Posiadaczom samochodu z napędem na cztery koła, ale z błyszczącymi felgami, popularnie zwanego "bulwarówą", co to nigdy "poza drogą" nie był, pokonanie trasy z Opola do Prudnika może zająć co najwyżej pół godziny, a porządny offroadowiec będzie jechał cały dzień i to bez gwarancji, że dotrze na miejsce. I po każdej takiej wyprawie jego wóz trafi do mechanika, bo zawsze coś się urwie, zegnie, zaleje, zatka albo zwyczajnie zostanie w leśnym rowie.
Ta zabawa polega bowiem na tym, żeby te cztery dla wielu bezcenne kółka "utopić", zakopać, a później przy pomocy kolegów, lin, podnośników starać się je wyciągnąć.
I w tym jest cały urok tego sportu.
Można wjechać gdzie się chce, bez stania w korku w smrodzie spalin. Droga, nawet wąska, jest cała nasza. Ptaki śpiewają, drzewa szumią, a my pomykamy - mówią opolscy offroadowcy. - Na asfalcie każdy może nas wyprzedzić. Poza nim to my jesteśmy górą, a CB-radia służą nam nie do tego, żeby sobie dawać znaki, gdzie stoi policja, a po to żeby w razie czego ściągnąć chłopaków i powiedzieć im, że już nasz samochód mogą z tego błota wypchnąć.
Wjechać i nie wyjechać
Offroad jest jak choroba, na którą nikt nie szuka lekarstwa. Wystarczy, że złapiesz bakcyla i już nie możesz przestać myśleć o bezdrożach do zdobycia i kolejnych sprzęgiełkach do kupienia.
Krzysiek Chyłka z opolskiej grupy Scorpion w offroadzie jeździ od czterech lat ale na terenowca zachorował dziesięć lat temu. Przypadkowo jako widz znalazł się w Turawie na organizowanym tam Rajdzie Polski.
- Pamiętam, że to było coś - mówi Krzysiek. - Postanowiłem, że też kiedyś będę jeździł. Przez wiele lat cały ten czas odkładałem pieniądze na własny samochód. Teraz nie wyobrażam sobie, że mógłbym nie brać w tym udziału. Zamiast szybkiej jazdy po asfalcie wybieram taplanie się w błocie. Udało mi się pasją zarazić żonę, chociaż ona od czasu do czasu się złości, kiedy po raz kolejny trzeba oddawać samochód do mechanika.
Nie wszystkie bowiem żony są w stanie zrozumieć, że terenowiec musi być obity. Jeżeli nie jest, to znaczy, że nigdy nie był "poza drogą". - Od tego jest, żeby tak wyglądać - mówi Krzysiek. - Na ulicy od razu można rozpoznać, który jeździ w offroadzie, a który tylko na to wygląda.
Dla wielu offroadowców liczy się tylko błoto i adrenalina przy pokonywaniu kolejnych niedoskonałości drogi. Wszędzie mogą wjechać, ale nie zawsze wyjeżdżają o wysłanych siłach. Kiedy błoto sięga po nadkola, woda wlewa się pod maskę i silnik tego nie wytrzymuje albo samochód zawiśnie na stromym szczycie piaskowego pagórka, trzeba ściągać pomoc, to znaczy szukać większego samochodu terenowego z porządną liną w bagażniku.
Mekką jest Ładoga. To właśnie na terenie tego rosyjskiego jeziora, organizowany jest rajd terenowy dla prawdziwych twardzieli. Offroadowcy mówią, że tylko tam można dotrzeć do granic możliwości swoich i samochodu.
Niewielu jest takich, którzy na ten krok się decydują. Podobno raz z Polski ktoś pojechał. Po trzech dniach kierowca bez auta, na piechotę wrócił do bazy i stwierdził, że już poznał te granice. Poznał, trzy dni siedząc w samochodzie, który zakopał się w błocie, czekając na pomoc.
Sobota w Winowie
Na hasło "Sobota w Winowie" zjeżdżają się ciężkie maszyny. Ojcowie przywożą swe dzieci.
Nie od razu Rzym zbudowano i nie od razu trzeba pchać się nad Ładogę czy na rajd Paryż - Dakar, gdzie piasku i błota do zakopania jest w nadmiarze. Większości zamiast piasków pustyni muszą wystarczyć piaski poligonu w Winowie.
To właśnie tam, na "chrzestnej górce" stawiają swoje pierwsze kroki. Górka jest stroma, dość wysoka, piaszczysta, a droga, która prowadzi na jej szczyt, bardzo wąska. Jak zdecydujesz się wjechać, to zawrócić już nie możesz. Mogą cię ewentualnie z niej ściągnąć.
- Jak dziś pamiętam moment, w którym pojawiłem się tu po raz pierwszy - mówi Maciek Buć, szczęśliwy posiadać nissana terano, członek grupy Opole4x4multiplay.pl.
Maciek na swój samochód terenowy czekał trzynaście lat. Zanim wsiadł za kierownicę własnego wozu, jeździł z kolegami jako pilot. Wreszcie kupił, a znakiem rozpoznawczym jego nissana terrano jest przywiązany liną zderzak i kilka wgnieceń. Czasem kierowcy w ślicznych bulwarówach patrzą na niego z politowaniem i z szyderczym uśmiechem wyprzedzają jak i kiedy chcą, ale to nic. Na bezdrożach nie daliby mu rady.
- Kiedy przyjechałem do Winowa, mój samochód miał słabe opony, był praktycznie nie przerobiony. Chłopaki z lekką drwiną na mnie patrzyli, ale się zaparłem i na tę górkę wjechałem. Zobaczyć ich miny - to było bezcenne - wspomina.
Na swoje wyprawy terenowe zabiera pięcioletnią córkę Jagodę. Dziewczynka już jest zapalonym offroadowcem. - Od jazdy po prostym fajniejsza jest jazda po dziurach - opowiada. Dzieciom offroadowców nie przeszkadza ani to, że w samochodzie trzęsie, ani szum, jaki wydobywa się spod opon Mud Terrain, kiedy zjeżdżają na asfalt. Nudzą się tylko w czasie postoju.
- Byliśmy na rajdzie Transpolonia - opowiada Asia Wrześniewska z grupy Opole4x4, jedna z niewielu dziewczyn, która w samochodzie terenowym nie jest jedynie maskotką, a siada za jego kierownicą. - W ciągu tygodnia przejechaliśmy ponad 1400 kilometrów polskimi bezdrożami. Wzięliśmy ze sobą nasze dwie dziewczyny. Dzieciaki świetnie się bawiły.
Nic więc dziwnego, że kiedy pada hasło "Sobota w Winowie", na poligon podjeżdżają duże, ciężki maszyny, wysiadają z nich duże chłopaki i małe dzieci. Patrząc na nich, uwalonych w błocie, zakurzonych, oblepionych piaskiem nie wiadomo, kto ma większą frajdę. Teraz żyją piknikiem "Ziemniak Terenowy", który za tydzień w Zawadzie organizuje grupa Opole4x4multiplay.pl.
Samochód terenowy składa się...
Maciek nad swoją maszyną musi jeszcze popracować. Paweł Jaeschke z grupy Opole4x4 te przeróbki ma już za sobą. Z suzuki vitary, którą kupił, został tylko silnik i rama. Wszystko pozostałe poszło do wymiany.
Podwyższył zawieszenie i karoserię, wymienił zderzaki, dał większe koła, dołożył sunorkela. Kiedy kupił swój pierwszy samochód, przez trzy miesiące trzymał go u mechanika, w tajemnicy przed rodziną.
- Musiał zostać porządnie złożony, żeby można nim było jeździć - mówi Paweł.
Bo samochód terenowy składa się z: opony typu MT (wielkie, ciężkie i hałaśliwe), snorkela (rury do oddychania pod wodą), zderzaka (wyglądem przypomina grilla), progów bocznych (oczywiście nie aluminiowych wytłoczek), zderzaka tylnego i haka holowniczego. A wszystko to na mocnej, sztywnej ramie.
No i trzeba mieć jeszcze odpowiednie ubranie, najlepiej wojskowe buty popularnie zwane glanami (chociaż są tacy, co jeżdżą w klapach), wędkarskie spodnie i sztormiak, tak na wszelki wypadek. No i sprzęcik: liny, taśmy, szekle, łopata, siekiera, hi-lift (podnośnik), a nawet najazdy.
O tych przeróbkach, wpadkach, złamanych ramach, oderwanych zderzakach, zniszczonych sprzęgłach chłopaki mogą mówić bez końca. Dlaczego to robią?
- Jedni wyżywają się, zdzierając gumy na asfalcie, a ja wolę błoto - mówi Krzysiek Chyłka.
- Fajnie jest zabrać dziecko i wyrwać się z miasta - opowiada Maciek Buć.
- Nie lubię stać w korkach, kiedy wokół rozciągają się pola - twierdzi Tomek Duchnowski.
- To lepsze niż jakieś uliczne wyścigi - mówi Paweł Jaeschke.
- Człowiek chciałby wszędzie dojechać, a w pewnym wieku na rower nie starcza już siły - mówi Janek.
Poza tym offroadowcy twierdzą, że na samochody terenowe lecą dziewczyny