylko. Czytałam o pysznej kaczce z jabłkami i pieczonym karpiu, serwowanych przyjaciołom...
- (Śmiejąc się) Istotnie prowadziłam domowe gospodarstwo. To był czas, kiedy się przyjmowało, odwiedzało. W tych często niedobrych latach w przyjaźni szukało się ucieczki, a że przyjemności nie było wiele, przyjemnie było dobrze zjeść.
- Prowadzili państwo dom otwarty?
- Pilnie pracowaliśmy, więc rzadko się zdarzało, by ktoś odwiedził nas bez uprzedzenia.
- Kto pukał do państwa drzwi?
- Np. Andrzej Kijowski z żoną, Jacek Sempoliński, malarz, Wiktor Woroszylski z żoną, państwo Sitowie. Mieliśmy bardzo szeroki zakres przyjaźni.
- Stosunkowo niedawno zdecydowała się pani opublikować wiersz "Bracia". Pozostało jeszcze tyle okoliczności niespożytkowanych poetycko, choćby sprawa rodzinnego domu z ojcem Polakiem i matką Rosjanką, stworzonego po ucieczce z rewolucyjnej Rosji, tragiczna śmierci matki.
- Niezupełnie, ponieważ te tematy powracają, choć staram się je omijać. Są bardzo trudne: nie można wszystkiego powiedzieć do końca, zawsze są jakieś ukryte rodzinne dramaty, jakieś sprawy, których się nie chce wyjawiać i których nie ma się obowiązku wyjawiać. Nieraz zastanawiam się, dlaczego tylu dziennikarzy pyta o moje dzieciństwo. To prawda, były dramatyczne momenty, ale byłam także bardzo wesołą dziewczynką, lubiącą przewodzić w klasie, co zupełnie nie zgadza się z moim obecnym usposobieniem. Teraz prowadzę życie w miarę dyskretne.
- Utrzymuje pani bliski kontakt z Edwardem Hartwigiem?
- Zawsze byliśmy w bliskim kontakcie, niestety, teraz to coraz trudniejsze, ponieważ brat ma dziewięćdziesiąt kilka lat. Znam i cenię jego twórczość. Do sześciu albumów napisałam wstępy.
- Zainteresowania fotografią brat, znakomity fotografik, przejął po ojcu...
- To fakt, aczkolwiek ojciec miał mniejsze ambicje artystyczne i słabsze wykształcenie. Edward studiował grafikę w Wiedniu. Wrażliwość malarza przeniósł na fotografię. Zdarzało się, że w Lublinie wstawał o czwartej rano, by sfotografować las czy rzekę we mgle. Wyszukiwał stare bramy lubelskie. Pamiętam piękne zdjęcia tych bram z Cygankami, z których jedna pali papierosa, czy z opatuloną stróżką z wielką miotłą.
- Wielu pani bliskich już odeszło, córka mieszka w Ameryce. Pozostała literatura?
- Nie tylko. Widuję się z przyjaciółmi, odwiedzają mnie młodzi poeci, staram się ciągłe o kontakty z przyrodą... Zaś co do literatury... Muszę powiedzieć, że jeśli człowiek na poważnie się nią zajmuje, bezustannie czekają go zadania. Tłumaczę, piszę wiersze, felietony do "Więzi", czasem coś zamawia "Tygodnik Powszechny" i "Kwartalnik Literacki". Nieraz nie mogę nadążyć za oczekiwaniami. Poza tym są jeszcze koncerty, promocje, spotkania z udziałem przyjaciół, na których nie mogę nie być obecna, choć czasem miałabym na to ochotę.
- Na koniec króciutki cytat: "Nie wzywajcie mnie na świadka. (...) Nie wiem, kim jestem". Ta metafora z wiersza "Wyznanie" zbliża się czy oddala od życia?
- Nie wiem, co pani odpowiedzieć. Tak do końca nikt nie wie, kim jest. Zna się swoje upodobania, ale tak naprawdę nie zna się swoich możliwości, historie innych ludzi pokazują, do czego jesteśmy nieraz zdolni. Są w nas pokłady, których nigdy nie poznamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska