Wioletta Grzech, energiczna trzydziestolatka, spogląda na zmieniające się Tułowice z progu swojego "ciucholandu". Kiedy otworzyła go w 1995 roku, akurat w “Porcelicie" wygaszano pierwsze ceramiczne piece. Później na zakładowych torach zatrzymały się ciężkie żeliwne wózki, a na nich talerze i kubki. Ponad pięćset wózków pełnych naczyń tkwiło tak latami…
W 2001 roku wydawało się, że wraz z ostatnim piecem w “Porcelicie" wygasło życie w Tułowicach.
Kupić kurtkę czy mąkę
- To była jedna z najsmutniejszych jesieni w naszej miejscowości - mówi pani Wioletta, nie przerywając wieszania w witrynie koszulek angielskich drużyn pierwszoligowych. - Płakać się chciało, kiedy przychodziły kobiety, które przepracowały w “Porcelicie" wiele lat, a potem ściskały w garści złotówki, bo nie wiedziały, czy kupić na wagę dzieciakowi kurtkę, czy ostatnie grosze przeznaczyć na mąkę.
Były wśród nich proste robotnice i wykształcone plastyczki, które w firmie zostawiły swoje najlepsze pomysły. Wydawało się, że nie mają szans na zmianę na lepsze. Co mogły zrobić? Wyjechać? A gdzie w tamtym czasie znalazłyby mieszkanie? Razem z kolejnymi piecami gasła w nich nadzieja.
Pani Krystyna do “Porcelitu" przyjechała przed laty spod Bielska. Do dzisiaj systematycznie zagląda do "ciucholandu".
- Gdyby nie Wioletka, to po tamtych zwolnieniach moje dzieci pewnie nie wiedziałyby, kiedy są święta - opowiada 54-letnia dzisiaj Krystyna i przerzuca kosze w poszukiwaniu ciuchów z metkami. - Zawsze mi załatwiała jakieś sprzątanie, bo ja sama z czwórką dzieci zostałam, bez stałego zasiłku.
“Porcelit" to był najlepszy okres jej życia.
- Od osiemnastego roku życia w nim pracowałam - wyjaśnia. - A później, jak się zaczęły te zwolnienia, to byłam gotowa zasuwać za darmo, byle nam tych pieców nie wygaszali…
W Tułowicach na każdym kroku słychać te same opowieści."Porcelit" to były żłobki, przedszkola, przyzakładowe zawodówki, stołówki i zakładowe wczasy - ludzie powtarzają te słowa jak refren. Wiedzą, że to już nigdy nie wróci. Ale też nieśmiało się cieszą, bo do Tułowic wraca życie.
- Bo jak to nazwać, kiedy tutejsze kobiety chodzą na aerobik i na basen? - pyta pani Wioletta. - Jeszcze kilka lat temu żadnej takie fanaberie nie były w głowie - mówi, nie przerywając ważenia skórzanej kurtki kobiecie, zadowolonej, że wyszukała sobie nowiutkie cacko. Ona też przepracowała w “Porcelicie" większość życia.
Góralu, czy ci nie żal
- Klientela całkiem mi się zmieniła - opowiada dalej pani Wioletta. - Kobiety już nie kupują u mnie z biedy, ale dlatego, że wolą oryginalne, a tańsze ciuchy. Teraz, jak wpadnie pani Marysia albo Zosia, to od progu krzyczą, że potrzebują zestawu "na truskawki“, albo do pracy przy szparagach.
Wioletta już się przyzwyczaiła. Wie dokładnie, co do takiego zestawu włożyć. Innego kompletu wymagają klientki szykujące się do wyjazdu za granicę do opieki nad dziećmi albo starszym człowiekiem. Ale na szczęście wyjazd to już nie jest jedyne rozwiązanie na przyszłość.
Wójt, Wiesław Plewa, mówi, że o bezrobociu w tułowickiej gminie w ogóle nie ma co mówić. - Jest grupa rodzin, które potrzebują wsparcia. Ale każdy, kto może pracować, dostaje zajęcie - tłumaczy.
Na widok pustyni, jaka została na 19 hektarach po “Porcelicie", wójta nieraz bolało serce. - Z tego aż dziewięć hektarów pod zadaszeniem - opowiada. - Przechadzałem się po tych halach, z których odeszło życie, i byłem pewien, że ono musi tu jeszcze wrócić.
Ten powrót to jedno z ważniejszych wyzwań w życiu Plewy. Pierwsze podjął wtedy, gdy on, góral z Nowego Targu, przyjechał do obcych sobie Tułowic. Po skończonym technikum leśnym miał na zawsze pożegnać Opolszczyznę. Wrócił. Po studiach w Krakowie.
O tym, jak to się stało, że po halach przestał hulać wiatr, mówią inni.
- Miejsca na utworzenie starachowickiej podstrefy szukaliśmy nie tylko na Opolszczyźnie, ale wójt pokazywał, gdzie się dało, swoją gminną przestrzeń. Zbudował drogi, żeby ruszył gospodarczy krwiobieg - mówi Marek Bogumił, wiceprezes specjalnej strefy ekonomicznej "Starachowice“ SA. - To była dobra robota, więc naszą podstrefę utworzyliśmy m.in. w Tułowicach.
Technologia zza oceanu
Pierwsza w podstrefie zaczęła pracę szwalnia - w budynku dawnego przyzakładowego sklepu. Dzisiaj, kiedy do hal wchodzi wyższa technologia, ludzie mówią, że to była prosta robota.
W innej części byłego zakładu uruchomiono produkcję brykietów ze słomy, oczywiście od miejscowych rolników. W "Epo" przy maszynie, z maską na twarzy, pracuje Tadeusz Gąsior.
- Klientki od drzwi proszą o zestawy "na truskawki" lub "na szparagi" - mówi Wioletta Grzech, właścicielka "ciucholandu". Ale wyjazd na saksy to nie jedyny sposób na przyszłość. Wielu szuka zajęcia na miejscu. I znajduje.
- Sześć ton dziennie mogę takich brykietów wyprodukować - tłumaczy. Ale już po chwili pokazuje opuszczoną halę. - O, tam przez 25 lat robiłem w szlamowni. Za robotą przyjechałem z Podkarpacia. Na początek przyznali mi hotel, potem zakładowe mieszkanie, gdzie wychowałem dziewięcioro dzieci. Ale wszystkie wykształciłem, bo pod tym względem to były łaskawe czasy. Córka w Irlandii, syn w Stanach - wymienia jednym tchem miejsca, gdzie zakotwiczyły dzieci.
Przez otwarte drzwi widać, jak kolejna ciężarówka wywozi z hal fabrycznych kartony.
- “Porcelit" zmarł, ale po nieboszczyku została cała linia do produkcji opakowań tekturowych - tłumaczy Andrzej Litwinowicz, współwłaściciel "Pakcera". Jego firma wprowadziła się jeszcze przed utworzeniem strefy ekonomicznej. - Co oznacza, że płacimy podatki jak wszyscy śmiertelnicy - śmieje się Litwinowicz.
Pani Agatka, zanim odprawi następny transport z Dolnośląskiego, opowiada, że pamięta przyzakładowe przedszkole, potem zakładowe kolonie, wycieczki i "choinki" - wychowała się na 2-tysięcznym osiedlu przy “Porcelicie". - Aż wreszcie załapałam się do pracy tutaj - dodaje.
Do podstrefy dołączy wkrótce "Palco" z kapitałem zza Atlantyku. To już nie zwykła produkcja, a wyższa technologia, odzyskiwanie aluminium z opakowań.
- To cywilna część offsetu związana z zakupem myśliwców F-16 - tłumaczy Wiesława Koniówka, która reprezentuje Ceramikę "Tułowice", właściciela całego terenu po “Porcelicie". Pani Wiesława mogłaby jak przewodnik oprowadzać wycieczki po fabrycznych halach. Zna tutaj każdy kąt, przez kilkanaście lat była inżynierem w “Porcelicie". - Przyszłam tu świeżo po studiach na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie w 1982 roku, jako młody inżynier - wspomina. - Tylko na pół roku, tak wtedy myślałam. Ciągnęło w moje strony, bo z Beskidów pochodzę.
Zostałam jak wszyscy…
Najpierw była technologiem formowania, po pięciu latach awansowała na kierownika działu przygotowania. - Piece pracowały przez całą dobę, a nawet jak trochę zwolniły tempo, był to nadal największy pracodawca w okolicy - dodaje.
Kiedy w 1996 roku została członkiem zarządu, wszedł program powszechnej prywatyzacji. - Poszliśmy mocno w eksport, to był nasz program naprawczy - opowiada pani Wiesława. Ponownie uruchomili produkcję tułowickiej ceramiki, robili nawet półmiski na pizzę i spaghetti. Żeby zdobyć zachodnie rynki, jeździli się nimi chwalić na targi we Frankfurcie. Ale na świecie wartość zastaw stołowych spadała. Doszło do tego, że nawet słynne zastawy Rosenthal produkowano gdzieś w Azji, a nie u Niemców.
Niech młodzi robią na nowym
- Zresztą ta technologia była już przestarzała. Tylko jak wytłumaczyć to ludziom, dla których to było ich całe życie? - pyta pani Wiesława. - Ekonomia jest bezlitosna...
Ludzie do końca się łudzili. A jak przyszedł koniec, ich życie na chwilę jakby zastygło w ceramicznej masie.
Kiedy w 2001 gaszono ostatni piec, Wiesława Koniówka od czterech lat była poza Tułowicami. - Pracowałam w różnych branżach, ale między innymi w porcelanie ćmielowickiej i w Książu - opowiada.
Nowy właściciel terenu po Porcelicie chciał nawet ponownie rozgrzewać ceramiczne piece. - Ale to już nie gwarantowało zysku, więc pozostała tylko nazwa, znana w całym kraju - tłumaczy pani Wiesława, dziś dyrektor sprzedaży i marketingu Ceramiki "Tułowice". Co jakiś czas kawę popijaną z kamionki tułowickiej przerywa telefon. To dzwonią zainteresowani pracą w wytwórni profili aluminiowych, u Hiszpanów. Produkcja najpewniej ruszy przed końcem lata.
- Mogę panu obiecać, że pojutrze zapytam tego Hiszpana, bo na razie nie wiem, w jaki sposób będą rekrutację przeprowadzać i gdzie należy składać podania - tłumaczy komuś przez telefon pani Wiesława.
Przed halą, gdzie wkrótce będą produkować Hiszpanie, na razie piętrzą się jeszcze hałdy cegieł szamotowych. Ale też kręcą się projektanci.
- Były czasy, że te piece nigdy nie gasły - mówi pan Ryszard, który przepracował w “Porcelicie" ćwierć wieku w szlamowni. Teraz pomaga ładować cegłę szamotówkę do przemiału. - Już niedługo te hałdy znikną.
- Patrząc na tempo robót, to Hiszpan naprawdę szybko tu zagości - cieszy się wójt i przelicza kolejne inwestycje na nowe miejsca pracy. O podatkach, które wpłyną do gminy, na wszelki wypadek nie wspomina.
Część mieszkańców Tułowic jeszcze nie wie, że coś się dzieje w halach. A może nie chcą widzieć? Czują żal, kiedy widzą, że co raz wywozi się stare maszyny zostawione w nieczynnej od dawna fabryce. - Taki majątek! - wzdychają.
- To nasze nadgodziny w zakładzie, te eleganckie zestawy do kawy albo obiadowe. To niepojęte, że przestały się nagle podobać - kręci głową pani Krystyna, kiedy mija ożywające hale w drodze na działkę. - Wywożą dorobek naszego pokolenia - wzdycha, ale w końcu macha ręką. - Ale ja tam młodość i zdrowie straciłam - znowu chce opowiadać. - To co, my niepotrzebnie pracowali? - zastanawia się kobieta. - Nam pewnie i tak było lepiej. Niech młodzi pracują teraz na nowym.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?