O Biance, co chichotała pod trumną Lenina

Archiwum prywatne
Z dawnych lat pozostały pani Biance pamiątkowe czarno-białe zdjęcia oraz kolorowe wspomnienia.
Z dawnych lat pozostały pani Biance pamiątkowe czarno-białe zdjęcia oraz kolorowe wspomnienia. Krzysztof Strauchmann
Tańczyła dla Stalina i Mao. Za antykomunistyczny wierszyk omal nie trafiła do więzienia. Bianka Filipowska z Nysy nieźle w życiu narozrabiała.

Wierszyk pani Bianki

Wierszyk pani Bianki

Gaz podrożał? Nie zmartwienie
Wnet zrobimy ulepszenie
Każdy w tyłek kołek wsadzi
Dużo gazu nagromadzi (...)

Że zdrożały kilowaty?
Też w tym nie masz wielkiej straty
Bo pan premier łysą pałą
Oświetli nam Polskę całą

Węgiel zdrożał, bracie miły?
Za to normy wymyślili
Jak się zgrzejesz przy warsztacie
To ochłodniesz w zimnej chacie

Za to wszystko, szary człeku
Hen za Wołgą, hen daleko
Twój przyjaciel, sąsiad, brat
Bardzo z ciebie będzie rad
Krzyknie głośno: Charaszo
Dawaj wszystko, dawaj wsio

Przed wojną ojciec Bianki był w Sosnowcu sąsiadem i przyjacielem Jana Kiepury. Kiepura został nawet ojcem chrzestnym pierworodnego syna Longina i Mirosławy Waleckich - Jurka, który urodził się w 1935 roku. Ale sceniczny talent przypadł córce, która przyszła na świat dwa lata później.

Bianka Filipowska ma życiorys godny scenariusza filmowego. Jej pierwsze własne wspomnienia wiążą się z obozem pracy FAL Mit-telsteine w dzisiejszej Ścinawie Średniej koło Kłodzka.

Była drobnym dzieckiem. Rodzice wiązali jakieś szmaty i nocą przez okno w ich baraku spuszczali ją na takiej linie, żeby szukała jedzenia. Przynosiła ziemniaki i to był skarb. Kiedyś ktoś złapał kota. Też go zjedli po ugotowaniu.
- Już wtedy miałam niewyparzony język - opowiada o swoim dzieciństwie. - Bardzo szybko nauczyłam się niemieckiego, bo miałam kontakt z miejscowymi dziećmi niemieckimi. Od Rosjanki o imieniu Szurka, która pracowała w kuchni, dostałam kiedyś trochę cukru. Zebrałam z ziemi kozie bobki, obtoczyłam w cukrze i poczęstowałam niemieckie dzieci. Pamiętam, jak wymiotowały. Któryś z dorosłych Niemców zawołał do mnie "polska świnia". A ja mu na to wypaliłam po niemiecku: niemiecka świnia! Mama wróciła tego dnia z pracy, wołając: Coś ty znów Bianka narobiła? Wyślą cię z czerwoną kenkartą do Auschwitz. Nie posłali mnie do Oświęcimia, ale mama chodziła za mnie "na bicie".
Od Rosjanki Szurki nauczyła się rosyjskiego. Kiedy Armia Czerwona zdobyła Ścinawę, ojciec już nie żył. Zabili go Niemcy, córka nic więcej nie wie. Matka zabrała dzieci i pieszo doszła do Paczkowa. Nad rzeką stał wtedy stary drewniany most, a przy moście dom z niemiecką rodziną. Wdowa Mirosława Walecka z dwóją dzieci wprowadziła się do mieszkania na piętrze. Rosyjscy żołnierze przychodzili nad rzekę i granatami głuszyli ryby. Mała Bianka wychodziła do nich nad brzeg i śpiewała piosenkę, którą nauczył ją jeden z rosyjskich więźniów w obozie, żeby dokuczyć Szurce: Szurka Szurka, kak tiebia zwat? Szurka Szurka, job twaju mat!

Nie wiedziała, dlaczego żołnierzom bardzo się to podobało.
Któregoś dnia kilku Ruskich wpadło do ich domu i chcieli zgwałcić mamę. Była bardzo urodziwą kobietą. Zabarykadowała się przed nimi w pokoju. Bianka pobiegła na most i wołała o pomoc. Jednemu z napotkanych Rosjan, później okazało się, że to wojskowy lekarz Jewkow, opowiedziała, co dzieje się w domu. Przyszedł, pomógł, wygonił żołdaków. Matkę, która z przerażenia dostała wylewu żółci, odwiózł do szpitala w Paczkowie. Kiedy już wróciła do domu, nie mogła się nadziwić, ile to konserw, cukru czy mąki mała Bianka dostała od Rosjan za śpiewanie swojej piosenki o Szurce.

Niebo w Karolinie

W czasie wyjazdu do Chin i Mongolii robili sobie pamiątkowe fotografie z pasterzami.
(fot. Archiwum prywatne)

Jeszcze w Paczkowie matka poznała swojego drugiego męża, który zabrał wszystkich do Nysy. Nauczycielka Bianki w szkole w Nysie, pani Orłowska, zauważyła, że dziewczynka ładnie śpiewa i recytuje. Wysłała ją do Otrębusów pod Warszawą, gdzie Tadeusz Sygietyński organizował zespół ludowy "Mazowsze". Był rok 1951. Trzynastoletnią Biankę rodzina wsadziła na dworcu w Nysie do pociągu. Wysiadła sama w Warszawie. Potem ktoś pomógł jej znaleźć podmiejską kolejkę i tak dziewczynka trafiła do dworku Karolin w Otrębusach. Na przesłuchania do Sygietyńskich przyjechało wtedy 600 osób. Zakwalifikowały się tylko dwie dziewczynki, w tym Bianka Walecka.

- Dla mnie "Mazowsze", Karolin, to było jak nagroda za przeżycia z dzieciństwa. W niebie nie byłoby mi lepiej - wspomina z nostalgią 20 lat życia z zespołem. - Sygietyńscy potrafili się wystarać o wszystko. Codziennie piłyśmy np. pół szklanki miodu na wzmocnienie głosu. Tadeusz Sygietyński, nie wiadomo dlaczego, mówił na mnie - Balladyna. To był niesamowicie zdolny człowiek. Kiedyś jego suczka "Gizela" wskoczyła na pianino i przypadkowo stuknęła łapkami w klawiaturę. Na tej przypadkowej podstawie on napisał walc "Gizela".

Reprezentacyjny polski zespół ludowy wymyślili i zorganizowali kompozytor i miłośnik polskiego folkloru Tadeusz Sygietyński oraz jego żona, przedwojenna aktorka Mira Zimińska-Sygietyńska. Sześćdziesiąt ślicznych dziewcząt i tyluż przystojnych chłopców. Sygietyński objeżdżał polską prowincję i w chłopskich chatach zbierał dla nich ludowe melodie. Tymczasem oni ćwiczyli w Karolinie, gdzie częstymi gośćmi byli sami ministrowie, na czele z słynnym Włodzimierzem Sokorskim, wtedy ministrem kultury i sztuki, a potem szefem Radiokomitetu. Baśka, jedna z jej koleżanek, tak skutecznie kokietowała Sokorskiego, że się z nią ożenił. Minister kultury znany był zresztą ze swoich licznych małżeństw z "osiemnastkami", z którymi błyskawicznie się rozwodził. Bianka pierwszego męża też poznała w "Mazowszu". Był lotnikiem wojskowym. Potrafił ze swoją eskadrą przelecieć bardzo nisko nad pałacykiem zespołu w Otrębusach, dla szyku, aż domy drżały. Zmarł lata później na wątrobę zniszczoną przez alkohol.

- W "Mazowszu" śpiewałam i tańczyłam. W 1951 roku pojechałam z zespołem na występy do Moskwy - opowiada Bianka Filipowska. - W pierwszym rzędzie usiadł sam Stalin, a wokół liczna obstawa. Jedną piosenkę zaśpiewaliśmy specjalnie dla niego, po rosyjsku. Wynalazła ją gdzieś Mira Zimińska-Sygietyńska. On po koncercie wstał i bił brawo.

Coś ty Bianka narozrabiała?

Cały zespół, obowiązkowo, poszedł do mauzoleum Lenina oddać hołd twórcy rewolucji. W kolejce przed trumną Bianka z koleżanką dostały ataku wesołości. Wszyscy stali cicho, a one chichotały, dusząc się ze śmiechu. Strażnicy wyprowadzili je na zewnątrz.

- Ty się jeszcze Bianka doigrasz! - skarciła ją wtedy pani Mira.
"Mazowsze" nazywano ambasadorem Polski. Mimo żelaznej kurtyny pozwolono im nawet na wyjazd do Paryża. Niedługo po Moskwie pojechali na czteromiesięczne tournee do Chin i Mongolii. Kanton, Szanghaj, Pekin i Ułan Bator. Po drodze robili sobie zdjęcia z mongolskimi pasterzami. W pociągu Bianka napisała wierszyk do Chińczyków - o narodzie, któremu wielki sąsiad zabrał góry złota. Związek Radziecki miał wtedy konflikt graniczny z Chinami.
- W Pekinie chiński przywódca Mao Tse Tung wydał dla nas bankiet - opowiada pani Bianka. - Podawano chińskie specjały, pędraki czy udka ze szczura hodowlanego, choć my nie bardzo zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co jemy. Wreszcie na stoły wniesiono wódkę z ryżu. Razem z Mao był tam wtedy chiński premier - Czou Enlai. Nasi chłopcy z zespołu wzięli go między siebie, nalali pełną szklankę tej wódki i wznieśli toast. Sami zaś mieli w szklankach jakiś napój. Chińczycy nie byli nauczeni pić. Czou Enlai wychylił do dna i padł pod stół. Przybiegli jego ochroniarze, położyli go na białym prześcieradle i wynieśli nieprzytomnego.

Niedługo potem podobna przygoda zdarzyła się na bankiecie w Ułan Bator. Jedna z koleżanek, Krystyna, po występie tanecznym nalała sobie do picia "oranżadę" z butelki na korek. Zmęczona wypiła jednym tchem. Trzeba jej było udzielić medycznej pomocy, przez mongolski alkohol o mało się nie udusiła.

Bianka zawsze lubiła rymować. W 1963 roku przyjechała do domu w Nysie na wakacje. Poszła do przyjaciół, którzy w domu kultury prowadzili kółko teatralne. Miała kogoś uczyć dykcji. Zamiast próby siedzieli i gadali przy stoliku o podwyżkach i rosnących opłatach. Nagle ją olśniło i zaczęła notować. Potem pobiegła z zapisanym odręcznie antypaństwowym wierszykiem do nyskiej Fabryki Samochodów Dostawczych. Koleżanka w sekretariacie dyskretnie przepisała wierszyk na maszynie, rozdały go ludziom z zakładu.

- Doniósł na nas strażnik na bramie zakładowej - opowiada Bianka Filipowska. - Zabrali mnie na komendę, bo jestem kolporterem nielegalnych ulotek. Na przesłuchaniu ubek mówi mi: Taka ty ładna, a taka głupia dziewczyna! Odpyskowałam mu wtedy.

Zabrali ją na dołek

Nie przyznała się do kolportażu, a oni nawet się nie domyślili, że złapali autorkę antypaństwowego wierszyka, który na dodatek godzi w strategiczne sojusze. Wierszyk tymczasem żył swoim życiem w drugim obiegu. Podobał się ludziom. Kto mógł, a się nie bał, przepisywał go i podawał dalej, w Nysie, w Warszawie, w pociągu. Inna koleżanka, Hela z Urzędu Miasta, którą złapano na przepisywaniu, dostała za to pół roku więzienia w zawieszeniu. Rymowanka trwa wciąż w pamięci Bianki Filipowskiej.

- Tyle lat minęło, a początek wierszyka jak ulał pasuje do dzisiejszej sytuacji - śmieje się pani Bianka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska