Nielegalne walki psów pod Opolem. Dochodzenie umorzono

fot. sxc.hu
fot. sxc.hu
O tym, że pod Opolem gangsterzy organizowali krwawe walki psów, siedem lat temu było głośno w całej Polsce. Ale tym, że dochodzenie w tej sprawie trzeba było w końcu umorzyć, nie zainteresował się, nomen omen, nawet pies z kulawą nogą.

Tak to już bywa z głośnymi medialnymi śledztwami, a ta sprawa była naprawdę głośna. W 2002 roku w Polskę poszła informacja, że opolska policja rozpracowująca gang złodziei samochodów natrafiła na twarde dowody, że był on też zamieszany w organizowanie walk psów. Takich, w których można było wygrać lub przegrać fortunę.

I choć w prokuratorskich relacjach pojawiła się stawka 10 tysięcy złotych, to ktoś po drodze dodał jedno zero i w serwisach informacyjnych przewijało się imponujące 100 tysięcy. Sprawa wróciła na ogólnopolskie łamy rok później, gdy do sądu trafił pierwszy w Polsce akt oskarżenia dotyczący walk psów.

Tak to przynajmniej wyglądało w przekazie medialnym. W praktyce rzecz sprowadzała się do tego, że wśród licznych zarzutów postawionych hersztowi szajki Henrykowi K. (pseudonim "Heinz") znalazł się także zarzut zabijania zwierząt ze szczególnym okrucieństwem. Tylko taki zarzut można było sformułować, bo w polskim prawie nie było oddzielnego paragrafu dotyczącego walk psów.

Opinia publiczna nie zainteresowała się także tym, że śledztwo mające na celu namierzenie organizatorów krwawych jatek trzeba było w końcu umorzyć. Wyszło na to, że była to jedna z tych spraw, w których wrażliwość społeczna wyraźnie mija się z literą prawa.

To, co dla opinii publicznej było najbardziej bulwersujące, dla wymiarów sprawiedliwości stanowiło tylko odprysk znacznie poważniejszego śledztwa. Bo za kradzież samochodów można trafić za kraty na kilkanaście lat, a za zakatowanie psa grozi oprawcy kara do dwóch lat pozbawienia wolności.

Bryki przede wszystkim

Wspomnianym twardym dowodem w sprawie były dwie kasety wideo opatrzone naklejkami z napisem "Game Dog", które policjanci zabezpieczyli w mieszkaniu jednego z członków grupy "Heinza". Trwające śledztwo dotyczyło brawurowych kradzieży luksusowych samochodów, których opolscy złodzieje dokonywali na terenie Niemiec od 1996 roku. Byli znakomicie zorganizowani, mieli bazę wypadową w Zgorzelcu, stamtąd wybierali się do upatrzonej wcześniej miejscowości. Namierzali przede wszystkim parkingi dealerów, na które trafiały świeżo wyprodukowane samochody.

Wystarczyło przeskoczyć przez ogrodzenie, wykraść kasetkę z oryginalnymi kluczykami, by już po chwili móc odjechać w siną dal wypasionymi brykami. Gang "Heinza" potrafił za jednym zamachem ukraść kilka aut. I tak w październiku 1996 roku zabrał z terminala firmy w Saal sześć jeepów chrysler grand cherokee.

Miesiąc później jego łupem padło siedem kolejnych chryslerów. Raz trafiło się audi S8 warte jakieś 400 tysięcy złotych. Po przerzuceniu przez granicę (w grę wchodziły jeepy, więc zdarzało się ponoć "przeskakiwanie" granicznych rzek) auta trafiały do dziupli. A po kilku tygodniach były ekspediowane na Białoruś i dalej do Rosji.

Był to jeden z najskuteczniejszych (o ile nie najskuteczniejszy) opolskich gangów, nic więc dziwnego, że zatrzymanie 16 podejrzanych zostało odebrane jako wielki sukces opolskiej policji. Herszt nie przyznawał się do winy, inni podejrzani - po przemyśleniu sprawy w tymczasowym areszcie - byli mniej lub bardziej gadatliwi. Ostatecznie latem 2003 roku do sądu trafił akt oskarżenia, w którym zarzucano członkom grupy "Heinza", że od 1996 do 2001 roku ukradli samochody o wartości 3 milionów złotych.

Zwierzaki na dokładkę

Niemal cały liczący 130 stron akt oskarżenia dotyczył kradzieży samochodów. Ale prokuratura nie mogła przejść do porządku dziennego nad tym, co uwieczniono na dwóch zarekwirowanych kasetach. Tym bardziej, że ich zawartość, powielana w telewizji i prasie poruszyła opinię publiczną.

Na kasetach zarejestrowano tresurę psów i kilka krwawych walk. Widać na nich, jak agresywne psy ćwiczą siłę zgryzu czy też uczą się walczyć, rozszarpując małe kundelki. Nakręcono też kilka scen walk w różnych miejscach i o różnych porach roku. Słychać, jak ich obserwatorzy podnoszą stawki i podjudzają psy do walki. Widać też, jak rozdzielają pokrwawione zwierzaki i podnoszą ich łby do kamery, by z bliska pokazać rany. W tle można dostrzec jakieś zabudowania i zaparkowane samochody ze śląskimi i małopolskimi numerami rejestracyjnymi.

Ten ostatni fakt można uznać za potwierdzenie roboczej hipotezy, że psie jatki organizowano w celach komercyjnych, a amatorzy tej krwawej rozrywki ściągali z całej południowej Polski. Czy ściągali gdzieś w okolice Dąbrowy Niemodlińskiej, jak założono w śledztwie? Nie udało się tego potwierdzić.

Problem w tym, że w gruncie rzeczy niewiele udało się ustalić. Na taśmie widać szczującego psy "Heinza", dzięki czemu można mu było postawić zarzut zabijania zwierząt ze szczególnym okrucieństwem. Widać też kilku smagłych osiłków w dresach. Ówczesny rzecznik opolskiej prokuratury Roman Wawrzynek informował, że to oni byli prawdopodobnie organizatorami walk psów. - Ze skromnych zeznań świadków wynika, że za walkami stali Bułgar i obywatele Wspólnoty Niepodległych Państw - relacjonował wyniki śledztwa.

Świadkowie jak kamfora

Problem w tym, że nic konkretnego o tych obcokrajowcach nie było wiadomo. Członkowie grupy "Heinza" twierdzili, że o żadnych walkach psów nie mają pojęcia, co więcej zaś - nie potrafią nawet rozpoznać zarejestrowanych na kasetach zabudowań.

Śledztwo trwało, ale media już się nim specjalnie nie interesowały. Także prokuratura była raczej małomówna. Dopiero w 2004 roku prokurator Wawrzynek ujawnił, na czym polega główny kłopot. Otóż na kasecie zarejestrowano twarze dwóch mężczyzn, których udało się zidentyfikować jako mieszkańców podopolskich wiosek. I to oni mieli wystąpić w roli kluczowych świadków, którzy - taką przynajmniej nadzieję mieli śledczy - pomogą ustalić tożsamość organizatorów walk i ich faktyczne powiązania z gangiem "Heinza".

Tyle tylko, że tych świadków nie udało się przesłuchać. Gdy media rozpisywały się o aresztowaniach członków szajki "Heinza", wyjechali za granicę. Sąsiedzi mówili, że prawdopodobnie pracują tam na czarno. Prokuratura podejrzewała, że wyjechali celowo, by uniknąć składania wyjaśnień. W 2004 roku, gdy śledztwo było już od półtora roku zawieszone, prokurator Wawrzynek nie był optymistą.

- Prawdopodobnie nasi świadkowie wracają co jakiś czas w rodzinne strony, ale jest mała szansa na to, że sąsiedzi powiadomią o tym policję - mówił. - Takie przestępstwa przedawniają się po pięciu latach. I istnieje poważne ryzyko, że stanie się to, zanim dotrzemy do świadków.

I po sprawie

I taki też był cichy finał głośnej afery z walkami psów pod Opolem.

- Śledztwo zostało umorzone 8 kwietnia 2005 roku z powodu niewykrycia sprawców - mówi dziś nto aspirant sztabowy Sławomir Szorc z Komendy Miejskiej Policji w Opolu.

Także "Heinz" nie odpowiedział za ten akurat czyn. Ma wyroki za inne przestępstwa, ale zarzut dręczenia zwierzaków, obok innych drobniejszych zarzutów, znalazł się w akcie oskarżenia, który trafił w 2003 roku do opolskiego Sądu Rejonowego. I tu żaden wyrok nie zapadł, bo proces jest zawieszony z powodu złego stanu zdrowia oskarżonego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska