Mrozy trzaskające za oknem, to i trzeba było dodatkowe materace powyciągać, przeorganizować się i znaleźć miejsce dla zbłąkanych przybyszów. Ale mimo że schronisko pęka w szwach i jest przepełnione, to my tu bez problemu dajemy sobie radę. W końcu wytresowani jesteśmy w takich akcjach - śmieje się Teresa Zarzycka, szefowa nyskiej noclegowni dla bezdomnych przy ulicy Baligrodzkiej w Nysie.
Gdy tylko temperatura spadła kilka stopni poniżej zera, bezdomni sami zaczęli ściągać do schroniska. Ci, którzy nie zdążyli dotrzeć, dostarczeni zostali tutaj przez straż miejska i policję.
- Na szczęście nikt nie przemarzł, ale - jak to zwykle bywa - przyszli tu brudni, zaniedbani, a nierzadko mocno zmęczeni kilkudniowym piciem alkoholu - dodaje pani Teresa.
Na szczęście w noclegowni jest wszystko co niezbędne dla takich gości.
- Kąpiel, golenie, strzyżenie, przebieranie w nowe ciuchy no i oczywiście ciepły posiłek, ewentualnie jakieś lekarstwa. Na koniec dostają materac, ciepły kąt i możliwość przebywania tutaj dłużej - mówi Zarzycka.
Oczywiście pod warunkiem, że nie tkną alkoholu, bo ten jest w noclegowni zabroniony. Niepisane zasady zobowiązują również podopiecznych do pracy na rzecz swojego obecnego miejsca zamieszkania:
- Każdy musi coś robić, bo przecież ja nie mam pracowników do obsługi - tłumaczy pani Teresa. - Dlatego każdy dostaje zadania wedle swoich predyspozycji. Jeden sprawdza się w kuchni, inny do opieki nad niepełnosprawnymi, jeszcze inny pilnuje posesji, ktoś dba o porządek albo coś naprawia. Bo na dach nad głową trzeba sobie zapracować.
Bezdomni chętnie przystają na te warunki, zwłaszcza w zimie, kiedy pogoda nie rozpieszcza. - Nie ma co narzekać - mówi pan Henryk, który od lat jest tu stałym bywalcem, ale tylko okresowo. Jak mrozy odpuszczają on z powrotem idzie tam, gdzie czuje się wolny - do pustostanów po byłej rzeźni, nieopodal dworca.
- Mam tam posłanie, ale okna powybijane, to teraz spać nie idzie - dodaje. - Trzeba było więc do pani Teresy. Takie życie. Czasem wysiadam psychicznie. Na ulicy ciężko, tu dłużej miejsca zagrzać nie sposób...
Każdy z podopiecznych ma swoją bardziej lub mniej przejmującą historię. Ten się rozszedł z zoną, tamtego z domu wyrzucili, ktoś stracił pracę, a jeszcze inny po wyjściu z więzienia nie miał do czego wracać. - Staram się dać im nie tylko wikt i opierunek, ale nauczyć od nowa żyć, przywrócić dla społeczeństwa i czasami nawet mi się udaje, bo rokrocznie kilka osób usamodzielnia się - mówi Teresa Zarzycka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?