MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ogień w tartaku

Tomasz Dragan
Gaszenie pożaru zajęło strażakom kilkadziesiąt minut. Na razie nie wiadomo jeszcze, co było jego przyczyną.
Gaszenie pożaru zajęło strażakom kilkadziesiąt minut. Na razie nie wiadomo jeszcze, co było jego przyczyną.
Jeden mężczyzna nie żyje, a dwóch innych z ciężkimi poparzeniami ciała przebywa w szpitalu w Siemianowicach Śląskich.

To tragiczny bilans pożaru, jaki wydarzył się wczoraj przed południem w Namysłowie. Kilka minut po pół do dziesiątej ogień pojawił się w pomieszczeniach produkcyjnych zakładu przetwórstwa drzewnego przy ulicy Oławskiej. Paliła się lakiernia. W sąsiadującym z nią magazynie ogień uwięził trzech pracowników firmy.

- Szybko, przyjeżdżajcie, pali się tartak! - usłyszał w słuchawce dyżurny powiatowego stanowiska kierowania namysłowskiej Państwowej Straży Pożarnej, starszy ogniomistrz Leszek Kamraj.
- Na miejsce natychmiast wysłałem trzy wozy bojowe. Dodatkowo do akcji zostały rzucone dwa zastępy naszych kolegów z Ochotniczej Straży Pożarnej z Wilkowa.
Strażacy z Namysłowa dojechali na miejsce zdarzenia jako pierwsi. Zajęło im to minutę. Na miejscu było już pogotowie oraz policja. W tej samej chwili ogień objął już całe pomieszczenie lakierni oraz część sąsiedniego magazynu. Przez drzwi wydobywały się kłęby czarnego dymu. Było zagrożenie, że ogień może przenieść się na inne części zabudowań sąsiadujących z obiektami. Strażacy natychmiast zajęli się ratowaniem uwięzionych ludzi.
- Dym był tak silny, że aby podejść bliżej, do budynków, musieliśmy używać aparatów tlenowych - mówi aspirant Andrzej Prokop.
Udało się wyciągnąć na zewnątrz trzech uwięzionych mężczyzn. Niestety, jeden z nich, 32-letni mieszkaniec Nowego Dworu, zginął na miejscu. Dwóch pozostałych, mieszkańców Namysłowa, w wieku 22 i 53 lat, przewieziono do miejscowego szpitala.
- Ich stan był bardzo ciężki - mówi lekarz Włodzimierz Przystupa, ordynator oddziału chirurgii namysłowskiego szpitala. - Stwierdziliśmy u nich głębokie oparzenia na 70 do 90 procent ciała. Ofiary mają poparzone drogi oddechowe.
Tuż przed południem na łące w centrum Namysłowa wylądował śmigłowiec z ekipą medyczną, który odtransportował poparzonych do specjalistycznego szpitala w Siemianowicach Śląskich. Tymczasem na miejscu do późnego popołudnia pracowała ekipa strażaków i dochodzeniowców z miejscowej policji. Jak powiedział aspirant Prokop, na razie trudno jest jeszcze ustalić, co było przyczyną tragedii. W tej sprawie będzie prowadzone dochodzenie.
- Prawdopodobnie można już wykluczyć wybuch jakiejś substancji, ponieważ dach budynku, gdzie był pożar, jest cały. Natomiast co do strat, to trwa ich szacowanie, ale na pewno przekroczą grubo ponad 100 tys. zł.
Wczoraj przed 14 próbowaliśmy porozmawiać z szefem zakładu, gdzie był pożar. Odmówił nam jakichkolwiek komentarzy w tej sprawie.

Tymczasem pomoc rodzinom ofiar zadeklarowały władze Namysłowa. Michał Ilnicki, wiceburmistrz Namysłowa, powiedział nam, że wydał już polecenia swoim służbom stałego kontaktowania się z bliskimi ofiar tragedii. 32-letni mężczyzna pozostawił żonę i kilkumiesięczne niemowlę.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska