Obrazki z powodzi

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Dziewczynka z parasolką cieszy się, bo to jej pierwszy spacer od dwóch tygodni. Ratownikowi znów się udało - niesie na plecach młodą matkę.

Rodzina Tymińskich jest jeszcze w szoku - helikopter ściągnął ich przed chwilą z dachu domu.
Trzy fotografie z tamtych dni - ułamki sekundy walki, przerażenia, dziecięcej ciekawości. Bohaterowie tamtych dni nie mogą uwierzyć, że minęły aż cztery lata. Pochylają się nad naszym albumem całymi rodzinami. Pamięć uruchamia zatrzymane klatki.
Mama Agatki z Koźla: - Wtedy, kiedy zrobiliście to zdjęcie z parasolką, to był szczególny moment dla Agatki. Ona była dwa tygodnie uwięziona w zalanym bloku. Strasznie to przeżyła. To zdjęcie przedstawia pierwsze minuty Agatki na dworze, gdy opadła woda. Ona bardzo się cieszyła, że może już się bawić. A myśmy płakali, bo wokół krajobraz jak po bitwie.
Rodzina Tymińskich z Opola: - Całą rodziną wysiadamy z helikoptera - jesteśmy uratowani. Żona niesie na ręku 2,5-letniego Pawełka, w brzuchu ma Kamilka - urodzi się za kilka miesięcy. Ja w kolorowej poszewce taszczę dwumetrowego węża pytona. Pod koszulą mam jeszcze żółwia. Pochowałem zwierzaki, bo bałem się, że żołnierze każą mi je zostawić.
Marek Dwornicki z opolskiego ZWM-u: - Pewnie, że pamiętam! Niosę na plecach młodą mamę. Ona wypatrzyła mój ponton z okna pierwszego piętra na Prószkowskiej. Krzyczała, że ma chorego niemowlaka, żebym ją ratował. No i udało się ją ściągnąć na brzeg. Na zdjęciu ta dziewczyna zaraz stanie suchą stopą przed kościołem bł. Czesława. A ja pewnie zrobię łyk kawy i popłynę dalej.
Woda przyszła szybko
Pierwsze chwile przerażenia - nie mamy ich na zdjęciach. Ale nasi bohaterowie odtwarzają je z fotograficzną dokładnością.
- Przeszłyśmy z Agatką horror - opowiada Gabriela Mikutajtis, mama "dzieczynki z parasolką". - Mąż od świtu nosił z sąsiadem worki - żeby ratować nasz blok. Woda sięgała już kolan, gdy ktoś dał mężowi cynk, że w Kędzierzynie sprzedają jeszcze chleb. Wziął rower na plecy i poszedł. Nie było go godzinę, dwie, trzy... Stałam z Agatką na balkonie i wypatrywałam. Nagle patrzę, a sąsiedzi zaczynają ustawiać w oknach gromnice. Zaczęłam płakać...
Rodzina Tymińskich "dzień wcześniej" wyniosła na strych poniemieckiego domu meble, telewizor.
- O szóstej rano - opowiada Wojtek, - obudziła mnie żona: choć zobaczyć, jakie bajoro się robi po drugiej stronie ulicy. Patrzymy, a ta woda podnosi się w oczach, przelewa przez ulice. Po dwudziestu minutach już byliśmy z synkiem i zwierzakami na strychu. Żona w zaawansowanej ciąży - przerażenie, niepewność. Dobrze, że miałem CB-radio...
Gabriela Mikutajtis: - Minęły jakieś cztery godziny, jak zobaczyłam męża. Płynął wpław tą brunatną breją. Jedną rękę miał w górze - ściskał siatkę z zakupami. Ja krzyczałam, żeby rzucił te zakupy i się ratował. A on nie chciał, choć go znosiło. Agatka krzyczała: tato!
Tymińscy: - Przez radio wezwałem pomoc. Bo dom był stary, pokękany, on już "na sucho pracował". Bałem się, że ta Odra go rozniesie.
Mama Agatki: - Mąż w końcu dopłynął, ale nie mogłam się cieszyć z tych dwóch chlebów i kilku konserw. Byłam na niego zła, że tak ryzykował. Agatka do dziś to pamięta, choć miała trzy latka. Tato w wodzie śni jej się czasem w nocy.
Dwornicki uwierzył w siebie
Marek Dwornicki mieszkał na opolskim blokowisku ZWM - w tej "suchej" części miasta. Pierwsze obrazki żywiołu, który szalał kilka ulic dalej, obejrzał w fotelu przed telewizorem. Przechodził właśnie trudny okres po zwolnieniu w pracy.
- Prowadziłem wcześniej sekcję kartingową w automobilklubie - wspomina. - Pierwszego dnia, gdy woda dotarła do Opola, wpadł do mnie jeden z podopiecznych. Powiedział, że tylko ja mogę mu pomóc, że musi się dostać do ojca uwięzionego na Zaodrzu.
Dwornicki przypomniał sobie najlepsze lata, spędzone w marynarce wojennej. Wyciągnął z garażu czterdziestoletniego forda gp, wrzucił na niego ponton szturmowy "Murena" (prototyp z lat 60.)
- Gdy zobaczyłem tych wszystkich biednych ludzi z Zaodrza, to aż mnie w sercu ścisnęło - mówi. - Rodziny na brzegu wciskały mi w ręce listy i torby z jedzeniem. W kilkadziesiąt minut ze znudzonego, bezrobotnego faceta stałem się listonoszem, sanitaruszem, zaopatrzeniowcem i psychologiem. Ani się obejrzałem, jak zrobiło się ciemno i minął pierwszy dzień.Pierwsi z helikoptera
Tymińscy od sześciu godzin siedzieli na strychu. Parter zalało po sufit. Gdy usłyszeli warkot helikoptera, Wojtek wspiął się na komin i zaczął machać rękami.
- Pokazywałem wszystko na migi - opowiada. - Że w domu są trzy osoby, że żona jest w ciąży. Po chwili na linie opuścił się na dach jeden z żołnierzy. Najpierw wciągnęli mnie, żebym mógł na górze odebrać synka. Na końcu wjechała żona. Ja wziąłem jeszcze po kryjomu węża i żółwia. Nie pozwolili nam zabrać psa - dużego dobermana...
Tafla wody w Koźlu Porcie stała kilkanaście centrymetrów pod balkonem Mikutajtisów. Na tym balkonie Agatka spędziła dwa tygodnie.
- Wszystkie jej koleżanki ewakuowano do rodzin na kolonie - opowiada mama. - Agatka nie miała gdzie jechać, nasi rodzice i teściowie już nie żyją. Ona codziennie wystawała na tym balkonie i patrzyła, na wodę, martwe zwierzęta. "Ja chcę na podwórko" - płakała.
Opolski stadion Gwardii. Tymińscy wprost z helikoptera wpadli w ramiona dziennikarzy. Fotoreporterzy z całej Polski utrządzili migawkową kanonadę.
- Jakiś dziennikarz powiedział, że jesteśmy pierwszą w Opolu rodziną ewakuowaną z dachu - wspominają.
Szesnaście godzin na dobę
Marek Dwornicki po dniu pełnym wrażeń wrócił do domu, wykąpał się, nastawił budzik na 3.30. Potem takich dni przeżył jeszcze kilkanaście.
- O czwartej już pakowałem ponton na dżipa - opowiada. - Chciałem pracować od świtu, a na Zaodrze jechało się kawał drogi, przez Rogów Opolski.
Dwornicki ratujący ludzi: - Już wiedziałem, że dzieci i młodych bierze się po strażacku (na plecy jak worek kartofli). Gorzej ze staruszkami. Tu trzeba było ostrożnie, pod ramiona, pytało się ich wcześniej o schorzenia.
Dwornicki ratujący zwierzęta: - Na Prószkowskiej, na dachu klatki schodowej, schował się prosiak. Daliśmy mu jeść, jakby pan widział, jak on pałaszował! A kilka godzin po tej świni ratowałem fortepian z Pasieki. Niestety, instrument się rozleciał.
Dwornicki tryskający pomysłami: - Do tłumu, który się gromadził pod kościołem, rzuciłem hasło: kto ma w domu jakąś kuchenkę turystyczną, niech zaraz przyniesie. Nalepcie na te kuchenki adresy, to wam ludzie po powodzi zwrócą...
Pierwszy spacer
Po tygodniu, gdy woda nieco zeszła, Tymiński z kolegą ruszyli do domu na Wrocławską, po dobermana Trezora. Pies przeżył tydzień bez jedzenia - nieśli go po pas w wodzie na rękach.
- Dom był popękany, ledwo stał - opowiada Wojtek. - Już wiedziałem, że po powodzi będzie się nadawał tylko do wyburzenia. Potem przyznali nam lokal w baraku przy ulicy Wygonowej.
W kozielskim mieszkanku gnieździły się od dwóch tygodni dwie rodziny (Mikutajtisowie zaprosili do siebie starsze małżeństwo z parteru). W końcu woda spadła tak bardzo, że mama Agatki zdecydowała: idziemy na pierwszy spacer.
- Założyłam jej fioletowe gumiaczki, zieloną pelerynkę, dałam do rączki kolorową parasolkę - mówi pani Gabriela. - Agatka biegała, cieszyła się wolnością. Ale jeszcze kilka miesięcy potem pytała: "Mamo, a kiedy przyleci helikopter?"
Tymińscy: we własnym
domu
Ten moment będą pamiętać szczególnie:
- Przyszła do nas na Wygonową kobieta z PCK. Zapytała, czy nie chcielibyśmy mieszkać w swoim domu. My na to w śmiech: "ale za co?". A kobieta do nas: "za darmo".
Byli szczęśliwcami, którzy załapali się na prezent Niemieckiego Czerwonego Krzyża. Za chwilę znów wpadli w ogień fleszy: ważni ludzie, przemówienia, kwiaty, upragnione klucze.
- To był wspaniały dar. Choć potem okazało się, że dom jest wprawdzie za darmo, ale działkę z urzędu miasta trzeba kupić - mówią Tymińscy.
Przed powodzią, jeszcze w starym domu, Wojtek prowadził własny warsztat samochodowy. Zalało mu wszystkie cenne narzędzia. Po powodzi starał się o kredyty na odtworzenie firmy, ale "nie wykazał zdolności kredytowej". Nie odbudował warsztatu, zatrudnił się jako mechanik u dużego dealera samochodów. Agnieszka opiekuje się trójką dzieci. - Mamy długów po uszy ale jakoś ciągniemy - mówi "rodzina z dachu".
Dwornicki: walczę dalej
Gdy opadła woda, Marek Dwornicki nie wrócił do fotela i kapci. Jeszcze kilka tygodni paradował w gumiakach - czyścił mieszkania i piwnice.
- Mnie ta powódź naprawdę dużo dała - mówi. - Ja doznałem uczucia, że sprawdziłem się jako człowiek, że to wychowanie, które wyniosłem z domu, nie poszło na marne.
Po powodzi syn Dwornickiego założył firmę - sprzedawał czeskie kosmetyki samochodowe. Pan Marek pracował u syna, przetrwali na rynku cztery lata.
- Teraz, niestety, firma się likwiduje - mówi ratownik z opolskiego Zaodrza. - Znów idę na bezrobocie. Ale na pewno się nie poddam. Bo mnie życie tak zahartowało, że mnie się świat nigdy nie zawali na głowę - zawsze będę walczył.
Agatka: bardziej wrażliwa
"Dziewczynkę z parasolką" zastajemy na podwórku przed blokiem - bawi się w piaskownicy. Jej mama mówi, że od powodzi stała się bardziej wrażliwa.
- Jest bardzo uczuciowa, wszystko strasznie przeżywa - mówi pani Gabriela. - Z powodzi pamięta topiącego się tatę, helikoptery nad dachem i "śpiące świnki i rybki", które przepływały pod naszym balkonem.
Agatka już wie, że od września będzie bardzo dorosłą i odpowiedzialną dziewczynką. Idzie do szkoły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska