O ludziach, którzy w Brzegu z milicją walczyli

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Milicja rozpraszała demonstrantów petardami z gazem i pałkami. Tłum z placu Zamkowego przenosił się do innych części miasta.
Milicja rozpraszała demonstrantów petardami z gazem i pałkami. Tłum z placu Zamkowego przenosił się do innych części miasta. Ze zbiorów Janusza Jakubowa
W maju 1966 dwa tysiące mieszkańców Brzegu stanęły w obronie proboszcza i rekwirowanego kościelnego budynku. Było to największe wystąpienie przeciw władzy w PRL między 1956 a 1968 rokiem.

Jak powstała książka

Janusz Jakubów jest autorem wydanej w 2006 roku książki "Pacyfikacja wystąpień w obronie kościoła w Brzegu 25-26 maja 1966".
Praca nad nią zaczęła się od artykułu w "Gazecie Brzeskiej". Autor uzyskał zgodę na kwerendę materiałów dostępnych w Instytucie Pamięci Narodowej. Przeczytał m.in. materiały operacyjne dotyczące inwigilacji ks. Kazimierza Makarskiego i liczące blisko 200 stron sprawozdanie z działań władz w czasie brzeskiego konfliktu.
Dotarł także do żyjących świadków. Wszystko to razem złożyło się na książkę.
Pisząc niniejszy tekst, korzystałem z zebranych przez niego informacji.

Rano, 26 maja 1966 r., około godziny 7.00 odezwał się dzwon na wieży kościoła. Na jego dźwięk ludzie ruszyli na plac Zamkowy. Potrzeba było mniej niż godziny, by zebrały się ponad 2 tysiące osób, głównie kobiety, dzieci i młodzież. Krzyż i sztandary w procesji przeniesiono z kościoła pod budynek wikarówki, gdzie mieściła się m.in. salka katechetyczna i pokoje księży. Na widok pierwszych oddziałów ZOMO, które pojawiły się na placu, tłum zaśpiewał hymn, a po nim pieśni kościelne. Milicja użyła przeciw demonstrantom pałek i gazu łzawiącego.

Prawdziwe piekło rozpętało się, gdy granat z gazem uderzył w wózek z małym dzieckiem. Petardę z wózka wyrzucił Edward Bernaś, którego skazano potem na dwa lata więzienia za udział w zajściach. W kierunku zomowców poleciały kamienie. Ludzie łapali ich za tarcze i starali się oddawać ciosy. Pałki milicjantów spadały na głowy i grzbiety wszystkich, bez względu na płeć i wiek. Bici i gazowani ludzie uciekali ul. Zamkową w kierunku rynku. Z okien rozlegały się krzyki "bandyci", "gestapo". Wraz z nimi w stronę milicjantów leciały butelki, klucze i inne twarde przedmioty, nawet maszynki do mięsa.

Janusz Jakubów, brzeski nauczyciel, pasjonat historii i dziennikarz, zgromadził pełną wiedzę o brzeskich wydarzeniach sprzed niemal pół wieku. Jemu zawdzięczamy tak szczegółową relację z tamtego dramatycznego poranka i z całych wydarzeń brzeskich.

Kryptonim "Obrońca Wiary"

Bezpośrednim przedmiotem ataku władz byli wikarzy i rodziny zamieszkujące wikarówkę. Pretekstem do ich eksmisji były zaległości podatkowe parafii i konieczność otwarcia w mieście nowej przychodni. Rzeczywistym adresatem represji był proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzegu, ks. Kazimierz Makarski.

Urodzony w Kołomyi i wyświęcony w 1938 roku we Lwowie kapłan był wyjątkowo niepokorny wobec władz. Brzeską parafię objął po tym, jak na czele archidiecezji wrocławskiej stanął bp Bolesław Kominek (późniejszy kardynał) po przełomie 1956 roku.
Jak notuje Janusz Jakubów, w "Charakterystyce kontrwywiadowczej powiatu brzeskiego w roku 1958" - nazwano ks. Makarskiego sfanatyzowanym klerykałem ślepo posłusznym zarządzeniom kurii .

Stanowczy ksiądz tym bardziej był dla władz solą w oku, im bardziej ekipa Gomułki prowadziła wojnę z Kościołem w Polsce, m.in. organizując konkurencyjne dla Millenium Chrztu Polski obchody Tysiąclecia Państwa. Tymczasem brzeski proboszcz swoim autorytetem spowodował, że w mieście nie powstało koło PAX-u, ruchu "katolików społecznie postępowych" i podporządkowanych władzom. Odmawiał podpisywania umów o najem budynków kościelnych uznanych przez władze za mienie poniemieckie, a więc należące do państwa. Nie rejestrował punktów katechetycznych, czego chciały władze, osobistą perswazją zniechęcał parafian do wstępowania do partii. Za jego zachętą rodzice pisali petycje, by przywrócić religię do szkół. A na katechezę w salkach w jego parafii chodziło znacznie więcej młodzieży niż średnio w województwie.

Księdza otoczono siecią kilku tajnych współpracowników, którzy stale go inwigilowali (jego teczka miała kryptonim "Obrońca Wiary"). Nakładano na niego kary pieniężne i rekwirowano sprzęty (m.in. telewizor). Kiedy wszystko to okazało się niewystarczające, 25 października 1965 roku Komitet Wojewódzki PZPR podjął decyzję o przejęciu budynku wikarówki. 25 kwietnia 1966 roku jej mieszkańcom wręczono nakazy przekwaterowania. Księża poinformowali parafian o decyzji władz. Ci w odpowiedzi zorganizowali pod wikarówką pikiety. Umówiono się, że na głos dzwonów ludzie przybiegną, by stanąć w obronie kościelnej własności i eksmitowanych kapłanów.

Jak notuje Janusz Jakubów, do pierwszego alarmu - fałszywego - doszło już 24 maja. Na plac Zamkowy przyszło kilkaset osób, choć dzwony akurat wtedy biły z powodu pogrzebu. Władze zostały ostrzeżone. Do Brzegu ściągnięto m.in. oddziały ZOMO z Opola, Wrocławia i z Katowic. Zmobilizowano funkcjonariuszy SB i straż pożarną.

Kolejne pikiety mieszkańców stanęły przed wikarówką 25 maja. Około 22.30 milicja zaczęła oczyszczać plac z demonstrantów. Kobiety odprowadzano siłą do więźniarek. Jedna z nich uderzyła zomowca w głowę parasolem. Na placu Zamkowym zatrzymano około 23.00 i ciężko pobito wracającego z pracy Lesława Osękowskiego.

Nazajutrz na porannej mszy o 6.15 było ponad sto osób, znacznie więcej niż zwykle. Dwaj tajniacy próbowali odciąć sznury dzwonów i uniemożliwić zwołanie ludzi. Akcja się nie powiodła. Esbecy zostali usunięci ze świątyni i pobici. Jednego z nich kobiety przegoniły za kościół, tłukąc go po głowie zdjętymi z nóg szpilkami.

Na dźwięk dzwonów ponad dwa tysiące ludzi zbiegło się na plac przykościelny. Doszło do regularnych - opisanych na początku tekstu - walk z milicją.

Do nowych rozruchów doszło po południu 26 maja. Powtórnie pobito Lesława Osękowskiego, który wracał do domu ze zwolnieniem lekarskim. Zomowiec podarł dokument na jego oczach. Kiedy mężczyzna zaczął uciekać, dogoniono go i bito na podwórzu jego domu. Mimo lekarskiej obdukcji - nie doczekał się odszkodowania. Odmówiono go także ciężarnej kobiecie, pobitej w sklepie na placu Zamkowym, która w wyniku obrażeń poroniła.
Kolejna fala zamieszek rozpoczęła się wieczorem przy okazji majowego nabożeństwa i mszy św. Tłum ludzi raz jeszcze wypełnił plac. W stronę zomowców poleciały kamienie. W odpowiedzi użyto petard z gazem i pałek. Demonstrantów z placu usunięto, ale potyczki przeniosły się do innych części miasta.

- Społeczeństwo stanęło po stronie Kościoła, ale i po swojej stronie - uważa Janusz Jakubów. - Ludzie zdawali sobie sprawę, że władze administracyjne realizują politykę ograniczania wpływów Kościoła dekretowaną w Warszawie. Kościół był enklawą i ostatnią twierdzą wolności. Często jedynym miejscem, gdzie można było kultywować wartości kulturowe. Dlatego ludzie stanęli za nim murem. Opowiedzieli się za wartościami, które czcili.

Opór spowodował represje. Jak odnotował Jakubów, oficjalnie zatrzymano 82 osoby, w rzeczywistości znacznie więcej. Wiele osób wywieziono poza Brzeg i kazano im pieszo wracać do domów. Nie było gdzie ich przetrzymać, bo komisariaty były już pełne. Do zatrzymań dochodziło także kilka dni i tygodni po rozruchach, kiedy mieszkańców identyfikowano na zdjęciach operacyjnych robionych w tłumie. Siedem osób skazano na więzienie od pół roku do dwóch i pół. Cztery odpowiadały przed sądem dla nieletnich.

Aż 28 skazano na grzywny od 350 do 2400 zł (to była suma odpowiadająca średniej pensji). Sądy i kolegia dostały polecenie, by orzekać surowe wyroki. Po zakończeniu zajść masowo kontrolowano wysyłane z Brzegu listy. Otwarto ok. tysiąca. Jeden z mieszkańców za przedstawienie zgodnej z prawdą relacji o zajściach trafił do więzienia.
Gorzkim paradoksem jest, że władze wprawdzie wikarówkę przejęły, ale nie spodziewały się, ile będzie z tym kłopotów.

- Okazało się, że ten bardzo stary budynek z drewnianymi stropami i jedną ścianą z gliny w ogóle nie nadaje się na ośrodek zdrowia - opowiada Janusz Jakubów. - Zburzenie wikarówki i budowę nowego obiektu uznano za politycznie niekorzystne. Wyszłoby na to, że zrobiono awanturę o obiekt, który trzeba było zwalić. Zdecydowano się więc na obudowanie ściany glinianej dodatkowymi murami na zewnątrz i od środka. Dopiero na tym murze posadowiono nowe belki stropowe. Inwestycja okazała się trudna w realizacji i droga.

Ks. Makarski został na parafii aż do śmierci w roku 1986, a jego społeczna pozycja się umocniła. Rok po zajściach został aresztowany w związku z karami finansowymi nałożonymi na parafię. Ale już nie odważono się zatrzymać go w Brzegu. Kiedy jechał autobusem na odpust do Świdnicy, zatrzymano pojazd po drodze i zabrano go do policyjnego auta. Wymuszono w ten sposób kilkadziesiąt tysięcy zł grzywny. Po kilku dniach wyszedł na wolność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska