Obóz w Błotnicy Strzeleckiej oczami Henryka Juretki

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Henryk Juretko mieszka w Błotnicy Strzeleckiej od urodzenia. Z zawodu jest bankowcem. Udzielał się w miejscowej radzie sołeckiej, dziś działa społecznie i jest członkiem koła mniejszości niemieckiej w Błotnicy. Ma 79 lat.
Henryk Juretko mieszka w Błotnicy Strzeleckiej od urodzenia. Z zawodu jest bankowcem. Udzielał się w miejscowej radzie sołeckiej, dziś działa społecznie i jest członkiem koła mniejszości niemieckiej w Błotnicy. Ma 79 lat.
Ziemia strzelecka. Gdy kończyła się II wojna światowa, miał 11 lat. Ale dobrze pamięta, gdzie mieścił się obóz, jak wyglądał i kto do niego trafiał, bo jako dziecko często pojawiał się pod jego drutami.

Relacja Henryka Juretki (rocznik 1934) jest odpowiedzią na artykuł "Obóz katorżniczej pracy", który ukazał się na łamach nto 21 czerwca br. Część przedstawianych przez niego faktów pokrywa się, ale część jest zupełnie inna od relacji świadków zamieszczonych w poprzednim tekście. Pan Henryk opowiedział nam o obozach w Błotnicy.

- Według mojej wiedzy przy torach kolejowych nigdy nie było niemieckiego obozu jenieckiego ani później obozu sowieckiego - relacjonuje Henryk Juretko. - Był za to obóz polski dla osób pochodzenia niemieckiego. Znajdujące się w tym miejscu baraki nigdy nie służyły jako mieszkania dla emerytowanych kolejarzy, nigdy nie było tam także jeńców wojennych. W czasach II wojny światowej ten teren zwany był "lagrem". Nie umieszczano tam jednak jeńców, bo w tym przypadku ,,lager" znaczyło skład różnego rodzaju materiałów budowlanych, instalacyjnych i urządzeń, które Niemcy zgromadzili na wypadek nadzwyczajnej sytuacji.

Terenem tym zarządzała niemiecka organizacja Todt, która zajmowała się budowaniem i utrzymywaniem obiektów wojskowych. Po wojnie znacząca część tego majątku dostała się w prywatne ręce.

Zanim radziecki front dotarł do Błotnicy Strzeleckiej, po 20 stycznia 1945 r., niemieccy wojskowi pospiesznie ewakuowali się z Błotnicy Strzeleckiej.

- Utkwiła mi w pamięci rozmowa jednego z mieszkańców z żołnierzem gotowym do ucieczki, którą usłyszałem na skrzyżowaniu ulic Dworcowej z Toszecką. Mieszkaniec zapytał dlaczego uciekają. Usłyszał: "Jak nas Sowieci złapią, to nas rozstrzelają. Wy możecie zostać. Wam nic nie zrobią". Dla pełności obrazu tamtych ponurych czasów trzeba dodać, że w Błotnicy Strzeleckiej byli przetrzymywani jeńcy wojenni, ale w innym miejscu i w innym czasie.

Pierwszy obóz utworzony został przez Niemców w 1941 roku w obiekcie na boisku szkolnym, który otoczony został drutami. Prawdopodobnie przebywali tam Brytyjczycy, którzy zostali wzięci do niewoli. Obóz ten działał bardzo krótko, zaledwie przez kilka letnich miesięcy.

Drugi obóz utworzony został na przełomie 1943 i 1944 roku.

- Niemcy zbudowali specjalny barak z cegły przy starej poczcie, gdzie trzymali jeńców sowieckich z frontu wschodniego. Barak ten miał dwa duże pomieszczenia przedzielone korytarzem. W jednym z nich od strony południowej znajdowała się kuchnia. Był on ogrodzony pojedynczym płotem z drutu kolczastego, a na zewnątrz znajdowały się ubikacje. Jeńcy sowieccy musieli w tym czasie pracować przy utwardzaniu kamieniem drogi z Błotnicy Strzeleckiej do Centawy. Pracowali też na polach majątku von Posadowsky.

Gdy na te tereny weszli Sowieci, w tym samym ceglanym baraku przetrzymywano później krótko jeńców niemieckich.
Mężczyzn - mieszkańców Błotnicy Strzeleckiej, wywiezionych przez Sowietów - należy podzielić na dwie kategorie: deportowanych oraz internowanych.

Jedni i drudzy nie byli jednak w więzieniu w miejscu opisywanym we wcześniejszym artykule. Aresztowanych przetrzymywano w pomieszczeniach gospodarczych (chlewikach), w gospodarstwie Wilhelma Wróbla. Następnie osoby te zostały wywiezione w nieznanym kierunku, jak się okazało - na wschód. Dla prawie wszystkich była to podróż tylko w jedną stronę. Wśród aresztowanych były cztery kobiety. Jedna z nich wróciła do Błotnicy Strzeleckiej po kilku latach ze Związku Radzieckiego.

Wielu internowanych, po obowiązkowym stawieniu się 14 lutego 1945 r. w Strzelcach Opolskich, spotkał ten sam los. Niektórzy mieli jednak szczęście. Pozostali na Śląsku, gdzie przetrwali obozy sowieckie, z których pod koniec 1945 roku zostali zwolnieni. Jednym z nich był mój ojciec.

W kwestii obozu polskiego dla Niemców z okolicznych miejscowości: Obóz w Błotnicy Strzeleckiej, ze wszystkimi negatywnymi cechami dla ludzi w nim osadzonych, utworzyły w lecie 1945 r. władze polskie dla osób pochodzenia niemieckiego, przygotowanych do wysiedlenia. Były tam tylko kobiety, dzieci i starcy, bo mężczyźni albo zginęli, albo przebywali w niewoli sowieckiej lub alianckiej. Otoczony był podwójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego, wysokim na 2,5-3,0 m. Między drutami była pusta przestrzeń, którą co wieczór ok. 19. lustrował sam komendant obozu o imieniu Józek. Pamiętam, że miał sękatą laskę. Sprawdzał nią, czy druty są całe i czy któryś z osadzonych nie próbuje się podkopać i uciec. Choć Józek był dokładny w tym, co robił, zdarzało się, że mali chłopcy, którzy byli osadzeni z rodzicami, przedostawali się na zewnątrz, żeby zdobyć jedzenie. Od strony północnej obóz miał bramę, również z drutu kolczastego, a całość miała kształt prostokąta. Na rogach znajdowały się wieże strażnicze. To były niewątpliwie trudne czasy. Starsi mieszkańcy niechętnie wracają do tamtych wydarzeń. Dobrze, że żyjemy dziś w innej rzeczywistości.

Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą, znawcą lokalnej historii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska