O'Goreck, szpieg królestwa Macedonii. Rozmowa z Michałem Ogórkiem

Redakcja
Michał Ogórek
Michał Ogórek Paweł Stauffer
- Widać nie jestem satyrykiem. Nie lubię nawet tego określenia. Dziś to słowo kojarzy się z kabareciarzem, z nie najwyższego lotu żarcikami - mówi Michał Ogórek, dziennikarz.

- Jaki słuszny - z "przedwojennej" perspektywy - początek życiorysu! Urodził się pan w Stalinogrodzie, 22 lipca...
- Co sprawia, że w ten dzień, jeśli nie ma jakichś poważniejszych tematów, zjeżdżają do mnie media. Istotnie zostałem napiętnowany od samego początku, ale przynajmniej uchodzę dziś za żywy dowód istnienia PRL-u. Rządzącym i ludziom z ich kręgu żyło się wtedy całkiem nieźle, ale pozostali musieli się podporządkować, co im weszło w krew. Proszę sobie wyobrazić, że młodzi katowiccy aktorzy, którzy nie mogli znieść tego poddaństwa, urządzili happening. Na dworcu ustawili wagę i ogłosili, że wszyscy, którzy wsiadają, mają obowiązek się zważyć. Wie pani, jak ludzie zareagowali? Karnie ustawili się w kolejce i zaczęli popędzać, żeby przyspieszyć to ważenie. Zebrał się tłum i musiała wkroczyć milicja.

- Pan z własnej woli zapisał się do klasy z poszerzonym rosyjskim...
- Gdzie wołali na mnie "Miszka". Takie to były czasy.

- Studiował pan nauki polityczne. Także z wyboru.
- Z naiwności i z głupoty. Bo trzeba być niezbyt rozsądnym, żeby za komuny studiować dziennikarstwo. Wybierałem się do Krakowa, ale gdy zdawałem maturę, na Uniwersytecie Śląskim utworzyli nowy wydział i moi rodzice, którzy bardzo nie chcieli, żebym wyjeżdżał, przyjęli to z radością. Potem okazało się, że były to niesłychanie upolitycznione studia, co zresztą nie miało żadnego skutku, jeśli chodzi o moje poglądy. Odwrotnie: zmasowana propaganda spowodowała szczególne uodpornienie na idee, które mnie i moim kolegom wszczepiano. Na zajęcia z informacji przychodził pan redaktor i dyktował: "Adolf Kowalski, zastępca członka Biura Politycznego, Roman Nowak - członek Biura...". Wszystko było pomieszane i zadanie polegało na tym, by konkretnej osobie przypisać prawdziwe stanowisko. Oczywiście nikt nie odróżniał członka od zastępcy członka, co dyskwalifikowało nas jako dziennikarzy.

- Dla niepoznaki zaczął pan pracować w "Przeglądzie Technicznym". Bo nie było to pismo techniczne.
- Uświadamia mi pani, że istotnie zachowywałem się, jak dziecko we mgle. Trafiłem tam przypadkowo, ale na szczęście okazało się, że to fantastyczne pismo, a przy tym świetna szkoła dziennikarska (oczywiście, gdyby było beznadziejne, też bym poszedł...). "Przegląd..." udawał tylko pewne zainteresowania - rubryczka "Co nowego w technice" wyczerpywała naszą "techniczność". Do dzisiaj niektórzy wspominają najlepsze lata pisma, jego niesłychaną odwagę. Cenzura też traktowała je per noga, co pozwoliło nam publikować rzeczy, które gdzie indziej nie miały szans zaistnienia.

- To prawda, że gdy jednemu z dziennikarzy magnetofon odmówił posłuszeństwa, nikt nie potrafił go uruchomić?
- Dla wszystkich była to rzecz niezwykle tajemnicza. Za to w redakcji pojawiali się najlepsi autorzy: swoje reportaże przynosiła Teresa Torańska, debiutował pewien doktor ekonomii...

- Nie nazywał się aby Leszek Balcerowicz?
- Istotnie. Zawsze wbiegał, przynosił teksty, a także atmosferę opozycyjności i kompetencji. Był tak chudy, że dwa razy musiał wbiec, żeby dać się zauważyć.

- Nie zorientował się, że był pan szpiegiem Królestwa Macedonii?
- Domyślam się, do czego pani pije. Krążyła wtedy wiadomość, że w Związku Radzieckim pewien Polak został skazany za szpiegostwo na rzecz Królestwa Macedonii. I dopiero po ogłoszeniu wyroku okazało się, że takie państwo nie istnieje. Sąd miał straszliwy dylemat: jest szpieg, jest prawomocny wyrok i co dalej?

- Po co jeździł pan pod Częstochowę, na miejsce katastrofy kolejowej, skoro w Polsce Ludowej katastrof nie było?
- Właśnie dlatego. Wydawało mi się, że dziennikarz powinien opisywać to, czego nie ma. Nawiasem mówiąc, cały czas odkrywa pani we mnie niezmierzone pokłady naiwności.

- Do pewnego momentu. Bo kiedy nastała nowa rzeczywistość, zaczął się pan podpisywać jako O'Goreck...
- Skoro wszystko nabrało nowego poloru, miałem zostać starym Ogórkiem? Akurat wyjechałem na stypendium do Stanów Zjednoczonych, gdzie zapisywano moje nazwisko z apostrofem, bo irlandzkie nazwiska tak się zaczynają. Bardzo mi się to podobało, a że był to czas otwierania shopów i noszenia T-shirtów, pomyślałem sobie - a dlaczegóż by nie?

- Po latach leżał pan pod Jackiem Kurskim.
- Całkiem niedawno nie tylko leżałem, ale spędziłem z nim noc. Są na to świadkowie. Kiedy wracałem wagonem sypialnym z Wrocławia do Warszawy, wszedł kuszetman, by z diabelskim uśmiechem obwieścić: "Mam dla pana miłego współpasażera". Ten wstęp od razu mnie zaniepokoił, bo przecież normalnie takich rzeczy się nie mówi. Po czym wszedł Jacek Kurski. Przywitaliśmy się jak gentleman z gentlemanem...

- A potem?
- Kurski mówi - w końcu inteligentny z niego człowiek - "Spał pan jak aniołek". A ja: "Bo mam czyste sumienie". Kiedy tylko wyszedł do toalety, wszedł konduktor: "I co? Pokojowe współistnienie?".

- Trzeba przyznać, że O'Goreck spotkał wyjątkowego kuszetmana.
- I jakiego podstępnego! W pierwszej chwili myślałem, że gdzieś tam ukryta jest kamera...

- ... i wręczą panu bukiet, jak mawia Bałtroczyk, kwiatów polnych niezwykłej urody...
- Najbardziej zmartwił się Jacek Fedorowicz, kiedy mu wszystko opowiedziałem. Że też możliwa jest taka przygoda i co by zrobił na moim miejscu.

- To bardzo nieeleganckie czepiać się nazwiska, ale ponieważ w pana przypadku wszyscy to robią, to niech tam: Dlaczego pan nie śpiewa? Z miłości do poezji Gałczyńskiego?
- Ja tam sobie nieraz nawet podśpiewuję, ale bez świadków, bo skoro wielki poeta w jednym z wierszy oznajmił, że "ogórek nie śpiewa", to nie będę podważał jego ustaleń. Przy czym najbardziej mnie boli, że coraz mniej ludzi wie, skąd pochodzi ten wiersz, wielu nie ma pojęcia, kto go napisał, bądź uważa, że został napisany o mnie, choć urodziłem się dwa lata po śmierci autora. Kira Gałczyńska pokazywała mi rękopis. Chciałem go wycyganić, ale przegrałem z Muzeum Literatury. Zdziwiłem się, jak poeta ciężko nad nim pracował, jak był pokreślony. A - zdawałoby się - taka błahostka...

- Za Szymborską pan nie przepada?
- Dlaczego?

- Nie oglądał pan "Milionerów"?
- Aaa... W jednej z edycji wystąpiłem jako ekspert i źle podpowiedziałem uczestnikowi teleturnieju. Chodziło o fragment wiersza noblistki o cebuli. Niestety, facet mi zaufał.

- Wykazał się pan niesłychaną odwagą, występując w programie.
- Nie powiedziałbym. Nigdy w telewizji nie mam tremy, a wtedy byłem naprawdę przerażony, mimo że potraktowałem swoje zadanie dość lekko. W końcu nie jestem profesorem, żeby bać się kompromitacji.

- Kiepski z pana zawodowiec. Kiedy przeprowadzałam wywiad z pewnym rasowym, bardzo znanym satyrykiem, po jego twarzy nie przemknął nawet cień uśmiechu. A pan śmieje się bez przerwy.
- Widać nie jestem satyrykiem. Przyznam się pani, że nie lubię nawet tego określenia. Jeśli Tuwima czy Brzechwę tak się nazywało, nie było w tym nic dziwnego, ale dziś to słowo kojarzy się z kabareciarzem, z nie najwyższego lotu żarcikami. Wolałbym się w te rejony nie zapuszczać.

- Wobec tego jak należy pana przedstawiać?
- Pewien prosty człowiek powiedział o mnie - kręciliśmy właśnie program dla telewizji, on to widział - "A, to ten ironista...". Bardzo mi się spodobało.

- Podobno kiedy wysmaży pan jakiś poważny tekst, z redakcji dzwonią, że miał pan kiepski dzień.
- Że się nie udało. Czasami chciałoby się zrobić coś serio - każdy by chciał - ale na człowieku ciąży rodzaj przekleństwa, że musi być zabawnie. Zapewniam panią, że napisałem już parę sensownych nekrologów i Krystynie Kofcie musiałem obiecać, że jeśli ona zejdzie pierwsza, osobiście powiadomię o tym społeczeństwo. Ale ponieważ teraz świetnie się czuje, podejrzewam, że to ja będę musiał jej zaufać.

- Kiedy komentował pan kroniki filmowe, pewien młody człowiek spytał, czy taka była rzeczywistość, czy z widzów robi się jaja.
- Istotnie tak było, wiem o tym jak mało kto: ma pani przed sobą człowieka, który obejrzał najwięcej kronik.

- Która wywołała w panu najwięcej emocji?
- Jak kraj przygotowuje się do Kongresu Pokoju, który miał się odbyć gdzieś za granicą. Przez dziesięć minut narasta podniosła atmosfera. Wszyscy się szykują, z różnych miejscowości wyruszają delegacje, niektórzy biegną, odbywają się sztafety na motorach, na łodziach, wszelkimi możliwymi sposobami ludzie przybywają do Warszawy, wsiadają do pociągu, jadą do Gdyni, tam w ekstazie wsiadają na statek, odpływają... I w tym momencie Andrzej Łapicki, dyżurny lektor kronik, komunikuje: "Niestety, kongres się nie odbył".

- Jako autor "Pocztu królów polskich" pastwił się pan także nad monarchami.
- Nie chciałem, ale długo mnie przekonywano.

- Nie ufał pan swojej wiedzy?
- To na pewno. Uległem ze współczucia dla syna, który uczył się tych królów w podstawówce, w gimnazjum, w liceum, wciąż od początku, podobnie jak ja, bo, przyzna pani, od czasu książąt dzielnicowych jest to przecież nie do ogarnięcia. Postanowiłem nie wyliczać ich osiągnięć - w tej kwestii i tak nic nie wiadomo - ale metodą mnemotechniczną jakoś pokojarzyć. Przyznaję, że nie bardzo mi to wyszło, bo gdyby pani dzisiaj mnie spytała o poczet, miałbym kłopot.

- W końcu nie dla siebie pisał pan tę książkę.
- Słusznie.

- To prawda, że producent spod Łodzi zlecił Michałowi Ogórkowi reklamę ogórków?
- Chciał zlecić, ale nic z tego nie wyszło. Poszło o kasę.

- I tak pozostał pana dłużnikiem. Sezon ogórkowy rozciągnął pan na cały rok...
- Święta prawda.

- Podkradnę pewnemu dziecku pytanie, które padło podczas spotkania autorskiego: Był pan kiedyś przystojny?
- Odpowiedziałem: "Widzę, że bardzo nurtuje cię ta sprawa. Nie martw się, dziewczyny będą się za tobą oglądały".

- Gdybym ściągnęła pytania reporterowi, bodaj z wielkopolskiego miasteczka, padłoby - po pierwsze: Pan po raz pierwszy w naszym mieście?
- Odpowiedź brzmi: nie.

- Po drugie: Jak się panu Opole podoba?
- Widziałem piękniejsze. Chyba że woli pani odpowiedź: Nie widziałem piękniejszego.

- Dziękuję. Nie mam więcej pytań.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska