Historia rodem z komedii Stanisława Barei zaczęła się w środę 22 sierpnia. Pod nieobecność braci - Kamila i Krystiana, Sebastian Kłeczek z Rzeszowa postanowił oddać do naprawy ich samochód. Opel astra kupiony za wszystkie oszczędności wymagał drobnej poprawki lakierniczej tylnej klapy.
- Zadzwoniłem do warsztatu przy ul. Podkarpackiej, w rejonie torów kolejowych. Poinformowano mnie, że nie prowadzą usług lakierniczych, ale ich pracownik może wykonać taką usługę. Tego samego dnia pojechałem oddać auto do naprawy - wspomina Sebastian.
Właściciel samochodu ustalił na miejscu, że usługę wykona jeden z mechaników, ale zrobi to u siebie w przydomowym garażu. Zostawił 200 zł zaliczki, odebrał pokwitowanie z pieczątką serwisu. Umówił się na odbiór auta za cztery dni w sobotę. Ok. 11 rano, w dniu odbioru samochodu zadzwonił mechanik.
- Powiedział, że pojechał moim autem do sklepu na osiedlu Słocina i tam cofnął w niego inny kierowca. Uszkodził przód - mówi Sebastian, który szybko pojechał obejrzeć swoje auto. Początkowo chciał wezwać policję, ale mechanik zarzekał się, że dogonił uciekającego sprawcę i wezwał na miejsce policję. Obiecał, że naprawi auto, a pieniądze, które zostaną z odszkodowania odda właścicielowi.
- Zrobiło mi się go żal. Uznałem, że skoro wystarczy naprawić zderzak, błotnik i wymienić lampę, odpuszczę. Umówiliśmy się na odbiór auta we wtorek - relacjonuje Sebastian.
Głuchy telefon
W niedzielę Kłeczek postanowił jednak upewnić się, że czy rzeczywiście sprawca kolizji został zatrzymany i zamierza pokryć koszty naprawy. Próbował skontaktować się z mechanikiem, który zapewniał, że ma wszystkie dane winowajcy.
- Chciałem wziąć od niego numer. Ale przez cały dzień nie odbierał telefonu. Myślałem, że może naprawia naszego opla. W poniedziałek pojechałem do niego, zapewniał, że wszystko jest okej - opowiada Sebastian.
We wtorek rano Kłeczek pojechał odebrać auto z naprawy.
- Ale go tam nie było. Powiedział mi, że w poniedziałek była druga stłuczka i samochód stoi na policyjnym parkingu. Obiecał, że załatwił już lawetę, chciał przywieźć go do domu i naprawić. Ale wściekłem się i powiedziałem, że tym razem nie odpuszczę - mówi Sebastian.
Na pytanie o samochód przywieziony z poniedziałkowego wypadku stróż na policyjnym parkingu rozłożył ręce. Jedyny opel, jaki stał na parkingu przyjechał... w nocy z soboty na niedzielę.
- To było moje auto. Kiedy je zobaczyłem, zrobiło mi się słabo. Oddałem sprawny wóz do drobnych poprawek, a przede mną stał wrak ze skasowanym przodem, żali się kierowca. Na domiar złego ten oszust skasował go kilka godzin po tym, jak przepraszał za poprzednią kolizję i obiecał pomoc - denerwuje się Sebastian.
Rajd po pijaku
Co rzeczywiście zaszło podczas "naprawy" auta?
- Kilka minut po północy, w niedzielę 26 sierpnia interweniowaliśmy w Trzebownisku. Samochód, którym jechało dwóch mężczyzn uderzył w słup trakcji elektrycznej. Jeden z panów miał 3 promile alkoholu, drugi 2,25. Ustalamy, który z nich kierował - mówi Adam Szeląg, rzecznik prasowy Komendanta Miejskiego Policji w Rzeszowie.
Po tym zdarzeniu bracia Kłeczkowie złożyli oficjalną skargę na policję.
- O zniszczenie mienia. Mechanik może spodziewać się także innych kłopotów, bo nie wiadomo gdzie po raz pierwszy rozbił auto. O żadnej kolizji w Słocinie policjanci nie słyszeli. Dodatkowo okazało się, że nie ma prawa jazdy, więc nie wiem, jak jeździł - mówi Sebastian
- Wyjaśniamy tą kwestię. Sprawę zniszczenie mienia przekazaliśmy już do prokuratury - wyjaśnia.
Właściciel serwisu potwierdza, że bracia Kłeczkowie dzwonili do jego firmy i pytali o naprawę klapy. Ale winą za całe zajście obarcza swojego mechanika.
- My nie mamy w warsztacie warunków do lakierowania samochodu, dlatego poleciliśmy jego usługi. To nie nasza firma, ale właśnie on przyjmował wóz do naprawy. Przed firmą, na chodniku - tłumaczy się mężczyzna.
- W takim razie skąd na dowodzie wpłaty zaliczki pieczątka państwa firmy? dopytujemy.
- To mój błąd, zbyt mocno zaufałem pracownikowi. Nie wiedziałem, że ją przybił. Ale nie poczuwam się do winy. Nie mogę brać odpowiedzialności za czyjeś zachowanie. Moja firma nie miała z tej usługi żadnych korzyści finansowych - twierdzi szef firmy. Ale nie chce podać nazwiska.
Innego zdania jest Ryszard Lubas, adwokat z Rzeszowa. - Właściciel warsztatu się myli. To tylko i wyłącznie jego problem. Nie ważne, czy odbiór samochodu nastąpił w warsztacie, przed nim, czy na drugim końcu Polski. Pieczątka i potwierdzenie przyjęcia zaliczki to dowód przyjęcia samochodu, a od tej pory firma za niego odpowiada - stanowczo podkreśla prawnik.
Krystian, Kamil i Sebastian dali mechanikowi jeszcze jedną szansę polubownego załatwienia sprawy. - Podpisaliśmy umowę, miał odkupić od nas samochód za 10 tysięcy złotych. Nie wywiązał się w umówionym terminie dwóch tygodni. Przedłużyliśmy go o tydzień, ale i to nic nie dało. Nie damy się dłużej wodzić za nos, niezależnie od decyzji prokuratury oddajemy sprawę do sądu. Szkoda tylko, że do czasu wyjaśnienia sprawy pozostaniemy bez auta - żałują bracia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Ksiądz ze "Złotopolskich" wybrał sutannę, bo kochał się w mężczyźnie?!
- Porwała Mateuszka w "M jak Miłość". Nieznana historia Joanny Kasperskiej
- Aktorka Lena Góra prawie pokazała widowni obnażony dekolt! To działo się na scenie
- Maffashion i Michał mają wspólne plany po "TzG". To sporo mówi o ich relacji