Nurkowanie w Chorwacji

Redakcja
Pod wodą można zobaczyć olbrzymie, brunatno-czerwone gorgonie.
Pod wodą można zobaczyć olbrzymie, brunatno-czerwone gorgonie.
- Nurkowanie to nie szydełkowanie - powiada instruktor nurkowania Sito. - Po tym kursie nie jest się takim jak wcześniej.

Powiedzonko Piotra Sito-Sitnika, instruktora nurkowania, powtarzałam, wisząc w głębi, na 30 metrach i patrząc w dół w przepaść kolejnych 12 metrów wody. Po prawej - bezkręgowce, głównie gorgonie, prezentują żółtawe wachlarze, tworząc na pionowo spadającej skarpie barwne ogrody. Z lewej strony napływa ławica rybek. Pode mną, jakieś siedem metrów, zawiesili się amatorzy większej głębiny - o ich obecności świadczą unoszące się bąbelki powietrza. Gdzieś nade mną, w świecie pełnym powietrza, ze skał wyrasta Stara Novalja - ulubiona baza nurków przybywających na wyspę Pag.

Serce wali mi jak oszalałe, najwyraźniej chce się wyrwać na powierzchnię, i to z ominięciem obowiązkowego przystanku na głębokości 5 metrów.

- Nurkowanie to nie szydełkowanie - powtarzam w myślach, jak wyliczankę, mając nadzieję, że uspokoję ten łomot. Potem dochodzę do wniosku: - Prędzej czy później ktoś tu zejdzie na zawał.

Cóż, ponoć głupie myśli mogą być objawem narkozy azotowej.

Pół godziny później, po wypluciu z ust aparatu, wydostaniu się - przy nieocenionej pomocy mego nurkowego partnera - z obciążonego balastem i butlą jacketu oraz ściągnięciu mokrej pianki, nie mam wątpliwości. Cieszę się, bo zaliczyłam 30 metrów i 20 centymetrów podwodnej głębiny. I wystarczy. Nie chcę tam wracać.
Kilka dni później, w suchym i położonym parę ładnych metrów nad poziomem morza Opolu, dopadają mnie wątpliwości. Czyżby brakowało mi łomotu serca, widoku podwodnej przepaści, a to, co jest na jej dnie, wymaga spenetrowania?

Zaczęło się niewinnie - od podstawowego kursu nurkowania przeprowadzonego w systemie NAUI na opolskim basenie. Po zdaniu egzaminu z modułu basenowego kursu oraz testu, nurkowanie na otwartych wodach miało ostatecznie potwierdzić fakt uzyskania umiejętności scuba diver i uprawnień pozwalających na nurkowanie do głębokości 30 metrów. A że zbliżał się weekend majowy, pojawił się pomysł wyjazdu na wyspę Pag w Chorwacji.

Docieramy tam po 19 godzinach mozolnej podróży. Bijemy chyba jakiś rekord długości czasu dojazdu z Opola na Pag, ale też przez całą podróż leje jak u nas przed powodzią w 1997. Ściana deszczu ogranicza widoczność do minimum, a kręte drogi w chorwackich górach zamieniają się w potoki (podróż powrotna, w normalnych warunkach, trwała 13,5 godziny). Na dodatek Chorwaci rozkopali cały kraj: stawiają nowe mosty, poszerzają stare drogi i remontują poranione kulami i pociskami domy. W okolicy Zagrzebia jest kolorowo od pokrytych nowym tynkiem willi, które jeszcze 3 lata temu straszyły wojennymi ranami.

Dzień po przyjeździe na Pag bałkańska borka rozgania chmury i zapada cisza - przez najbliższy tydzień mamy zagwarantowany niemal 30-stopniowy upał. Aż chce się uciekać do o 14 stopni chłodniejszej wody.

- Bierzemy nerki i butelki - obwieszcza Sito przed pierwszym nurkowaniem. Butelki to butle z powietrzem. Ale co to są te nerki?
Każdy z nas musi się wyważyć, czyli obliczyć ilość ołowianego balastu zakładanego na pas balastowy. Pianka nurka ma ogromną wyporność i można w niej dryfować po powierzchni wody niczym szmaciana lalka. Niektóre z ciężarów, zakłada się na wysokości nerek. Stąd ta nazwa. Pozostałe ciężary obciążają plecy. Na szczęście są też bardziej przyjazne dla kręgosłupa jackety ze zintegrowanym balastem.
Wyważanie w praktyce polega na... utopieniu się. Nurek jest dobrze wyważony, jeżeli w piance, z pasem balastowym, po wypuszczeniu powietrza z płuc opadnie na dno.

Pas balastowy to pierwsza rzecz, jaką w razie szybkiego awaryjnego wypłynięcia na powierzchnię należy z siebie zrzucić.
- Paru nurków umarło na ołowicę - ostrzega Sito. - Zostali na dnie razem ze swymi pasami balastowymi.
Z drugiej strony - biada temu, kto zgubi pas. W sposób niekontrolowany wynurzy się na powierzchnię, ryzykując urazy. Katapultowanie się na powierzchnię z niewinnej - wydawałoby się głębokości do 10 metrów może zakończyć się urazem ciśnieniowym płuc. Kiedyś jeden z kursantów Piotra nieudolnie zapiął pas balastowy. Miał dużo szczęścia, bo jego instruktor zauważył niedopiętą klamrę zaraz po opadnięciu grupy kursantów na znajdujące się na głębokości 6 metrów dno. Klamra została dokładnie dopięta, zanim było za późno.

- Dyletanta nurkowego poznaje się po za luźnym pasie balastowym. Delikwent schodzi coraz niżej, rosnące ciśnienia powoduje zmniejszenie grubości pianki. Pas bezładnie zwisa, przekręca się ciężarki lądują na brzuchu - mówi Piotr.

Prawdziwa przygoda nie zaczyna się podczas pierwszego nurkowania. Przy pierwszym zejściu sprawdzamy, czy pamiętamy czynności wyćwiczone i powtarzane do znudzenia na basenie, na głębokości 3 metrów. Pojawiają się kłopoty z utrzymaniem pływalności na głębokości 5 metrów. Po opanowaniu sytuacji schodzimy coraz niżej. Komputer nurkowy Piotra, przymocowany do jego ręki, wskazuje 17 metrów. Zadzieram głowę, spoglądam na tony wody naciskające na nasze ciała - widzę tylko szklaną tafle załamującą światło.

Nurkujemy przy porcie - na dnie sam syf: butelki po coli, sandały na niemodnym obcasie, szmaty, garnki oraz równie mało atrakcyjnie reprezentujące się bezkręgowe żyjątka - strzykwy. Wyglądają jak potężne podwodne dżdżownice. Pomiędzy tym morskim śmietnikiem jedna szarozielona rozgwiazda prezentuje się jak prawdziwa królowa.

Podwodny kanion tętniący życiem, porośnięty palmami wieloszczetów, zamieszkały przez koniki morskie, jeżowce i gąbki dane nam jest zobaczyć dopiero kilka dni później. Nurkujemy w rybackiej osadzie Simuni, z nabrzeża wprost w morze. Nie schodzimy głęboko - "tylko" 16 metrów. Ale najciekawiej jest sześć merów wyżej - właśnie na tej głębokości odkrywamy podwodny kanion - skały porośnięte wieloszczetami, które przypominają bądź gigantyczne dmuchawce, bądź mikroskopijne palmy. W skalnych wnękach czai się życie - koniki, nieco speszone naszym widokiem ryby. W pobliżu kanionu na dnie leżą spiralnie skręcone muszle.

Sięgam po jedną, upewniam się że nie miesza w niej ślimak i zabieram ten opustoszały - wydawałoby się - dom z sobą. Po paru minutach czuję na dłoni delikatne smyranie. To krab zamieszkujący "pustą" muszlę daje mi znać, że nie jest zadowolony z nieprzewidzianej podróży w nieznane. Muszla ląduje na dnie.
Mijamy jeszcze wielką klatkę zawieszoną na grubym sznurku. To kłusownicza pułapka, wypełniona kośćmi. Trudno ocenić, jaki mięsożerny mieszkaniec głębin miałby się tam dostać, ale chyba coś bardzo cennego i smacznego, sądząc po zdenerwowaniu chorwackich rybaków czatujących na brzegu.

RAJ DLA ZBIERACZY

Zły humor Neptuna sprowadził nas do Starej Novalji w ostatni dzień nurkowej przygody. Ten dzień był zaplanowany zupełnie inaczej. Mieliśmy przed sobą najtrudniejsze zejście do wody, wykonane z dużej łodzi motorowej (nazywanej dumnie statkiem). Wypłyniecie z portu w Pagu na morze, sklarowanie sprzętu i ubranie się w skafandry na pokładzie. Skok z burty, w pełnym akwalungu, do wody. Natychmiastowe napełnienie jacketu. Potem zaś spuszczanie z niego powietrza i opadanie: na 10 metrów, po wyrównaniu ciśnienia - jeszcze niżej, i niżej. Tak do 30 metrów. Jednoczesne opłynięcie podwodnej góry. Taki był plan.

Po wypłynięciu na pełne wody okazało się, że statkiem telepie na wszystkie strony. Kapitan twierdzi, że nie zrzuci kotwicy, może ewentualnie krążyć nad nurkującymi w toni. To za ryzykowny pomysł - w końcu wciąż jesteśmy nurkowym narybkiem i głupio by było podczas wynurzania nabić sobie guza o burtę łajby. Fala jest coraz większa. Wracamy do portu z kwaśnymi minami, niektórzy zieloni na twarzy, jakby żałowali, że zjedli śniadanie.

Na szczęście jest na Pagu Stara Novalja, która leży nad zatoką osłonięta od wiatrów. A w morzu same nurkowe atrakcje: jaskinie, wrak, ściany opadające pionowo ku dnu. Wody są pełne życia. Swoją siedzibę ma tu też jedna z polskich szkół nurkowych.
- To takie schematyczne miejsce nurkowe - stwierdza Piotr.

Stonka nurków rozłożyła się na skałkach St. Novalji:
Nurkowie albo zakładają na siebie ciemne pianki i podążają ku morzu, albo rozkładają sprzęt na kamieniach do wyschnięcia. Gdzie się nie obrócimy, słyszymy polski język. W majowy weekend polscy nurkowie opanowali chorwackie miejsca nurkowe. Są też Czesi, Niemcy i Chorwaci - ale to pojedyncze sztuki. Nawet czekający na nurkującą właścicielkę pies jest z Polski.

Kilkadziesiąt metrów od naszego obozowiska z wody wyszła liczna grupa nurków.
- Zaje...ste widoki!!! - słuchać swojszczyznę-polszczyznę. Wielu ma siatki z trofeami: rozgwiazdy, kręte muszle oraz kuliste, po jeżowcach.
- Chorwacja to raj dla zbieraczy trofeów. W Egipcie jest więcej do zobaczenia pod wodą, łącznie z bajecznie kolorowymi rafami, stadami barakud i delfinów. Niczego nie można jednak dotknąć, a co dopiero wziąć. Przewodnicy pilnują nurków jak potencjalnych złodziei, kapitanowie statków pilnują, aby nic nie było wnoszone na ich pokład - mówi Piotr.

W Chorwacji można wyciągać z wody niemal wszystko, a w toni urządzane są kłusownicze polowania. Szczególnie Polacy i Czesi zachowują się tak, jakby przyświecało im motto "chłop żywemu nie przepuści".
- Rozumiem smak emocji związanych z podwodnym polowaniem. Często jednak takie polowanie to barbarzyństwo. Pseudonurkowie, którzy jeszcze nie kupili sobie skafandra, już mają kusze za sześćset złotych i zabijają z nich węgorze morskie, żeby chociaż jakieś wymiarowe sztuki, ale nie - strzelają do małych okazów, których nawet zjeść się nie da - denerwuje się Sito.

Klarujemy sprzęt: przypinamy butelki do jacketów, podpinamy aparaty oddechowe i inflatory. Mój partner Romek i ja mamy niewyraźne miny. Upieram się, że zawór od mojej butli jest dziwnie luźny, Romek nie umie zacisnąć pasa od jacketu na swej butelce. Tak naprawdę boimy się zejścia na 30 metrów.

- Boję się przed każdym zejściem pod wodę. Gdybym przestał się bać, przestałbym nurkować - mówi Sito, facet, który zaliczył nurkowanie na głębokości 80 metrów, a jesienią planuje zejść na głębokość 100 metrów. Wcześniej nurkował w policji, zwykle w poszukiwaniu trupów:
- Zazwyczaj w szambach lub w Odrze. Tam nic nie widać. Ciało trzeba wymacać. Ręka topielca jest w dotyku bardzo podobna do plastikowej butelki, takiego peta - dodaje.

Woda, do której schodzimy, jest na szczęście przezroczysta jak kranówka. Na skałkach bytują dziesiątki jeżowców, lepiej uważać gdzie się siada... Jak na dłoni widać kolorowe rybki, pływające ławicami na głębokości 5-7 metrów, wygrzewające się w płytszych nagrzanych wodach. Na dnie spoczywają rozgwiazdy.

Nurkujemy we troje: Romek, kilkunastoletni Filip, ja. No i oczywiście Sito. Odpływamy od brzegu, starając się, by nie zniósł nasz silny prąd. Sito daje znak do zejścia. Syk wypuszczanego z kamizelek powietrza. Ustawiamy się w pozycji spadochroniarza:- Trzeba opadać twarzą w dół, jakbyśmy chcieli zaryć nosem w piasek - uczy Sito.
Przed dnem podkurczamy nogi i delikatnie klękamy. Mocne dmuchnięcie w nos, aby odetkać sobie uszy i wyrównać ciśnienie. Mam wrażenie, że mojemu opadaniu towarzyszy cichy syk. Upieram się, że to nieszczelny zawór butli, pokazuję na automat. Następuje sprawdzenie mojego sprzętu. Wszystko jest OK. Płyniemy dalej, coraz głębiej.

Pod wodą ruch jak... na Krakowskiej w Opolu podczas festiwalu. Mijamy kolejnych nurków, wracają z kierunku, w którym my podążamy. Na dnie wielkie ślimaki, spacerujące kręte muszelki (widać zamieszkałe), gąbki, rozgwiazdy wszelkich maści - czerwone, zielone, łaciate. Świadomość nabierania głębokości ogranicza zdolności percepcyjne, ale ryby są tu oswojone z widokiem nurków, więc wpływają w nas, jakby chciały się upewnić, czy na pewno je dostrzeżemy. Niektóre to całkiem niezłe patelniaki, na dodatek kolorowe, pasiaste. Inne - małe i ciemne - przypominają raczej roje owadów.

- Trzeba się od nich odganiać jak od komarów - krzywi się na poufałość rybek Witek Zembaczyński, także instruktor nurkowania.
Jest coraz głębiej, coraz ciemniej, coraz dziwniej brzmi dźwięk wydychanego przez nas powietrza. Ponad 20 metrów wody nad nami. Docieramy do słynnej novalijskiej ścianki - to skała opadająca pionowo w dół. Na niej rosną gorgonie. Zawieszamy się na chwilę, podziwiamy ogrody. Wzrok ucieka w dół - a tam kolejne metry coraz ciemniejszej wody. Piotr daje znak - mamy opadać. Obsuwam się powoli, wbrew sobie: - Przecież to tak, jakbym spadała z dziesięciopiętrowego wieżowca, tyle że wolniej!

W grupie, która zanurzyła się przed nami, jeden z kursantów podczas opadania na głębokość 30 metrów pomylił przyciski inflatora. Spuścił z kamizelki powietrze i zaczął opadać w dół jak kamień.
- Nie mogłem się zatrzymać, choć łapałem się skały - opowiadał nam potem.
Machał bez sensu płetwami, drapał rękawiczkami skalną ścianę. Szybko dopadł go instruktor, wyrównał pływalność na głębokości 26 metrów. Pechowy nurek podczas stresu związanego z odpadaniem połknął tyle powietrza, że nie miał już szans zejść głębiej, nie miałby czym oddychać podczas drogi powrotnej. Cała grupa musiała wracać nie zaliczywszy głębokości.

Sito daje znak - wyrównujemy pływalność na ustalonym poziomie. Patrzę na ekran jego komputera nurkowego - widzę magiczną cyfrę 30 metrów. Słyszę łomot serca i huk powietrza wydmuchiwanego przeze mnie w ekspresowym tempie.
- Nurkowanie to nie szydełkowanie - powtarzam w kółko.
Jak to dobrze, że wracamy.

Ośmiornica, którą spotykamy po drodze, będzie chyba długo wspominała ten nasz powrót. Siedzi sobie mięczak pod kamieniem, cierpliwie czekając, aż przepłyniemy, ale wypatruje ją Filip. No i zaczyna się "polowanie" - Piotr, jako że ubrany w najmocniejsze rękawice, usiłuje stworzenie złapać do ręki. Filip zagradza ośmiornicy ewentualną drogę ewakuacyjną. Zupełnie przypadkowo idę zwierzęciu na odsiecz, sygnalizując, iż zaczynam oddychać powietrzem z rezerwy, więc lepiej nie tracić czasu na ganianie się z mięczakiem pod wodą.
Zresztą badania naukowe dowodzą jednak, że ośmiornice dysponują dużą inteligencją - zwierzę nie daje się wypłoszyć i pozostaje pod kamieniem, tyle że głębiej.
Będzie o czym opowiadać na powierzchni, w świecie pełnym powietrza.

RÓŻNE SZKOŁY

Szkolić można się w różnych systemach nurkowych.

PADI (Stowarzyszenie Zawodowe Instruktorów Nurkowania) jest amerykańskim systemem nauki nurkowania. System ten jest na świecie powszechnie znany i traktowany w tej dziedzinie rekreacji jako standard. Cechami zbliżonymi systemu PADI charakteryzują się inne, mniej na razie popularne, systemy przeniesione z "rynków" anglosaskich, takie jak: SSI (Międzynarodowa Szkoła Nurkowania) oraz NAUI (Narodowe Stowarzyszenie Instruktorów Podwodnych).

Inny system szkolenia to CMAS (Światowa Konfederacja Działalności Podwodnej). Istnieje przekonanie, że w kurs CMAS trzeba włożyć trochę więcej "potu", szczególnie podczas ćwiczeń basenowych. Tak naprawdę CMAS jest bardzo podobny do PADI.
Na Opolszczyźnie można się szkolić w obu systemach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska