Niemieccy biznesmeni sami szkolą pracowników

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Słuchali go przedsiębiorcy, samorządowcy i przedstawiciele świata nauki zebrani w opolskim centrum domEXPO.
Słuchali go przedsiębiorcy, samorządowcy i przedstawiciele świata nauki zebrani w opolskim centrum domEXPO. KrzysztofOgiolda
W Opolu odbyła się kolejna edycja stołu gospodarczego. Spotkanie niemieckich przedsiębiorców dotyczyło przygotowania mieszkańców regionu do pracy.

Niewątpliwie mamy dziś problem z wykwalifikowanymi pracownikami - mówi Heinrich Nyolt, właściciel firmy Kreon Reklamy Świetlne z Krasiejowa. - Wielu umiejętności szkoły nie uczą, więc pracownicy robią rozmaite kursy. A kursy to nie wszystko. Taki pracownik zwykle potrzebuje jeszcze kilku lat, by dojść do pełnych umiejętności.

Pan Nyolt zwraca uwagę także na kolejny problem: Do pracy powinni przychodzić ludzie młodzi, ale ich fizycznie nie ma. Wyjechali pracować na Zachód. Z konieczności trzeba więc przyjmować emerytów na umowę zlecenie.

Johann Prandt członek zarządu firmy Koenig Metall Polska opowiadał o perypetiach ze znalezieniem wykwalifikowanych pracowników.

- Od lipca rekrutowaliśmy operatorów. Na 12 kandydatów, 11 miało trudności z czytaniem rysunków technicznych, także w 3D oraz z rozumieniem symboliki spawów. Nowelizacja szkolnictwa zawodowego niby oparta na systemie niemieckim nie ma z nim wiele wspólnego. Tam rysunek techniczny wałkowaliśmy dwa lata w technikum i drugie dwa lata na studiach. Po cztery godziny w tygodniu. Podobnie było kiedyś w technikach w Polsce. Teraz takiej praktyki brakuje. Studenci kierunków technicznych zdają mnóstwo egzaminów z różnych dziedzin wiedzy, łącznie z religioznawstwem, ale brakuje im praktyki, godzin na przedmioty fachowe. Potrzebowałem technologa i dwóch majstrów. Zgłosiło się siedmiu kandydatów, w tym dwóch naprawdę niezłych fachowców, tyle że obaj byli już po pięćdziesiątce.
Zdaniem Johanna Prandta warto by na polskim rynku zaadaptować naprawdę niemiecki model, który on sam pamięta z własnych studiów: poznawaliśmy przede wszystkim nasze przedmioty kierunkowe: matematykę, fizykę, chemię, przeróbkę materiałów, ale także zarządzanie. Bardzo dbano o to, byśmy dostali także narzędzia do kierowania ludźmi.

Pan Prandt postuluje także, by młodzi ludzie mieli w czasie studiów jak najwięcej praktyki bezpośrednio w zakładzie, gdzie trzeba własnymi rękami dotknąć produkcji (sam odbył taką 6-tygodniową praktykę po 4 semestrach studiów. Bizesmen przyznaje, że w polskich warunkach z konieczności w jego firmie uczą pracowników sami. I tych do pracy na maszynach, i tych do kierowania produkcją.

- Już się nauczyliśmy, że rekrutację najlepiej prowadzić w październiku, czyli po wakacjach i jak ludzie wrócą z letniej roboty "na saksach". To, co niepokoi, zwłaszcza u części młodych ludzi, to ich niechęć do inwencji, do rozwoju, do zainwestowania w siebie. Brak poczucia, że firmę, w której pracuję, powinienem potraktować jak cząstkę czegoś swojego. To jest tylko symbol, ale jak mi upadnie młotek, to nie mogę go zostawić na ziemi. Przecież w domu podniósłbym go od razu.

Uczestnicy spotkania wskazywali także na odmienne podejście w Polsce i w Niemczech czy Holandii do szkolnictwa zawodowego. W krajach zachodnich młodzi ludzie zwykle najpierw dbają o to, by zdobyć zawód, a system szkolnictwa jest tak zbudowany, że ścieżka powrotu do edukacji - na studia cały czas pozostaje otwarta. W Polsce jest zwykle odwrotnie. Ambicja, by studiować, czasem za wszelką cenę, jest powszechna. Ale często bez oglądania się na to, czy posiadacz dyplomu będzie miał jakąkolwiek pracę.
Pokazywano też model holenderski, w którym ściśle współpracują ze sobą samorządy, szkolnictwo zawodowe i przedsiębiorcy. Samorządy rutynowo prowadzą ankiety w firmach działających na ich terenie, pytając ilu i jakich pracowników będą potrzebować w okresie najbliższych trzech lat. Informacje te przekazuje się dyrekcjom szkół zawodowych, które dostosowują do tego swój profil. W efekcie uczy się zawodu tylko w tych branżach i specjalnościach, w których fachowcy na pewno będą potrzebni.

Erwin Filipczyk, prezes zarządu spółki Śląskie Kruszywa Naturalne w Krapkowicach przyznaje, że jego firma jest nietypowa.

- Potrzebujemy kadry wysoko kwalifikowanej i nie potrafimy jej pozyskać ani z rynku pracy, ani ze szkoły. Nie mamy innego wyjścia, jak tylko kształcić ich we własnym zakresie - mówi pan Filipczyk. - To jest związane z pewnym ryzykiem, bo czasem trzeba kogoś szkolić pół roku, bywa, że i rok, a ostatecznie odesłać go do domu, jeśli okazuje się, że to nie jest praca dla niego.

Przedstawiciel Śląskich Kruszyw Naturalnych zapewnia, że uczą różnych zawodów. Pomagają politologom czy socjologom zostać handlowcami, przygotowują od trzymania młotka do wykonywania skomplikowanych pokryć dachowych fachowców, którzy potrafią ułożyć na dachu łupki naturalne oraz uczą obsługi skomplikowanych i drogich (często wartości kilkudziesięciu tysięcy euro) maszyn.

- Aby mieć fachowca do pracy na konkretnym sprzęcie trzeba co najmniej trzech miesięcy, by ocenić, czy w ogóle ma potencjał - uważa Erwin Filipczyk. - Handlowiec potrzebuje około roku, by poznać branżę i wiedzieć, co tak naprawdę oferuje. I to nie jest największy problem. Są nim czasem wygórowane oczekiwania finansowe młodych ludzi. Myślę, że płacimy dobrze, ale oczekujemy, że najpierw pracownik pokaże, że potrafi, że jest efektywny. A młody człowiek po studiach najpierw stawia żądania i to nie jest dobra kolejność.

Bogdan Pszenica, właściciel firmy "Narzędziownia" ze Strojca (zajmuje się m.in. produkcją form do odlewu aluminium, które wykorzystywane są m.in. do produkcji elementów dla przemysłu motoryzacyjnego) nie ma wątpliwości, że warto samemu szkolić pracowników. Toteż prowadzi warsztaty we współpracy ze szkołą zawodową w Praszce - firma ma nad nią patronat.

- Możemy po 25 latach wolności narzekać na szkołę, system i rodziców - mówi. - Tylko co nam to da. My uczymy od klasy pierwszej do trzeciej, a tym, którzy chcą, gwarantujemy zatrudnienie. Czy to się opłaca? W perspektywie dnia czy tygodnia - nie. W perspektywie 5 lat już się opłaca. Bo ten pracownik ma kwalifikacje, zna rysunek techniczny i firmę. Wie, kto mu płaci i czego nie popsuć. Mamy szansę ukształtować ich etos pracy, posłuszeństwo przełożonemu. Bo młodzież mamy naprawdę dobrą. A rodziców uprzedzamy, że będziemy od tej młodzieży wymagać. To lepsze od zwalania jeden na drugiego, że pracowników nie ma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska