O zmierzchu tzw. języka literackiego

Krzysztof Szymczyk [email protected]
Zeszłotygodniowe komentowanie słynnej, lecz bardzo kontrowersyjnej, budzącej skrajne emocje powieści Doroty Masłowskiej przywiodło niektórych czytelników m.in. do następującej refleksji: Jaki ma sens czytanie takiego brzydactwa? "Rzeczywistość jest wystarczająco przygnębiająca - usłyszałem przez telefon. - Wokół tyle wulgarności, chamstwa i bandziorstwa - niech nas literatura nie dobija! Pominąć by milczeniem takie badziewie, a nie pochwalać w porządnej gazecie. Nie piszcie więcej o tej książce. Niech sczeźnie w zapomnieniu razem z tym całym beznadziejnie prymitywnym światkiem, który się w niej lansuje".

Muszę się przyznać, że bardzo podobne wątpliwości mną targały, zanim wziąłem do ręki tę dziwną książkę. I z niechęcią przystępowałem do lektury, naczytawszy się rozmaitych recenzyj, wiedząc o zdegenerowanym środowisku, jakie się tam opisuje, a także o obscenicznym języku, jakim się posługuje młoda pisarka. - Nie ma sensu - twierdziłem ponuro i długom stawiał opór. Dziś, gdym się jednak przemógł i na własne oczy przekonał, na czym rzecz polega, sądzę, że mimo wszystko "Wojnę polsko-ruską" warto poznać. Nie dla jej urody, bo w rzeczy samej jest wyjątkowo szpetna. I nie wszystkim ją polecam - wyłącznie tym osobom spośród bardzo dorosłych, które wcześniej czytały Tomasza Manna, Zolę, Dostojewskiego, Prusa, Dąbrowską, może coś Tatarkiewicza, a z młodszych - na przykład Pilcha (!).
Książka, o której mowa (może rzeczywiście - zgodnie z życzeniem Czytelnika - lepiej nie przypominać więcej jej tytułu), faktycznie szokuje ordynarnym, prostackim językiem. Zdaniem wielu - takie pisanie woła o pomstę do nieba. Innych, którzy widywali już podobne "arcydzieła", a którzy choć trochę się interesują językoznawstwem (zwłaszcza takich, co tą dziedziną się pasjonują), skłania natomiast do posępnego namysłu nad przyszłością polskiego języka literackiego.
Lecz cóż to dzisiaj znaczy: język literacki? Pamiętamy ze szkół: posługiwali się nim, tworzyli go wyżej wymienieni klasycy, także oczywiście Sienkiewicz, Kraszewski, Żeromski, Iwaszkiewicz i inni wielcy prozaicy, a także wybitni dziennikarze. Ale czy to znaczy, że współcześni pisarze, w XXI wieku, powinni ich naśladować? Właściwie jakiego języka powinni dziś używać, żeby zasłużyć na taką zaszczytną rekomendację: o, ten to się zna na literackiej polszczyźnie...
Przyjrzyjmy się zagadnieniu od strony teoretycznej. Język literacki czasami jest nazywany dialektem kulturalnym, ale najczęściej pod tym pojęciem mamy na myśli po prostu język ogólny, ogólnopolski. Ma on zasadniczą cechę: odindywidualizowanie; charakteryzuje się standaryzacją wyrażeń i całej frazeologii. Przez wiele wieków zarówno językoznawcy, jak i zwykli użytkownicy polszczyzny dążyli do uporządkowania tej żywej i wciąż wymykającej się materii. Wynalazek druku przyspieszył te starania, od XVI wieku trwa intensywny proces doskonalenia pisanej odmiany języka polskiego, usilne dążenie do normalizacji, po to, by dało się w sposób powszechnie zrozumiały powiedzieć i zapisać "wszystko, co pomyśli głowa".
W wieku XIX i na początku XX wieku "standardy wyznaczała" (jak to się teraz nowocześnie mówi) literatura piękna, jej język uważano za wzorcowy. Wkrótce jednak na kształtowanie języka ogólnego - ze względu na wzrastające nakłady - coraz silniej zaczyna oddziaływać prasa, wreszcie w latach międzywojennych rozpoczyna się proces "umedialnienia", a więc umasowienia komunikacji. Przekaz literacki powoli ustępuje przed przekazami medialnymi - radiowemu i telewizyjnemu.
Po drugiej wojnie światowej upowszechnia się język coraz bardziej sztywny, propagandowy, podporządkowany ówczesnej ideologii. Dociera on zwłaszcza przez radio ("kołchoźniki") do wszystkich warstw społecznych. Tekstami wzorcowymi stają się prasowe i radiowe komunikaty, sprawozdania i inne oficjalne formy. Następuje koncentracja mediów, podporządkowywanie ich systemowi partyjno-państwowemu, kontrolę nad środkami przekazu sprawuje urząd cenzorski, ten dokładnie eliminuje z polszczyzny wszystko, co niepożądane, co szkodzi ówczesnemu systemowi. Szerzy się styl komunistycznej propagandy, opracowywany przez reżimowych urzędników, pozbawiony spontaniczności, odindywidualizowany. Ten stan budzi sprzeciw znacznej części odbiorców. Obok państwowych mediów zaczynają się więc pojawiać wydawnictwa podziemne, niezależne.
W latach osiemdziesiątych system przestaje panować nad środkami społecznego przekazu, nad literaturą. Wielkie zmiany społeczno-polityczne lat następnych przynoszą Polsce eksplozję wolności, a wraz z nią uwolnienie mediów spod kontroli i ich szalony rozwój, ograniczany właściwie tylko czynnikami ekonomicznymi i prawami wolnego rynku. Następuje decentralizacja kultury i języka, ich "urynkowienie". Potężny wpływ reklamy, nieograniczony zasięg komunikacji internetowej, łatwość publikowania wszystkiego, ktokolwiek, cokolwiek i jakkolwiek napisze. Zmierzch autorytetów i totalna indywidualizacja.
Gdzie w tym chaosie szukać wzorców? Jaki styl wybrać? Jaki język?
Cdn.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska