O aktorce ze Śląska, która karierę zrobiła jako „matka lalek”

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Käthe Kruse i jej ukochane córeczki Mimerle i Fifi. To z myślą o nich zaczęła robić lalki. Są one rozpoznawalne do dziś (zdjęcie obok).
Käthe Kruse i jej ukochane córeczki Mimerle i Fifi. To z myślą o nich zaczęła robić lalki. Są one rozpoznawalne do dziś (zdjęcie obok). Fot. Wikipedia
Zaczynała skromnie - pierwsza lalka zrobiona dla małej córeczki miała głowę z kartofla. Nikt, łącznie z Käthe Kruse, nie podejrzewał wówczas, że lalki przyniosą jej kiedyś pieniądze i zapewnią jej miejsce w historii.

Na świat przyszła w 1883 roku jako Katharina Simon. Nosiła nazwisko matki, bo jej ojciec Robert Rogaske był miejskim urzędnikiem i mężem innej kobiety. Nieślubnej córce poskąpił nie tylko nazwiska, ale i siebie samego. Matka wychowywała ją sama. W domu się nie przelewało, ale charakteru dziewczyna musiała mieć sporo więcej niż pieniędzy na koncie, bo po ukończeniu szkoły – mając zaledwie szesnaście lat – decyduje się na naukę aktorstwa. Matka wyraża zgodę i Käthe bierze lekcje u Ottona Gerlacha. Ledwo rok później dostaje kontrakt i występuje – pod pseudonimem Hedda Somin – w berlińskim Teatrze Lessinga. Sukces przynosi jej m.in. rola w „Norze” Ibsena. Zarabia na tyle dobrze (jej miesięczna gaża wynosi 250 marek), że może sobie pozwolić na sprowadzenie matki do Berlina. Na Śląsk już obie nie powrócą.

Ślub? Tak, ale dopiero przy trzecim dziecku

W stolicy Niemiec poznaje Maxa Kruse i zakochuje się, choć jej partner jest starszy o niemal 30 lat. Rzeźbiarz i scenograf, wynalazca okrągłego horyzontu teatralnego staje się ojcem jej dzieci. W 1902 roku Käthe rodzi najstarszą córkę, Marię, którą pieszczotliwie nazywa Mimerle (po jakimś czasie to samo pieszczotliwe imię otrzyma jedna z charakterystycznych dla jej upodobań i stylu lalek). Po dwóch latach na świat przychodzi druga córka, Sophie. I dla niej mama wymyśla pieszczotliwe zdrobnienie: Fifi.

Käthe i Max są wciąż formalnie jedynie parą kochanków. Na ślub decydują się dopiero wówczas, gdy ona po raz trzeci zachodzi w ciążę. Trzecie dziecko to znowu córka – Hanne. Ale niejako dla równowagi – już jako Frau Kruse – Käthe urodzi jeszcze czterech synów.

- Historia jej lalek zaczyna się w roku 1905, niedługo przed Bożym Narodzeniem, w kolonii artystycznej niedaleko Ascony w południowoszwajcarskim kantonie Tessin, gdzie mieszka wówczas mama z córkami – opowiada prof. Joanna Rostropowicz, która obszerną biografię słynnej lalkarki umieściła w redagowanym przez siebie wielotomowym leksykonie „Ślązacy od czasów najdawniejszych do współczesności”. - Mimerle, prawdopodobnie obserwując, jak mamusia troszczy się o malutką Fifi, prosi o lalkę pod choinkę. Chce mieć zabawkę, którą będzie można tulić i opiekować się nią w czasie zabawy.

Kupienie przytulanki odpowiedniej dla małej dziewczynki Käthe zleca mężowi, który przebywa w Berlinie, robiąc właśnie scenografię do jednego z przedstawień.

Kruse znajduje wprawdzie czas, by odwiedzić sklepy zabawkarskie, ale nie na wiele się to zdaje. Lalki, jakie oferuje ówczesny handel, nie bardzo nadają się dla młodszego przedszkolaka. Nie dość, że są porcelanowe, a więc kruche, podatne na szybkie zniszczenie, mają sztywne, nieruchome ciała i takież spódnice oraz dorosłe i pozbawione wyrazu oczy. Max pisze więc w liście do żony, że niestety żadnej lalki dla Marii nie kupił, bo to szkaradziejstwa i poradził jej, aby może sama spróbowała zrobić coś ładniejszego.

Käthe nie daje sobie tego dwa razy powtarzać. Głowę pierwszej lalki robi z owiniętego w materiał kartofla. Nadpaloną zapałką rysuje lalczanej postaci buzię. Ciało szyje z ręcznika, tak zawiązując jego rogi, aby imitowały nogi i ręce. Jego wnętrze wypełnia piaskiem. Ta pierwsza lalka ma tę zaletę, że jest prawdziwą przytulanką – miekką i przyjemną w dotyku. Jest wyraźnie inna od zabawek dla dziewczynek oferowanych przez sklepy. Ma też wadę. Jest o wiele za mało trwała jak na ruchliwe ręce i przenikliwość jej małej właścicielki. Klasyczna dziecięca ciekawość, żeby się dowiedzieć, co lalka ma w środku, kończy się tym, że z brzuszka przytulanki sypie się piasek.

- Käthe coraz bardziej ulepsza swoje prototypy – dodaje Joanna Rostropowicz. - Wykorzystuje coraz trwalsze materiały i stopniowo doskonali technikę wytwarzania lalek. Kolejne są o wiele odporniejsze na zniszczenie, ale zachowują to, co było zaletą prototypu. Pozostają dziecięce w swym charakterze, nie udają dorosłych dam, mają raczej urokliwe, czasem odrobinę nadąsane buzie małych dzieci. I są mięciutkie. Nadają się do przytulania.

Wysiłki, by lalki udoskonalić, zajęły Käthe Kruse całe pięć lat, ale skończyły się fantastycznym sukcesem. W 1910 roku wciąż jeszcze amatorka w tej dziedzinie staje do konkursu ogłoszonego przez jeden z popularnych berlińskich domów handlowych i dostaje wyróżnienia.

Właśnie takich lalek 
chcą Amerykanie

- Pokazane po raz pierwszy dorosłej publiczności lalki wzbudziły zachwyt – podkreśla profesor Rostropowicz. - Zrobione przez praktyka, czyli młodą mamę, wpisują się dokładnie w pedagogiczną reformę, która zapanuje na początku lat 20. XX wieku w Niemczech. Lalki powinny być realistyczne w swej estetyce, ale nie powinny być wyłącznie obiektami do oglądania. Muszą być tak zrobione, żeby dzieci chciały i mogły się nimi bawić.

Lalki zrobione przez Käthe Kruse najwyraźniej takie były, skoro ich autorka dostała na nie zamówienia aż zza oceanu. Pierwsze było prośbą o 150 sztuk, drugie o 500 lalek do zabawy dla amerykańskich dzieci. Takim zamówieniom manufaktura już nie mogła podołać, trzeba było uruchomić produkcję na skalę niemal przemysłową i przenieść ją z pokoju w domu do profesjonalnych warsztatów, które pani Kruse tworzy w 1912 roku w Bad Kösen w Saksonii-Anhalcie. Skala jest przemysłowa, ale lalki wciąż wytwarzane ręcznie. I to w dużej mierze decyduje o ich sukcesie.

Po wojnie i podziale Niemiec Saksonia-Anhalt stanie się częścią Niemieckiej Republiki Demokratycznej, co będzie miało znaczący wpływ na dzieje rodziny Kruse. Ale na razie Käthe pokazuje swoje przytulanki – z sukcesem – na Wystawie Światowej w Paryżu w roku 1937.

Nadaje im nie mniej sympatyczne przydomki jak niegdyś małym córeczkom: Mimerle, ale także Schlenkerchen (Chudziaczek), Hampelchen (Pajacuś) czy Träumerchen (Smutasek).

- Wojna zabiera jej męża, który w tym czasie umiera (w roku 1942 – przyp. red.) oraz dwóch synów, którzy giną na froncie – opowiada Joanna Rostropowicz. - Dwaj pozostali synowie, Michael i Max, otwierają niedługo po wojnie nowe warsztaty w Bad Pyrmont w Dolnej Saksonii i w Donauwörth w Szwabii, czyli w zachodnich Niemczech. W samą porę, bo w 1950 roku firmę w Bad Kösen oddano pod zarząd powierniczy. Käthe zdążyła jeszcze w 1952 wygrać proces o autorstwo swoich lalek oraz zgłosić kilka patentów, ale koła historii zatrzymać nie potrafi. W 1954 przedsiębiorstwo zostaje upaństwowione.

W zakładach pracujących po zachodniej stronie po dawnemu wiele prac przy lalkach wykonuje się ręcznie. Tylko surowce się unowocześniają, stopniowo wypierając używane wcześniej przez panią Kruse tradycyjne materiały: piasek, trociny, wosk i gips. W 1956 roku lalki przynoszą jej – poza sławą i pieniędzmi, które zdobyła wcześniej – oficjalne państwowe uznanie w postaci Federalnego Krzyża Zasługi Pierwszej Klasy. W lipcu 1968 roku pani Kruse umiera w bawarskim Murnau.

Jej pamięć przechowują muzeum w Donauwörth oraz członkowie założonego w Niemczech Klubu Käthe Kruse, do którego należy kilka tysięcy osób. No i na zawsze upamiętniły ją lalki. Te, które autentycznie wyszły spod jej ręki, mają wysoką, liczoną w tysiącach euro wartość kolekcjonerską. Wiele z nich pieczołowicie przechowują muzea zabawek na całym świecie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska