Niezwykłe podróże. Tomek Michniewicz jak Indiana Jones
Czemu Tomka ciągnie tam, gdzie można nabić guza? – Od lat tak mam. Od pierwszej wyprawy stopem nad morze w wieku 16 lat – śmieje się. – Nie lubię wakacji na plaży i wśród ładnie odrestaurowanych zabytków. Ale naprawdę nie prowokuję takich sytuacji, jestem wręcz asekuracyjny. Najczęściej mnie one zaskakują. Wtedy pomaga zimna krew.
Ostatnio przydała się w Zimbabwe, w rezerwacie Imire, gdzie grupa miłośników miejscowej przyrody broni słoni wybijanych dla kości i czarnych nosorożców oprawianych dla rogów. Poruszony historią krwawej rzezi, jakiej na hodowanych tu zwierzętach i ich opiekunach dokonali kłusownicy, Tomek postanowił się włączyć w działania.
– Nie zdawałem sobie sprawy z tego, z jak niebezpiecznymi ludźmi przyjdzie mi się tam spotkać, póki któregoś dnia nie zjawiło się czterech wielkich gości z bronią. Trafiłem w środek nielegalnej transakcji. Udało mi się zachować zimną krew i ściemniałem, że jestem przedstawicielem niemieckiego biznesmena zainteresowanego dłuższą współpracą za większe pieniądze. Łyknęli to. Ale mnie do dziś skóra cierpnie na to wspomnienie. Rodzice i moja żona o tej historii dowiedzieli się z książki. Byli wściekli.
Po powrocie do Polski zaczął akcję zbierania pieniędzy dla Imire. Dwie osoby, które wesprą ją najbardziej, pojadą z nim do Afryki. Szczegóły na stronie: tomekmichniewicz.pl/tatende