Niech ktoś przerwie ten eksperyment na naszych dzieciach [KOMENTARZ MIRELI MAZURKIEWICZ]

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
pixabay
Otwarcie żłobków i przedszkoli po majówce (konkretnie 6 maja) brzmi jak – spóźniony o miesiąc – primaaprilisowy żart. Rozumiem, że chodzi o ratowanie gospodarki, ale jeśli premier ze swoją świtą obudzili się dopiero teraz, tzn. że ich wyobraźnia jest na poziomie mojego 3-letniego syna.

Gdy 11 marca Mateusz Morawiecki ogłosił decyzję o zamknięciu placówek oświatowych, w kraju zakażonych koronawirusem było łącznie… 31 osób. Dziś jest ich blisko 12,5 tys. Ponad 600 osób zmarło. Nie trzeba było być wybitnym wizjonerem, by przewidzieć, że zakażeń będzie przybywać.

Jeszcze przed chwilą nie mogłam wyjść do lasu, bo było to dla mnie śmiertelnie niebezpieczne. Tak niebezpieczne, że – stojące na straży mojego dobra państwo – mogło mi wybić z głowy popęd do rekreacji na łonie natury surową karą, wyższą niż kilka średnich wypłat.

A teraz mam posłać dziecko do żłobka, gdzie maluchy – być może pan premier już nie pamięta – przytulają się, całują, a młodsze nawet wymieniają smoczkami? Mam przez kolejne miesiące nosić maseczkę – a jak, w trosce o spłaszczenie krzywej zachorowań – i jednocześnie przytulać na dobranoc moje dziecko, które – spędzając wiele godzin w placówce – może przynieść do domu wirusy z czterdziestu innych domów?

Jeśli premierowi wyobraźnia szwankuje, posłużę się analogią do „zwykłego kataru”. Dla części rodziców nawet zielone gile lecące z nosa i 38 stopni gorączki nie są przeszkodą, by wysłać pociechę do żłobka czy przedszkola. Z różnych powodów. Bo szef będzie krzywo patrzył na kolejny dzień opieki, bo trzeba dopiąć niecierpiący zwłoki projekt, bo prywatny biznes nie znosi przestoju… Efekt jest taki, że za moment „zwykłym katarem” kicha cały żłobek.

Czy pan, panie premierze, uważa, że szalejąca epidemia zmieniła nasze społeczne zwyczaje? Zakłada pan, że rodzice, nad którymi – bardziej niż w czasie prosperity – wisi widmo utraty pracy i cięć zarobków, będą drżeć nad każdym katarem, mając z tyłu głowy, że a nuż jest to koronawirus, który niszczy płuca, a starych i schorowanych szybko wysyła na tamten świat?

Nie mówiąc już o tym, że u najmłodszych zakażenie może przebiegać bezobjawowo. Te dzieciaki wrócą do domów. Będą miały kontakt ze swoimi rodzicami, dziadkami.

Oczywiście, gdy w grę wchodzą pieniądze, nawet najgłupszą decyzję można próbować uzasadnić. Zasiłki opiekuńcze na dzieci kosztują, a przecież to zaledwie część wielkich kosztów, wygenerowanych przez kwarantannę społeczną, które musi ponieść państwo.

Kolejny etap odmrożenia – w który rząd postanowił wpleść najmłodszych – przypomina eksperyment szaleńca i to na żywym organizmie. Boję się myśleć, jakie może mieć on skutki.

Pan wybaczy, panie premierze, ale ja nie zamierzam oddać dziecka do waszych eksperymentów. Do żłobka raczej prędko nie wróci, choć – skoro placówka będzie czynna – pewnie i tak będę musiała za nią zapłacić.

Ja i wielu mi podobnych rodziców na razie pracujemy zdalnie. Ale jeśli nasi szefowie uwierzą, że zagrożenie minęło, będzie trzeba wrócić do biur. Z dzieckiem pod pachą raczej to nie przejdzie, więc jedynym rozwiązaniem będzie zatrudnienie niani. To oznacza, że za opiekę nad jednym dzieckiem zapłacę podwójnie. Myślę, że wielu rodziców – nie patrząc na koszty - postąpi podobnie, bo nie będą chcieli ryzykować.

Teraz pozostaje już tylko wierzyć w mądrość samorządowców, którzy mogą przerwać to szaleństwo i zdecydować o zamknięciu placówek na swoim terenie.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska