Nowa Zelandia. Tu chadzał władca pierścieni

Archiwum prywatne
Iwona Detyna z córką Weroniką przy gejzerach Wyspy Północnej.
Iwona Detyna z córką Weroniką przy gejzerach Wyspy Północnej. Archiwum prywatne
Nowozelandczycy mają słabość do bohaterów powieści Tolkiena. Niedawno wyszli na ulice, głośno deklarując "Kochamy hobbity".

Dzięki takim produkcjom filmowym jak "Władca pierścieni" czy "Hobbit", Nowa Zelandia przestaje być już tylko prowincją świata. Chociaż w żadnym kraju na jednego mieszkańca nie przypada aż tyle owiec, co tam.
Według spisu organizacji "Meat&Wool" (czyli "Mięso i Wełna") przeprowadzonego niespełna dwa lata temu, jest ich w tym wyspiarskim kraju aż 34 miliony! A mieszkańców wysp - ledwie 4,2 mln. To oznacza, że na jednego Nowozelandczyka przypada 8 wełnianych czterokopytnych. W roku 1982 ta liczba wynosiła 22.
- Ogrodzone pastwiska ciągną się całymi kilometrami wzdłuż dróg - opowiada dr Tadeusz Detyna, socjolog z Uniwersytetu Opolskiego, który spędził z rodziną 1,5 miesiąca w Nowej Zelandii.

Owce to główny towar eksportowy tego kraju. Wokół nich kręci się gospodarka. Drugim są bardzo fotogeniczne nowozelandzkie lasy, w których często kręcone są filmy, choć zielonych zakątków na wyspach jest już niewiele.

- W bardzo wielu miejscach kraj przypomina step, a nie kipiącą zielenią krainę, którą znamy z filmów o władcy pierścieni - mówi dr Tadeusz Detyna. - Bo to właśnie w Nowej Zelandii kręcono krajobrazy wykorzystane w adaptacji trylogii Tolkiena.

Nowozelandczycy docenili kinową promocję i wytyczyli szlak władcy pierścieni - krajobrazową trasę wiodącą przez miejsca, w których film ten był kręcony.

Świat w pigułce
Rodzinę Detynów zachwyciły przepiękne lasy pierwotne, w których rosną kilkumetrowe paprocie drzewiaste. - Wyglądają jak palmy - opowiada Tadeusz Detyna. - Najwięcej jest ich na głębokim południu kraju.
Tuż obok nich rosną znane z tropikalnych rejonów świata palmy i dobrze znane europejczykom sosny, przywiezione przed laty przez osiedlającą się tu głównie z Wysp Brytyjskich ludność. - Osadnicy przywozili też ze sobą różne zwierzęta, co doprowadziło w tym miejscu świata do olbrzymiego wyniszczenia naturalnej fauny i flory - wyjaśnia dr Detyna. - Dość późno niestety człowiek zorientował się, że jeśli takich zwierzaków, jak oposy, tchórzofretki, wydry, nutrie czy łasice będzie tu więcej, to miejscowe ptaki nieloty z nimi przegrają.
Tym, co z pewnością zachwyci każdego turystę, jest różnorodność krajobrazów Nowej Zelandii. - Ten kraj śmiało może uchodzić za świat w pigułce - stwierdza opolski globtroter.

Jak tam dotrzeć

Iwona Detyna z córką Weroniką przy gejzerach Wyspy Północnej.
(fot. Archiwum prywatne)

Jak tam dotrzeć

Rodzina Detynów wybrała trasę Wrocław-Monachium-Dubaj-Sydney-Christchurch. Sam lot, nie licząc kilku trwających w sumie 10 godzin przerw, trwał 26 godzin. - Zliczyć tego w liczbę dni nie potrafimy, bo po drodze trafia się w kilka stref czasowych - mówią opolanie. Samolot kosztował 4300 zł/os. - Ale przy odrobinie szczęścia można znaleźć tańsze połączenia - zapewnia dr Tadeusz Detyna. - Słyszałem nawet o biletach za 1 funta z Londynu. Zresztą Londyn to miejsce, z którego chyba najłatwiej znaleźć połączenia do Nowej Zelandii połączonej z Wielką Brytanią unią personalną, czyli taką która sprawia, że głową państwa Nowa Zelandia jest królowa angielska.

Są bliźniaczo podobne do norweskich fiordy, Alpy Południowe - góry wyższe niż Tatry (ich najwyższy szczyt - Góra Cooka - liczy sobie 3754 m n.p.m.). Północne rejony Wyspy Północnej przypominająca basen Morza Śródziemnego. Są też lodowce. Najdłuższy, Lodowiec Tasmana, nazwany imieniem odkrywcy tych ziem, mierzy aż 29 km. - To wielka atrakcja turystyczna kraju, ale można je oglądać tylko z pewnej odległości - wyjaśnia opolanin. - Odgrodzone są specjalnymi płotami, a oprócz tego pojawiają się strażnicy. To dlatego, że z ich ścian co jakiś czas odpadają niemałe kawałki zlodowaceń i skał, które mogłyby człowieka zabić.
Na Wyspie Północnej, w jej środkowej części, jest też cała masa gejzerów, gorących źródeł i niewielkich, stożkowych wulkanów.

- Albo po prostu miejsca ze sporymi kałużami bulgoczącego błota czy szczeliny w ziemi, z których wydobywają się śmierdzące siarkowodorem opary - wspomina Tadeusz Detyna. - Najwięcej tego typu atrakcji jest w pobliżu i w samym mieście Rotorua.

Znajduje się ono w 200-kilometroym pasie wulkanicznym o szerokości około 40 km. Wielu turystów twierdzi, że jest to coś na kształt piekła.

- Najpoważniejsza katastrofa spowodowana erupcją miała miejsce w 1886 roku - opowiada Tadeusz Detyna. - Była krótkotrwała, ale zniszczyła wioskę Tarawera, zginęła ponad 150 osób.

Niewiele mniej ludzkich istnień kosztował też wybuch największego w tym kraju wulkanu Ruapehu. W języku maoryskim, czyli rdzennych mieszkańców tych ziem, nazwa ta oznacza "wybuchające jezioro". To dlatego, że w kraterze sięgającym 2797 m n.p.m., znajduje się jezioro, które podczas wybuchu wyparowuje. Tak stało się właśnie podczas erupcji w Wigilię roku 1953 r. Tysiące ton wody, wyrzuconej wraz z lawiną błota, wpadły do pobliskiej rzeki Whangaehu i zerwały most kolejowy. Niestety, chwilę po tym przejeżdżał tam pociąg. W katastrofie zginęli wszyscy pasażerowie.

Największe w ostatnim czasie trzęsienie ziemi miało miejsce w roku 1931. Zrównało z ziemią miasteczko Napier na Wyspie Północnej. W mieście zginęło ponad 160 osób, a w sumie w okolicy - ponad 250. - Mieszkańcy zebrali pieniądze i odbudowali Napier - mówi dr Tadeusz Detyna. - Zostało odtworzone w stylu art déco.

Ósme piętro - szczyt marzeń
Warte zobaczenia w Nowej Zelandii są też największe miasta tego kraju: Auckland, liczące 1 mln 100 tys. mieszkańców, Wellington, stolica kraju licząca ok. 200 tys. obywateli czy Christchurch.
- To ostatnie jest dobrym przykładem charakterystycznej dla Nowej Zelandii architektury miejskiej - mówi dr Detyna. - Ponad 90 proc. stanowią tu domki jednorodzinne. Dlatego dla Nowozelandczyka szczytem luksusu jest własne mieszkanie na siódmym czy ósmym piętrze…

Swojskie dla Opolan mogą się wydać tablice z podwójnym nazewnictwem instytucji czy miejsc. Są na nich nazwy angielskie i maoryskie.

- Maorysi stanowią dziś około 10 proc. ogólnej liczby ludności. Zamieszkują głównie Wyspę Północną. Mimo to rząd Nowej Zelandii dba, by ich obecność była widoczna - mówi dr Detyna.
Nowa Zelandia to raj dla młodych artystów. Ściągają tu, często tuż po studiach z całego świata i otwierają małe galerie. Z kolei Qeenstown, a w zasadzie most położony ok. 40 km od tego miasta, jest Mekką fanów skoków bungee. - Tam właśnie odbywały się pierwsze takie skoki - wyjaśnia Tadeusz Detyna.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska