O perłach i wieprzach

Krzysztof Szymczyk [email protected]
"Teraz mimo chęci najszczersze - nie umiem prozą, muszę wierszem". - Tak się wesoło zrymowało zakończenie ostatniego, przedświątecznego "Monitora", bo też okoliczności sprzyjały beztroskiemu rymowaniu. Niestety, minęły tamte pełne optymizmu i nadziei dni, minęło długo wyczekiwane i jak zwykle obarczone wrażeniem niespełnienia Boże Narodzenie, skończyły się sylwestrowo-noworoczne fajerwerki - i pogodny nastrój prysł jak bańka z mydła. Rymów więc nie będzie.

Tym, którzy właśnie wracają z sylwestrowych wojaży z ogromnym bólem głowy podajemy kilka dobrych rad, jak walczyć z syndromem dnia następnego". Tak się zaczęła proza codziennej pracy korektora w Nowy Rok 2004. Optymistycznym zdaniem, które czytelnikom obiecuje wielce pożyteczną treść, a korektorów wprawia w dobry humor, dostarczając im bodźca do wzmożenia zawodowej czujności. Mamy tu otóż klasyczny błąd interpunkcyjny: brak przecinka kończącego zdanie podrzędne wplecione w zdanie główne. Przecinka niezwykle ważnego, bo decydującego o sensie całej wypowiedzi. Z zacytowanego zdania pozbawionego tego niepozornego znaku nie wynika bowiem, kogo boli głowa: owych wracających czy może autora tekstu. Korektora "NTO", który - jak prawie wszyscy - tego dnia również był wrócił, czego przykre konsekwencje miał prawo odczuwać, kusiło naturalnie, by dopisać przecinek po wyrazie wojaży, co by jasno dawało do zrozumienia, że "okropnie nas boli głowa, a mimo to podajemy kilka rad"... Jednakże bystro doszedł do przekonania, iż jednak nie o to chodziło dziennikarzowi, zatroskanemu nie o swoje przecie, jeno o Czytelników dobre samopoczucie, zatem to właśnie Ich głowy miał na myśli. Umieścił przeto przecinek przed orzeczeniem podajemy, w ten prosty sposób ratując sens informacji i nie zezwalając na opaczne interpretacje.
Z tej opowiastki morał jest oczywisty: żaden ból ani nawet syndrom nie usprawiedliwia błędów interpunkcyjnych, a zwłaszcza łamania kardynalnej zasady, jaką jest obowiązek oddzielania przecinkiem zdania podrzędnego od nadrzędnego.
Po tym nieco krotochwilnym wstępie pora na zagadnienie znacznie poważniejsze. Warto się mianowicie zastanowić nad postępującym schyłkiem cywilizacji pisma i mowy. "Kontakty międzyludzkie" coraz częściej polegają na wymianie kodów ikonicznych. Pojawiają się coraz liczniejsze czasopisma, w których odwróciły się proporcje między tekstem a przekazem obrazkowym. Fotografie i rysunki przestają być li tylko ilustracjami - wysuwają się na pierwszy plan, język zaś służy wyłącznie ich objaśnianiu. Pisanie i redagowanie tekstów staje się stopniowo umiejętnością zawodową, również czytanie wydaje się ostatnio czynnością elitarną. Użytkownicy komputerów coraz chętniej się posługują w korespondencji e-mailowej buźkami, kwiatuszkami i innymi ikonkami, rezygnując z liter, wyrazów i zdań.
Należy sobie zadać podstawowe pytanie: czego to skutek? Próba odpowiedzi pobudza, niestety, do posępnych refleksji. Oto dwie symptomatyczne sceny.
Uroczyste spotkanie opłatkowe w poważnej instytucji. Wielkie święto. Zaproszono kapłana, wybitną osobistość. Przyjeżdża, staje na skraju sali, obok szefowie firmy. A przed nimi mnóstwo pustej przestrzeni. Krótkie powitanie, piękne wystąpienie gościa, potem - przedłużające się milczenie... Ale gdzież się podziali pracownicy szacownej instytucji? Ach, są! - w drugim końcu pomieszczenia, poupychani po kątach, że trzeba by chyba krzyczeć, aby wszystko usłyszeli. Żenująca sytuacja. Zawstydzeni? Porażeni obecnością niezwykłego gościa? Ależ skąd. To ludzie kulturalni, bywali w świecie, obyci, znający najwyższych dostojników, na ty z wieloma spośród nich.
Wieczór wigilijny. Pasterka. Wyjątkowe przeżycie religijne, ale i cudowna, wzruszająca tradycja. Ale cóż to za tłumek przed kościołem? Watahy młodych ludzi, kilkudziesięciu nastolatków. Klną, chichoczą, kpią i z rówieśników, i ze starszych śpieszących do świątyni, którzy muszą się między nimi przeciskać, by wejść do środka. W kościele - pełne ławki ludzi, ale cały środek między dwoma ich rzędami pusty. Za to z tyłu i z boków pod ścianami ciasno, głowa przy głowie, ścisk jak w autobusie w godzinach szczytu. Zza drzwi słychać krzyki i śmiechy podchmielonych młodych ludzi. I tak przez całe nabożeństwo...
Młodość, niedojrzałość, luz itp. uchodzą dziś za największe wartości. Postępuje infantylizacja kultury, zachowujemy się jak "dorosłe dzieci", które - jak śpiewano w pewnej piosence - "mają żal za kiepski przepis na ten świat". Cywilizacja ludzi niedojrzałych, unikających podejmowania decyzji, odpowiedzialności. Których nie nauczono szacunku dla starszych, dla tradycji. Którym już nic nie można kazać, bo przecież żyją w niepodległym kraju i są wolni, a skoro tak, to nic nie muszą - więc nie obchodzą ich konwenanse, rytuały, ceremoniały. Nie muszą pisać, czytać, przemawiać, nie muszą brać udziału...
Napisał ewangelista: Nie dawajcie psom tego co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami i, obróciwszy się, was nie poszarpały (Mt 7, 6). Nie jestem godzien publicznie komentować słów świętej księgi. Niechaj każdy sam się w nich odnajdzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska