Niespokojne życie Tomka Kubiaczka

fot. Klaudia Bochenek
fot. Klaudia Bochenek
Można go spotkać na nyskich fortach, jak ćwiczy karate, turla się ze schodów pod "Biedronką" bądź też rzuca na rozpędzone ciężarówki. Bawi, przestrasza i… wkurza gliniarzy.

- Bo z ryzykiem mi do twarzy - śmieje się Tomek. Tomek Kubiaczek, 35-letni, wysoki, wysportowany, energiczny, chyba trochę na skraju nadpobudliwości ruchowej. Sam zresztą przyznaje, że najpewniej ma ADHD. Nawet podczas rozmowy wierci się niespokojnie. Jego pasja to karate i wszelkie sporty, zwłaszcza ekstremalne. Ale najbardziej to chciałby zostać kaskaderem. Zawodowym. Bo amatorem już dawno jest. Grał nawet w kilku odcinkach "Detektywów", "W-11", statystował w "Świadectwie". Mimo że były to epizody, a nie jakieś wielkie role, Tomek ma mnóstwo zapału i apetyt na więcej.

- Od kiedy pamiętam, pasjonowały mnie filmy akcji, zwłaszcza te z Jackie Chanem - mówi. - Od tego czasu moim marzeniem jest robić takie numery jak on. W dzieciństwie ciągle łaziłem po drzewach, wszędzie mnie było pełno. No i tak zostało mi do dziś. Stąd chyba te ciągotki do wyżywania się na własnym organizmie, do nadludzkiego czasem wysiłku…

Jakoś około 20. roku życia dostał się do komandosów. Skakał ze spadochronem, wspinał się, nurkował. Przy badaniach spirometrycznych lekarz zachwycił się pojemnością Kubiaczkowych płuc - 8 litrów. Jak u wieloryba!

Najlepiej jednak wspomina skoki spadochronowe. Bo najbardziej się bał. - Jeśli spada się z niewielkiej odległości, to tak, jakby człowiek leciał do studni - tłumaczy. - Ale kilometrowe wysokości to dopiero coś! Miałem wówczas wrażenie, jakby mnie ktoś w pralce odwirował. Na strugach powietrza jeszcze się człowiek trzyma, ale jak się kończą, to spada w dół. Na szczęście spadochron nie zawiódł...
Podczas służby w komandosach był w swoim żywiole. Nie chciał jednak zostać dłużej, bo chociaż ryzyko lubi, pożyć jeszcze chce. Warunek jest jednak jeden - musi być intensywnie, na maksa!

Policja myślała, że to napad
I wówczas wymyślił karate. Po kilku latach treningów pod okiem fachowców zdobył czarny pas, ale nie to jest dla niego najistotniejsze. Najważniejsze są ćwiczenia same w sobie. Dodają mu energii, nakręcają do działania.
Sztuki walki trenuje dość niekonwencjonalnie albo w dziwnych co najmniej warunkach. Na przykład biega po fortach z samurajskim mieczem w dłoni. Ku uciesze dzieciarni i przerażeniu sędziwych dam. Pół biedy, gdy ćwiczy na łonie przyrody, gorzej, gdy umyśli sobie rundkę po mieście z mieczem bądź innym śmiercionośnym narzędziem pod pachą.

- Policja za mną nie przepada, bo zwykle przysparzam im kłopotów - śmieje się Tomek. - Kiedyś zwinęli mnie z Rynku, bo skakałem przez ławki w kominiarce i z pistoletem w dłoni. Znaczy z atrapą!

Dzisiaj przyznaje, że może trochę przesadził (z zawodu jest… ogrodnikiem, sic!). Mimo że to miał być tylko film, że mieli kamerę i wcale nikomu krzywdy nie zamierzali zrobić, to wyglądać to mogło zupełnie inaczej. Następnym razem uprzedzi policjantów...
Ale skakanie przez ławki w kominiarce to jeszcze nic w porównaniu z tym, co Kubiaczek wyprawia na co dzień. Lubi sobie na przykład znienacka wskoczyć na dach rozpędzonej ciężarówki, powisieć na moście kolejowym albo turlać się po schodach.
- W krakowskim supermarkecie w przerwie zdjęć do filmu to nawet trochę przez wózki skakałem. Zademonstrować, jak? - pyta, ale widząc niepokój w oczach dziennikarza, zaraz dodaje: - No tak, zwyczajnie - chowam głowę, manipuluję ciałem, rozpędzam się i hooop...!

Niektórzy mają go za świra. Rodzina i znajomi machnęli już ręką i nawet nie próbują odwieść go od szaleńczych pomysłów. Narzeczona Ania również nie miała innego wyjścia, jak zaakceptować spacery z turlającym się po schodach wybrankiem lub skaczącym co rusz przez jakaś barierkę. Czasem tylko go prosi, żeby już przestał...

- Wszyscy mówią, żebym w końcu spoważniał i się ustatkował, ale kiedy ja kocham sporty ekstremalne i kaskaderkę - tłumaczy. - To przecież moja pasja. Wiem, że to niebezpieczne, ale z niebezpieczeństwem ponoć mi do twarzy...

Lubi grać bandytów
Pasja pasją, ale żyć z czegoś trzeba. Chwilowo stałej pracy Kubiaczek nie ma. Robi teraz kurs konserwatora elewacji zewnętrznej, wysokościowy rzecz jasna, dzięki czemu może sobie poskakać po rusztowaniach. Może niedługo znajdzie jakąś fuchę przy remontowaniu budynków. Byle by były dostatecznie wysokie...

A jak szczęście dopisze, pcha się jeszcze na plan filmowy, zaliczając wszelkie możliwe castingi. Nierzadko skutecznie.

- Dwa razy w "W-11" grałem, również dwa w "Detektywach", raz w "Wielkich ucieczkach", no i ostatnio w "Świadectwie", filmie o papieżu - wylicza nyski kaskader. - Niewielkie pieniądze, ale dobre i to. A przy tym wyzwanie!

W serialach kryminalnych amanta bynajmniej nie gra. Za to epizodyczne bandyckie role wychodzą mu świetnie. A to komuś nabluzgać trzeba, przed kimś uciekać, dokopać, przewrócić, poturbować.
- Statysta nie statysta, ale krzepę i predyspozycje fizyczne trzeba mieć - mówi z dumą. - Wolę te czarne charaktery, bo postaci są bardziej ruchliwe, zadziorne. Takie jak ja.

Najbardziej dumny jednak i zadowolony jest z udziału w "Świadectwie" gdzie zagrał niemieckiego oficera. Nic nie mówił - przechadzał się tylko ulicami miasta, ale zawsze to duży ekran. Nawet jeśli zdjęcia trzeba było powtarzać przez cały dzień.

- Ciągle coś nie wychodziło - wyjaśnia. - Albo światło nie takie, to znów jakiś facet z pizzą w ręku wepchał się na plan. I tak w kółko…
To dla niego szczególny film, bo papieża ceni nad życie. Jak był w kinie na filmie, to się nawet popłakał. A niby taki twardziel...

Marzą mu się "Kryminalni", "Odwróceni", a najlepiej to Hollywood. Oraz żeby Steven Seagal… rzucił go o jakiś stół. Ale zdaje sobie z tego sprawę, że zawodowym kaskaderem zostać nie jest łatwo. A później jeszcze trudniej wypłynąć gdzieś na szerokie wody. Skoro już o wodach, to żeglarzem, tak jak jego ojciec, zostać nie chce. - To zbyt monotonne, spokojne zajęcie. Ja muszę mieć codzienną dawkę adrenaliny i wysiłku - przyznaje.

Stąd te wszystkie wyczyny, które spędzają sen z powiek nyskiej policji. Jak na dyżurkę dociera informacja, że ktoś wisi na filarze mostu lub skacze po przejeżdżających tirach, z dużym prawdopodobieństwem funkcjonariusze są w stanie stwierdzić, że jest to właśnie Kubiaczek.
Kręci go adrenalina, chwilowy strach, kolejne wyzwania. Niebezpieczeństwo i ryzyko niepowodzenia robią jednak na nim średnie wrażenie. Twierdzi, że w czepku jest urodzony.

- Kiedyś potrącił mnie samochód na przejściu dla pieszych - opowiada. - Wleciałem na maskę, wybiłem przednią szybę, ale nic mi się nie stało. Jeszcze sam udzieliłem kierowcy pierwszej pomocy!

Trzy minuty w płomieniach
Tomek nie pije i nie pali, jak przekonuje, adrenalina w zupełności mu wystarcza. No i wysiłek związany z nabywaniem kolejnych umiejętności. Obecnie wyuczył się salta w przód, którego opanowanie kosztowało go sporo wysiłku. Teraz jeszcze chciałby tak skakać w bok, no i może fiflaka zrobić. - Znaczy na ręce, do tyłu i na nogi przerzut - usiłuje zobrazować figurę akrobatyczną. Fiflaka zapewne niebawem się nauczy, ale akrobatą cyrkowym zostać nie zamierza. Nie, żeby nie chciał, tylko wzrost za duży - 187 cm. Mówi, że tak długiemu człowiekowi ciężko salto zrobić.

I dlatego upiera się przy kaskaderce. Zwłaszcza, że ból mu nie straszny. - Żadnego siniaka ani nawet zadrapania się nie dorobiłem przy tych wszystkich moich wyczynach - zapewnia. - Ale to nie tak, że każdy może spróbować i nic mu się nie stanie. Tu dużą role odgrywa psychika, manipulacja ciałem. A podstawa to chować głowę!

Teraz jego największym marzeniem jest samopodpalenie. Życzy sobie palić się przez trzy minuty. - Niestety, żeby się tego nauczyć, trzeba przejść kurs, na który obecnie mnie nie stać - dodaje smutno. - Ale może kiedyś…
Póki co, nie ma żadnej roli w zanadrzu ani statystowania. Robi te swoje pokazy po szkołach, osiedlach, wiejskich festynach. Chciał nawet wystąpić podczas Dni Nysy, ale jakoś wizją płonącego Kubiaczka na scenie nikt z władz miasta się nie zachwycił.

- I tak się cieszę, że mogę ludziom cokolwiek pokazać. Że dzięki tym ćwiczeniom ktoś czasem się uśmiechnie, jakiś kierowca TIR-a dzięki mnie być może nie zaśnie za kierownicą. Albo uratuję jakąś starszą panią zatrzaśniętą na balkonie na trzecim piętrze - rzuca na odchodnym i z samurajskim mieczem pod pachą kieruje się w stronę drzwi (na szczęście nie okna!).

Do zmierzchu zostały jeszcze jakieś 3-4 godziny. W sam raz na kilka machnięć kijem, piętnaście fikołków, dwa salta i jakiś drobny skok na ciężarówkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska