Ofiary czeskiej berbeluchy

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
- To były czasy! - emerytowany strażnik graniczny splata ręce na karku. Pół powiatu chodziło tędy do Czech na wódkę. Kiedyś zatrzymaliśmy jednego. Przeszedł granicę, idąc dnem potoku, i jeszcze ciągnął ze sobą rower. Jak go zapytaliśmy, czy wody nie czuł pod nogami, odpowiedział: Myślałem, że to kałuża!

W Kałkowie przejście dla pieszych i rowerzystów, czynne tylko do 22, otworzyli w 1994 roku.

Obowiązywał całkowity zakaz przenoszenia alkoholu, chyba że w sobie. Budka pograniczników stanęła za wioską na starej, szutrowej drodze zamkniętej od czasów wojny. Dziś to porządna asfaltówka zrobiona za pieniądze Unii Europejskiej na rozwój pogranicza. Tyle że ruch nie taki jak dawniej. A entuzjazmu w ludziach żadnego. Żadnej chęci poznawania innej kultury.

- Nie to, co wtedy. Dawniej to było wesoło - Władek ze wsi uśmiecha się na samo wspomnienie. - Mówiliśmy na nią berbelucha. Najtańsza czeska wódka. Wychodziło 6 złotych za pół litra, ale niedobra była jak cholera. Naftą śmierdziała. I jak się potem wody nalało do kieliszka, to jakieś takie tłuste zostawało na ściankach. Nic dziwnego, że chłopakom wątroby powysiadały. Poumierali. Wiesiek, dwa Jaśki, Garb, u którego była ta słynna awantura z Cyganami. Janek miał nadciśnienie, serce tempa nie wytrzymało. Ostatniego chowaliśmy parę miesięcy temu.

Gruba Wiera i piękna Jana
Co sobota tłum naszych jeździł na tanią berbeluchę. Z czeskiej strony do polskiej wioski wyprawiały się z rzadka pojedyncze osoby. Największą chęć do poznawania nowej okolicy przejawiły Cyganki z osiedla w czeskim miasteczku. Szczególnie dwie - czarna Wiera, która ważyła grubo ponad sto kilogramów i zawsze, czy to w zimę czy w lecie, chodziła w tych samych skórzanych ciuchach. I Jana. Młodsza i ładniejsza.

- Wiera. O kurde, ta to była duża. Jasiu leżał na niej jak krawat - śmieje się Zdzichu. - Zaczęły przychodzić do naszej kawiarni we wsi. Nie żeby nachalnie. Widziały po prostu, który z chłopaków jest zawiany, który ma skłonność, żeby stawiać. Przychodziły po kilka, z dzieciakami, którymi się wcale nie przejmowały. Niektóre młode to całkiem ładne były. Lubiły sobie popić! Wieczorem wychodziły z kawiarni, zataczały się, przewracały nawet, a potem na rower i heja do siebie.

- Jak się trochę opatrzyły we wsi, to zaczęły szukać starych kawalerów, co mieszkają bez żony i rodziny, i wpraszały się do nich na imprezowanie. Początkowo tylko żeby przenocować, bo już po 22 i przez zamknięte przejście nie wolno. Potem zostawały tydzień i dłużej, póki starczało pieniędzy.

- Wiera to dała kiedyś jednemu za cycka potrzymać. Był taki wniebowzięty, a ona mu w międzyczasie mieszkanie sprawdziła i rentę zabrała. Potem wsiadła na rower i jedzie do siebie. Zanim się chłop zorientował, zanim ruszył w pościg, ona już była po drugiej stronie granicy - wspomina Władek.
- Kostek, ten co pracował w gazowni, załatwił sobie w pracy kredyt na remont domku nad rzeką. Kilka tysięcy tego było. Dowiedziały się Cyganki i zaraz idą do niego na imprezę. Przez tydzień do roboty nie jeździł, tylko pił z nimi, aż się pieniądze skończyły. Przepili nowe okna.
Ciężki żywot czeskich Romów
Na terenie Republiki Czeskiej mieszka obecnie ok. 300 tys. Romów. W czasie II wojny światowej tylko z terenu Sudetów, przyłączonych w 1938 roku bezpośrednio do Rzeszy, wywieziono do Auschwitz 4,5 tys. Cyganów.

Wróciło około 600. Po wojnie władze czechosłowackie zaczęły przymusowo osiedlać na terenach opróżnionych z Niemców Sudeckich słowackich i węgierskich Cyganów. Często lokowano ich w opuszczonych budynkach przy samej granicy, wychodząc z założenia, że będą lepiej pilnowani przez swoich i polskich pograniczników. Jak pisze publicysta Józef Darski, przymusowe przesiedlenia pozbawiły Cyganów tradycyjnych warsztatów pracy, zepchnęły ich na społeczny margines.

Kolejny etap dramatu cygańskiego zaczął się w momencie rozpadu Czechosłowacji. Romowie zaczęli masowo przenosić się ze Słowacji do Czech, wykorzystując okres przejściowy. Lokalne rady miejskie na Morawach zaczęły na własną rękę blokować przyjmowanie Romów, nawet metodami niezgodnymi z czeskim prawem.

Pierwsze było miasteczko Jirkov, które wydało uchwałę, że Romowie nie dbający o mienie będą przenoszeni za miasto. Uznano ich za mniejszość "wymagającą specjalnego traktowania". Wydano zakaz osiedlania nowych osób narodowości romskiej bez zgody lokalnego urzędu. Za przykładem Jirkova szybko poszło 40 innych miast. Ich starostowie wystąpili do czeskiego rządu o ograniczenie pomocy socjalnej dla Romów i zażądali, aby wstrzymać wydawanie im nowego czeskiego obywatelstwa bez uprzedniego uzyskania zaświadczenia o niekaralności i bez zgody lokalnych władz.

Argumentowano, że Romowie, którzy stanowią 2 - 3 procent społeczeństwa, popełniają 18 procent wszystkich przestępstw.

W 1992 roku czescy skinheadzi rozpoczęli regularną wojnę z Romami, którzy w odpowiedzi zorganizowali własną samoobronę. Tylko w latach 1993-1995 skinheadzi zabili 28 Romów, m.in. kobietę w tramwaju. W sumie policja zanotowała 450 aktów nienawiści rasowej. Najsurowszy wyrok za zabójstwo Roma wydał sąd w Brnie, skazując jednego sprawcę na 12 lat pozbawienia wolności. Zaniepokojone sytuacją rządy krajów zachodnich zaczęły naciskać na czeskie władze, aby złagodzić konflikt i przyznać obywatelstwo przynajmniej Romom mieszkającym w Czechach od kilku lat. Pod naciskiem Zachodu w mieście Usti nad Łabą wyburzono mur, który miał oddzielić osiedle zamieszkane przez Romów od Czechów.

Do całkowitej asymilacji nie dojdzie chyba nigdy. W 2008 roku czeska Partia Narodowa ogłosiła publicznie "ostateczne rozwiązanie problemu Cyganów". Ma ono polegać na wykupieniu dla nich ziemi w Indiach i przesiedleniu ich tam, skąd przyszli w XIV wieku. Latem 2009 roku czeską opinią publiczną wstrząsnął dramat 2-letniej Natalki z Vitkova. Czterech neonazistów wrzuciło do domu jej rodziców butelki z benzyną. Dziecko uratowała seria operacji. Ma spalone 80 procent powierzchni skóry.

Popijawa u Garba
Kres dobrosąsiedzkim stosunkom czeskich Cyganek i polskich kawalerów położył incydent u Garba. Mieszkał sobie samotnie w centrum wioski i parę razy ugościł u siebie panie zza granicy. Zapamiętały jego dom i powszechnie znaną we wsi tajemnicę, że drzwi od podwórza zamykał tylko na skobelek. Pewnego wieczoru wracał sobie Garb po koleżeńskiej popijawie w kawiarni. Wchodzi do domu i widzi Cygana.

- Przyszło do niego do domu kilka Cyganek i chyba ze trzech chłopów. Na dzień dobry, jak tylko wszedł, to dostał popielniczką w gębę - opowiada Władek. - Zaczął się wydzierać. Akurat w sąsiedztwie było wesele, więc się ludzie zbiegli do niego. Cyganie pochowali się po pokojach, pouciekali. Został jeden. Garb tak się na niego wkurzył, że chwycił miotłę i tak go tłukł, aż kij od miotły połamał.

- Pewnie tylko chcieli u niego przenocować, bo u Garba to nawet ukraść nie było czego. Porządnego łóżka nie miał - zastanawia się Zdzichu. - Może zresztą sam się wkurzył i zaczął im ubliżać, bo on trochę gwałtowny był.

- Zadzwonili po nas ze wsi. Pojechaliśmy do domu i wyprosiliśmy Cyganów - opowiada były strażnik graniczny. - Było już po 22, więc posadziliśmy ich na przystanku PKS i kazaliśmy siedzieć spokojnie do rana. Jak otworzą przejście, to mogą wrócić do siebie. Tymczasem oni posiedzieli chwilę i ruszyli do Czech. Czeska policja zatrzymała ich już po drugiej stronie granicy. Po drodze jeden z nich po ciemku się wywrócił i skaleczył sobie kolano.

Rom jakiś czas chodził z chorą nogą, ale nie chciała się goić, więc zgłosił się do czeskiego szpitala w mieście i opowiedział, że pobił go Polak.

- Zrobiła się z tego międzynarodowa awantura, bo czeska policja wystąpiła do naszej i zaczęli nas wzywać na przesłuchania do komendy powiatowej - wspomina Władek. - Zdjęcia nam robili, żeby Cygan rozpoznał, który go pobił. Zawieźli potem te akta do Czech. Zdaje się, że nikogo nie rozpoznał, bo jakiś czas potem Garb dostał pismo z polskiego sądu, że sprawę umorzono.

Po awanturze piękne i brzydkie Cyganki z miasteczka przestały odwiedzać polską wioskę. Za to jeden z naszych kawalerów pobił się z bratem o dziewczynę. Potem przeniósł się do czeskiego miasteczka i mieszka z nią do dziś w cygańskim osiedlu. Podobno gdzieś tam pracuje. Do rodziny przyjeżdża rowerem, żeby pomóc przy ziemniakach.

- Cygan się potem odgrażał, że będzie się mścić, jeszcze wróci do naszej wioski. Ale nie pojawił się więcej - mówi Władek. - Ja też już tam nie chodzę. Niby po co? Na basen? Nawet nie wiem, czy jeszcze sprzedają berbeluchę. Dziś już nikt nie jeździ po czeską wódkę, bo korona inaczej stoi. Teraz to tylko bogaci Czesi śmigają samochodami do polskich marketów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska