O Dolinie pamięć nie minie

Redakcja
Doroczne spotkanie opłatkowe to tradycja członków Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Dolińskiej. Tradycyjnie przyjeżdża na nie delegacja obecnych mieszkańców Doliny z księdzem proboszczem Krzysztofem Pansowcem.
Doroczne spotkanie opłatkowe to tradycja członków Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Dolińskiej. Tradycyjnie przyjeżdża na nie delegacja obecnych mieszkańców Doliny z księdzem proboszczem Krzysztofem Pansowcem. Sławomir Mielnik
W wieczór wigilijny 1944 roku banderowcy na oczach moich, siostry i matki zamordowali ojca, następni w kolejności byliśmy my… - Janowi Wajmanowi łamie się głos. - Ten widok śni mi się do dziś po nocach.

Jan Wajman, rocznik 1936, urodzony w Dolinie, w powiecie stanisławowskim, dziś mieszkaniec Niemodlina: - Miałem wtedy 8 lat. Chowałem się przed banderowcami. O zmierzchu opuszczaliśmy z całą rodziną swój dom i szliśmy na noc do kuzyna ojca, u którego stacjonowali żołnierze "madziarscy", którzy byli przychylnie nastawieni do Polaków.

Widziałem zwłoki naszego sąsiada Bidzińskiego, któremu oprawcy rozrąbali siekierą głowę na dwie połówki, a jego syna - studenta - uprowadzili z domu i zaginął bez wieści. Drugiego sąsiada Leśkiewicza również zamordowali, a jego syna wywlekli z domu, przywiązali za nogi do wozu. Jego zwłoki znaleziono następnego dnia w pobliskim lasku. Był przywiązany kolczastym drutem do dębowego drzewa, miał wydłubane oczy, obcięty język i liczne rany kłute na całym ciele.

Banderowcy - członkowie organizacji ukraińskich nacjonalistów frakcji Stefana Bandery, którzy następnie utworzyli Ukraińską Armię Powstańczą, potocznie zwani banderowcami. Program polityczny (…) deklarował walkę o niepodległe państwo na wszystkich terenach ukraińskich. Żądał od Polaków rezygnacji z Ukrainy Zachodniej...
(Marek A. Koprowski - cytat z portalu kresy.pl)

Niedziela, 13 stycznia 2013 roku w Niemodlinie. W hali sportowej przy ul. Reymonta trwa jedna z wielu imprez w ramach Owsiakowej orkiestry.

Obok, w stołówce szkoły podstawowej, ks. Krzysztof Panasowiec, proboszcz parafii w Dolinie, zachęca zgromadzonych przy stołach ludzi: - Wróćmy dziś w myślach do beztroskich lat wczesnego dzieciństwa, pachnących choinką, z której ściągaliśmy łakocie, a potem zjadaliśmy je, siedząc pod stołami.

Wielu z uczestników z wyraźnym trudem wstaje do modlitwy. Biorą opłatek do rąk. Ktoś intonuje kolędę. To członkowie Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Dolińskiej, grupa gości z Ukrainy, z proboszczem, miejscowy ksiądz i samorządowcy. Stowarzyszenie powstało w Niemodlinie w 1997 r. jako kontynuacja klubu "doliniaków" utworzonego pięć lat wcześniej w Oławie.

Lista członków stowarzyszenia z tamtych lat liczy ponad dwieście nazwisk: Artymiak, Jagielnicki, Jagieło, Kokowski, Lasota, Leśkiewicz, Popowicz, Standio, Wajman - te powtarzają się kilkakrotnie. W rubryce "miejsce zamieszkania" są: Gracze, Niemodlin, Opole, Wrocław, ale też Gniezno, Warszawa, Kraków, Niemcy i USA.

W minioną niedzielę na doroczny opłatek dociera jakieś sześćdziesiąt osób. - Stowarzyszenie liczy obecnie 130 członków, to ludzie wiekowi, więc śmierć zbiera żniwo… - Zbigniew Jagielnicki z Niemodlina, prezes Przyjaciół Ziemi Dolińskiej znacząco patrzy do góry (miał 16 lat, kiedy jego rodzina wsiadła w 1944 roku do metalowych wagonów bez dachów, żeby dotrzeć na zachodnie Ziemie Odzyskane).

Wielu doliniaków zatrzymał też w domach śnieg i mróz, choć nie Zbigniewa Bagińskiego (charakterystyczna broda, nieodłączny aparat w dłoni - pracuje w lokalnej gazecie w Lubsku koło Żar), urodzonego w Dolinie. Na niedzielne spotkanie wyjechał z domu już w sobotę do południa. Noc spędził u przyjaciół we Wrocławiu, z którymi dotarł na niedzielną mszę i obiad do Niemodlina. Opuszcza spotkanie jako jeden z pierwszych.

- Długa droga przede mną, niektórzy się dziwią, że wybieram się w kilkunastogodzinną podróż, żeby spędzić tu raptem cztery godziny, ale to jedyna w roku okazja do spotkania z bliskimi znajomymi - wyjaśnia Bagiński.

Dolina to 22-tysięczne miasto na Ukrainie, położone nad Turzanką i Siwką (dopływami Świcy). W II Rzeczypospolitej… była siedzibą powiatu województwa stanisławowskiego. Liczyła 8,5 tys. mieszkańców, w zdecydowanej większości Polaków i Żydów. Okupowana przez Związek Sowiecki (1939-41, 1944-91) i Niemcy (1941-44), od 1991 znajduje się w granicach niepodległej Ukrainy jako miasto powiatowe w obwodzie iwano-frankowskim.
(www.nowasarzyna.eu - miasto partnerskie Doliny)

W 1945 roku z Doliny ruszył pierwszy transport Polaków na Ziemie Odzyskane. Takich transportów z tej okolicy zorganizowano cztery. Wyjechało nimi około 5 tysięcy Polaków. W pierwszym znalazł się m.in. Jan Wajman z matką i siostrą. Po śmierci ojca chcieli opuścić to miejsce jak najszybciej. Z wagonów wysiedli w Strzelcach Krajeńskich. Rok później przyjechali do Niemodlina, gdzie spotkali brata matki, który powrócił z przymusowych robót z III Rzeszy w Oberhausen koło Oldenburga.

- Matka objęła gospodarstwo rolne w Małych Górach pod Niemodlinem, wiosce liczącej zaledwie 10 gospodarstw, otoczonej dookoła lasem - opowiada doliniak.

Podczas niedzielnego opłatkowego spotkania prezes Zbigniew Jagielnicki zachęca członków stowarzyszenia do kupienia najnowszej książki Jana Wajmana o Kresach i Dolinie "Niewdzięczne losy Doliniaków". Kilkanaście osób podnosi ręce. To już piąty tytuł na koncie 77-latka, w tym tomik wierszy "My z kresowej ziemi". Mówi, że pisze je, bo to powinność wobec historii i Kresowiaków.

- Ich przeżycia oraz zbrodnie dokonywane przez bandy UPA nie mogą być zapomniane - mówi Wajman. - To nie mniejsza zbrodnia niż ta, którą popełnili - z rozkazu Stalina - enkawudziści w Katyniu.

Zyski ze sprzedaży książek ich autor przeznacza na wspieranie niemodlińskiego stowarzyszenia. Ofiarowuje swoje książki i parafianom z Doliny, i z Niemodlina. A fragmenty jego "Chłopców z Kresów" odczytywano w Radiu Maryja.

Jan Wajman skończył szkołę zawodową w Opolu i został mechanikiem samochodowym. 25 lat przepracował w niemodlińskim browarze, którego dyrektorem był Zbigniew Jagielnicki, obecny prezes stowarzyszenia. - Jak poszedłem na emeryturę, to zacząłem pisać te książki - wyjaśnia Wajman.

"Wnętrze kościoła ograbiono, usunięto całe wyposażenie: ołtarze, organy, figury, obrazy itp. (…) Uratowały się i przetrwały przez 47 lat (…) malowidła na łukowym sklepieniu nawy głównej."
("Urodzeni na dolińskiej ziemi" - t. II Jana Wajmana)

Ks. Krzysztof Panasowiec, od 21 lat proboszcz parafii w Dolinie (pochodzi z Bełżca w woj. lubelskim), rozpytuje uczestników opłatkowego spotkania o buty dla dzieci do tańców ludowych. - Potrzebowałbym takie kozaczki dla chłopców i dziewcząt, mogą być nawet używane, byle jednakowe. W Radomiu działały kiedyś zakłady obuwnicze, może coś jeszcze po nich zostało - dopytuje kapłan jednego z mężczyzn. Ten obiecuje, że popyta.

Rola katolickiego proboszcza na Wschodzie daleko wybiega poza "zwykłą" opiekę duszpasterską. Przy parafii działa niedzielna szkółka, w której starsze dzieci uczą się m.in. języka polskiego, a młodsze właśnie tańców.

- Rodzice płacą jedynie za posiłki, bo jak dzieci przychodzą na cały dzień, to nie mogą uczyć się z pustymi żołądkami. Ale to biedne okolice. Większość mieszkańców pracuje poza regionem: ojciec w Moskwie, matka we Włoszech albo Polsce. Młodzi uciekają. Ci z polskimi korzeniami uczą się języka, żeby wyjechać z Ukrainy - charakteryzuje współczesną Dolinę gospodarz parafii i co zaskakujące, ten opis można odnieść także do opolskiego.

Pierwszym celem Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Dolińskiej była pomoc w odbudowie zrujnowanych kościołów rzymskokatolickich (ten w Dolinie został przerobiony po wyjeździe Polaków na salę sportową i wydawało się, że odzyskanie go jest niemożliwe). Przez lata udało się odzyskać i przywrócić sakralny charakter także świątyniom w Bolechowie (liczy 17 tysięcy mieszkańców) i Kałuszu (75-tysięczne miasto), w znacznej mierze dzięki zaangażowaniu członków stowarzyszenia.

To oni malowali stacje drogi krzyżowej i rzeźbili do nich ramy, ofiarowali naczynia liturgiczne i wyhaftowane przez jedną z członkiń szaty, zwozili urządzenia do osuszania zawilgoconych ścian i farbę do malowania. Doliniacy z Polski pomagają tym na Ukrainie, przekazując im dary rzeczowe czy organizując od kilku lat wakacyjny pobyt dla kilkudziesięcioosobowej grupy młodzieży polskiego pochodzenia.

Polacy zamordowani w powiecie dolińskim w latach 1939-1946: 1637 osób, w tym ustalono 857, a pozostałe przyjęto szacunkowo we wszystkich miejscowościach powiatu.
(strona internetowa Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu)

Jan Wajman: - Największą tragedię przeżyłem, kiedy w wieczór wigilijny, 24 grudnia 1944 roku, banderowcy na oczach moich, siostry i matki zamordowali ojca. Następni w kolejności byliśmy my. Bardzo mocny łomot w okno i głośny krzyk ożenionego z Polką ukraińskiego sąsiada "chody, chody, bo patrol ide po dorozi" sprawił, że oprawcy uciekli z domu i zostawili nas w spokoju - głos mu się łamie, po pooranej bruzdami twarzy płyną łzy. - Mimo upływu lat ta scena przetrwała w mojej pamięci. Widzę ją często nawet we śnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska