Niemieckie proszki do prania są lepsze?

Daniel Polak
Josef Kerner z Kędzierzyna-Koźla pracuje w Niemczech i ilekroć przyjeżdża do domu, bagażnik ma zawsze wyładowany chemią, kawą i słodyczami. Dla siebie i znajomych. - Co do chemii, to produkty tej samej marki mógłbym także kupić w Kędzierzynie-Koźlu - przyznaje pan Josef. -  Ale po pierwsze często są w Niemczech tańsze niż u nas, a po drugie są skuteczniejsze i wystarczają na dłużej niż nasze.
Josef Kerner z Kędzierzyna-Koźla pracuje w Niemczech i ilekroć przyjeżdża do domu, bagażnik ma zawsze wyładowany chemią, kawą i słodyczami. Dla siebie i znajomych. - Co do chemii, to produkty tej samej marki mógłbym także kupić w Kędzierzynie-Koźlu - przyznaje pan Josef. - Ale po pierwsze często są w Niemczech tańsze niż u nas, a po drugie są skuteczniejsze i wystarczają na dłużej niż nasze. Daniel Polak
Opolanie najchętniej kupują niemieckie proszki. Mówią, że są wydajniejsze, niż polskie. Nawet tej samej firmy. Sprawdziliśmy, jak to jest i... chyba trzeba im przyznać rację.

- Polskich nie kupuję już od dawna, tylko niemieckie - mówi wprost pani Brygida Herman. - Niemieckie jest lepsze i nikt mnie nie przekona.

Proszki kupuje na targu w Kędzierzynie-Koźlu. Dwa razy w tygodniu pojawia się tam sprzedawca niemieckich produktów. Ulubionym pani Brygidy jest persil importowany z Niemiec. Dlaczego akurat on?

- Różnicę najlepiej widać, gdy pierzemy białe. Po wyciągnięciu z pralki koszula, czy obrus są śnieżnobiałe, a nie jakieś szarawe - opowiada kobieta i zapewnia, że nie są to czcze słowa. - Żeby przekonać się o różnicach pomiędzy polskim a niemieckim proszkiem, wystarczy rozsypać je obok siebie. Ten drugi jest jaśniejszy, ma inny granulat. Gołym okiem widać, że to inny produkt.

Kolejny argument za niemieckimi? To zapach. - Jeżeli pierzemy importowanym persilem, ale nie dodamy płynu, to i tak nasze pranie po wywieszeniu będzie pachnieć - podkreśla pani Brygida. - Takiego efektu nie uzyskamy, gdy skorzystamy z polskiego produktu.

Polskiego trzeba sypać więcej

Pani Brygida zwraca także uwagę na wydajność. Jeżeli na niemieckim opakowaniu jest napisane, że na konkretne pranie należy wrzucić np. 70 ml proszku, to znaczy, że dokładnie tak trzeba zrobić. - Dozowanie polskich proszków nie ma nic wspólnego z tym, co jest napisane na opakowaniu. Żeby się porządnie wyprało, trzeba dawać więcej - wyjaśnia gospodyni.

Cena? Praktycznie taka sama. Za 8-kilogramowe opakowanie pani Brygida płaci średnio 70 zł. - W Polsce takie duże persile nie są produkowane. Za 6-kilogramowe opakowanie (krajowe) trzeba położyć prawie 60 zł - wylicza kobieta.

Jedna przepierka w niemieckim proszku może być tańsza nawet o 30 procent. Wynika to z faktu, że na jedno pranie potrzeba średnio 70 gramów niemieckiego produktu, podczas gdy polskiego odpowiednika trzeba wsypać co najmniej 100 gramów.

Między innymi dlatego wielu Opolan kupuje niemieckie proszki od obwoźnych sprzedawców, którzy często parkują pod kościołami. Odpowiednio wcześniej wywieszają oni w okolicy informacje o dniu i godzinie przyjazdu. Klientów nie brakuje, ponieważ ceny są bardzo atrakcyjne i często o połowę niższe niż w sklepach.

- Omijać takich sprzedawców z daleka! - radzą jednak doświadczone gospodynie domowe. - To są podróbki albo najtańsze proszki kupowane na wyprzedażach. Ludzie myślą, że wystarczy, iż coś jest niemieckie, to już jest siedem razy lepsze. A to nie jest tak.

Problem zna Janusz Kuliberda, powiatowy rzecznik konsumentów z Kluczborka. - Miałem już kilkanaście zgłoszeń od niezadowolonych klientów, którzy zakupili w ten sposób środki piorące łudząco podobne do tych znanych - opowiada rzecznik. - Dopiero w domu zorientowali się, że efekt prania jest fatalny. Nie dość, że nie dopierały one ubrań, to mogły jeszcze uszkodzić pralki.

Rzecznik konsumentów nie mógł jednak pomóc oszukanym ludziom. - Nie wiadomo było, kto to sprzedawał i gdzie go szukać - podkreśla. Jego zdaniem jest to zwykłe wyłudzenie.
- Którego ofiarą padają ludzie starsi - zaznacza. - Zwróćmy uwagę, kiedy te samochody przyjeżdżają pod kościoły. Zawsze dzieje się to w okolicy południa, czyli wtedy, gdy osoby czynne zawodowo są w pracy, a emeryci robią zakupy.

Softlan to prawdziwy hit

Różnice między niemieckimi a polskimi proszkami wzbudzają największe emocje, ale to niejedyne produkty, które opolskie gospodynie tak często porównują. Hitem, nazywanym też niemieckim bestsellerem, jest produkowany za Odrą płyn do płukania tkanin Softlan. O niezliczone kartony litrowych butelek płynów tej marki potykaliśmy się, gdy przechodziliśmy po jednej z opolskich drogerii z jej właścicielem (w trosce o relacje z przedstawicielami handlowymi prosił o niepodawanie nazwiska).

- Trzymam te kartony z softlanem tu, a nie w magazynie, bo ciągle trzeba je dokładać na półki. Schodzi po prostu w tempie ekspresowym - opowiada przedsiębiorca.
A krajowe płyny do płukania tkanin?

- Wczoraj obok wyłożyłem całą półkę polskiego silanu. Nie zszedł ani jeden... - uśmiecha się właściciel drogerii. - W tym czasie softlanu zeszło 5 kartonów.

Czym zasłużył sobie ten niemiecki płyn do płukania tkanin, że jest najbardziej pożądanym towarem w opolskich drogeriach?

- Ubrania wyciągnięte z szafy po tygodniu pachną tak samo, jak po wyjęciu z pralki - opowiada pani Halina, która już dawno przerzuciła się na niego z polskiego lenora.

W polskich sklepach coraz częściej można kupić produkty, które faktycznie skierowane były do niemieckiego klienta. Dziś ich sprowadzaniem zajmują się specjalistyczne firmy.

- Przywożą całe samochody tych produktów i sprzedają sklepom. Niekiedy sprzedaje się je z kiosków. Szczególnie chętnie kupują je Ślązacy. Najważniejsze, aby na opakowaniu pisało po niemiecku, a nie po polsku - zdradza Piotr Pysznym, właściciel jednego z takich punktów. - Produkt tej samej firmy, ale skierowany na rynek niemiecki, może być nawet o kilka złotych droższy od polskiego. Ale i tak ludzie kupią ten pierwszy...

Czy W Niemczech nawet woda gotuje się szybciej

Wśród Opolan panuje też przekonanie, że dużo lepsze od polskich są niemieckie płyny do mycia naczyń. Sprzedawcy tych produktów tego jednak nie potwierdzają.

- Szał jest na proszkach i płynach do płukania tkanin - mówią. - Płyny do naczyń może i są troszeczkę wydajniejsze, ale nie ma zbyt dużej różnicy. Podobnie jest z tabletkami do zmywarek. I choć przeważają opinie, że niemiecka chemia jest lepsza od polskiej, to nie brak też ludzi, którzy w to nie wierzą. Panią Danutę spotkaliśmy w markecie, gdy kupowała proszek z polskimi napisami.

- Ja już nawet słyszałam, że w Niemczech to się szybciej woda na herbatę gotuje - śmieje się kobieta. - Nie dajmy się zwariować. Piorę polskimi proszkami i zawsze mam ubrania czyste. Może po prostu nie trzeba się tak brudzić?

Chcieliśmy u źródła dowiedzieć się, dlaczego opinie klientów dotyczące niby tych samych produktów, ale przeznaczonych na inne rynki są zupełnie inne. Poprosiliśmy o wyjaśnienia firmę Henkel, producenta m.in. takiej marki jak Persil. Wysłaliśmy kilka szczegółowych pytań, m.in. o skład i sposób dystrybucji. Otrzymaliśmy jednak tylko krótki i dość lakoniczny komunikat. Firma Henkel zapewnia, że dostarcza najwyższej jakości produkty na całym świecie.

"W przypadku proszków do prania najważniejsze jest, aby miały one najlepszą możliwą zdolność piorącą, czyli skutecznie usuwały plamy" - napisała do nas w imieniu firmy Henkel Zofia Kurek-Maciejewicz z firmy PR Solski Burson-Marsteller. "Takie właśnie produkty piorące oferujemy na każdym rynku - polskim, niemieckim, austriackim czy węgierskim".

Nam pranie nie musi tak ładnie pachnieć?

Firma przyznała jednak, że jej produkty są dopasowywane do często odmiennych preferencji konsumentów na różnych rynkach, np. odnośnie ulubionych zapachów produktów do prania i ich intensywności.

- Czy to oznacza, że Polacy lubią, gdy im pranie nie pachnie zbyt intensywnie? - pyta Joanna Wosińska z fundacji Pro-Test, która zajmuje się testowaniem produktów. - Nonsens - kwestionuje szczerość producenta.

Fundacja zadała producentom takie same pytania, jak my. - Wówczas również opowiadali o "różnych preferencjach klientów" - mówi Joanna Wosińska. - To tłumaczenie jest absurdalne, bo nie sposób uwierzyć, iż obywatele jednego kraju nie chcą, żeby proszki prały równie dobrze, jak w innym kraju.

Aby potwierdzić to, o czym mówią gospodynie, przeprowadzono wielki test. Zrobił go wydawany przez Pro-Test magazyn "Świat Konsumenta". Badanie miało służyć porównaniu jakości polskiej i zagranicznej chemii. W raporcie, który przygotowano po teście podkreślono, że tylko teoretycznie te same proszki do prania może kupić gospodyni z Polski, Czech, Niemiec czy Belgii.

"Bo jeśli przyjrzeć się dokładniej ich recepturom, a co za tym idzie - jakości prania - okaże się, że konsumenci w różnych krajach otrzymują całkiem inne produkty" - czytamy w raporcie.

Na czym polega ta różnica? Pierwsze, co zauważono, nawet bez konieczności udawania się do laboratorium, to inne wielkości dozowania proszków zalecane przez producentów. Na opakowaniach znaleźć można informacje, jak dozować proszek w zależności od twardości wody, stopnia zabrudzenia ubrań, a także od tego, ile kilogramów prania wkładamy do pralki. Co się okazuje, gdy porównamy zalecenia z różnych krajów? Proszki zakupione w państwach wschodniej Europy, w tym również w Polsce, powinniśmy stosować w większych ilościach od ich odpowiedników z Zachodu.

Bo to wszystko wina wspomnień z PRL-u

I tak np. na jedno pranie powinniśmy użyć 100 g ariela, podobne rekomendacje otrzymują Czesi, Węgrzy, Słoweńcy czy Rumuni. Ale już Francuzom i Belgom wystarczy 95 g, a Niemcom wręcz jedyne 75 g. Podobnie rzecz ma się z persilem - tu też dawki potrzebne do wyprania takiej samej ilości ubrań są mniejsze, jeśli proszek był kupiony na Zachodzie. Jak wytłumaczyć te różnice? Proszki produkowane na rynek Europy Zachodniej są bardziej skoncentrowane od naszych.

- Wciąż mamy do czynienia z podwójnymi standardami - przyznaje Joanna Wosińska.

Z takimi opiniami nie zgadza się jednak Polskie Stowarzyszenie Producentów Kosmetyków i Środków Czystości. Przekonuje ono, że nie ma większych różnic w jakości produktów, które są kierowane do polskiego i niemieckiego klienta. Obiegową opinię tłumaczy naszymi wspomnieniami z czasów PRL, kiedy polskie produkty rzeczywiście odstawały jakością od zagranicznych.

Bywa, że Opolanie porównują też polskie i niemieckie słodycze, a w szczególności czekoladę. - Ludzie pytają mnie o niemiecką czekoladę, ponieważ twierdzą, że ma więcej orzechów i nie używa się do jej produkcji olejów roślinnych - mówi Tomasz Burzyński, sklepikarz z Kędzierzyna-Koźla. - Ich zdaniem jest też słodsza. Sprowadzam ją z Niemiec i sprzedaję, schodzi lepiej niż polska.

Na dowód tego pokazał nam niemiecką i polską. Ta pierwsza faktycznie miała o trzy orzechy więcej...

A kawa? - Też niemiecka jest lepsza - uważa Stanisława Gwóźdź, która zawsze zamawia zielonego jacobsa u znajomych, którzy odwiedzają rodziny w Niemczech i przywożą stamtąd produkty. - Przede wszystkim ma mocniejszy aromat. A to w kawie najważniejsze.

Mało tego, słowackie stowarzyszenie konsumentów udowodniło niedawno, że sprzedawana na rynkach Europy Środkowo-Wschodniej coca-cola jest słodzona wytwarzaną z kukurydzy izoglukozą, podczas gdy do produkcji jej niemieckiego i austriackiego odpowiednika jest używana sacharoza oraz cukier. Producent nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Poinformowano jedynie, iż dość powszechną procedurą jest "że towary tej samej marki są inaczej produkowane w zależności od rynku, na który trafiają".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska