Nysanie uczą się czeskiego

Klaudia Bochenek
Nyska PWSZ do niedawna kształciła studentów na kierunku slawistyka, lecz zainteresowanie tym kierunkiem zmalało, głównie z powodu braku pracy dla absolwentów. Zainteresowanie samą nauką języka jest jednak duże.
Nyska PWSZ do niedawna kształciła studentów na kierunku slawistyka, lecz zainteresowanie tym kierunkiem zmalało, głównie z powodu braku pracy dla absolwentów. Zainteresowanie samą nauką języka jest jednak duże.
Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa zorganizowała kurs języka czeskiego na poziomie podstawowym i zaawansowanym. Uczący się przyznają, że wcale nie jest tak łatwo.

Wydaje się nam, że słowo podobne do polskiego, a tymczasem okazuje się, że znaczenie jest zupełnie inne. Wcale nieadekwatne do tego, o czym akurat myślimy - śmieją się kursanci. - Można się nieźle nabrać, dlatego trzeba być ostrożnym. No i dlatego warto nauczyć się tego języka - choćby po to, by będąc za południowa granicą nie rozśmieszać Czechów naszym gadaniem...

A o gafę wcale nietrudno. Okazuje się bowiem, że coś co brzmi jak nasze polskie krzesło wcale nim nie jest tylko fotelem. Natomiast brzmiący z polska kveten, to ichni maj, cervenec to... oczywiście lipiec, a najświeższe bułki to te, o których mówią "czerstwe".

- Ucząc się czeskiego i mając z tym językiem do czynienia trzeba być ciągle podejrzliwym, bo nigdy nie wiadomo jakie słówko przekręcimy - śmieje się Ilona Gwóźdź-Szewczenko, lektor języka czeskiego w nyskiej PWSZ, która prowadzi również zajęcia ze studentami na Uniwersytecie Wrocławskim.

Pani Ilona ma dla swoich kursantów i studentów niezliczona ilość anegdot dotyczących zabawnych językowych wpadek. Jak choćby ta o polskich żakach, którzy przyszli prosić swojego profesora o dodatkowym termin kolokwium: - Obiecywali mu - jak im się wydawało - po czesku: "My se poprawim" - opowiada pani Ilona. - Na co on miał coraz większe przerażone oczy, zaczął machać rękami i protestować, by tego nie robili. Był nieco przerażony ich postawą, bo po czesku ich zapewnienia znaczyły mniej więcej, że zamierzają sobie odebrać życie, a konkretnie... poobcinać głowy!

Zatem kursanci z czeskim łatwo nie mają, ale za to śmiesznie. No i mówią, że są zadowoleni, bo podstawy językowe na pewno im się przydadzą:

- Często jeżdżę do Czech choćby na narty i tak sobie myślę, że to obciach nie znać języka naszych sąsiadów. Zwłaszcza, że oni sami chyba więcej potrafią po polsku powiedzieć, niż my po czesku - przyznaje Piotr Opałka z Nysy. - Wiadomo, że po takim kursie nie będę władał biegle językiem, ale solidne podstawy do codziennej komunikacji na pewno będą.

Z podobnego założenia wychodzi pani Halina Piwowar, emerytka, która o zapisanie na kurs czeskiego pokusiła się ze względów towarzyskich. - Mamy przyjaciół Czechów i często do nich jeździmy - mówi. - Sporo już zatem wiem, jestem osłuchana, ale chciałabym usystematyzować tę wiedzę, no i lepiej się z nimi dogadywać.

Łącznie z trzymiesięcznego intensywnego kursu, który zresztą prowadzony jest przez uczelnię regularnie od pięciu lat korzysta obecnie kilkadziesiąt osób. Po jego zakończeniu chętni będą mogli przystąpić do egzaminu sygnowanego certyfikatem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska