Ojciec Jan Góra, czyli guru młodych rodem z Prudnika

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
O. Jan Góra został w 2008 honorowym obywatelem Prudnika.
O. Jan Góra został w 2008 honorowym obywatelem Prudnika. Grzegorz Dembiński
Mówiono o nim, że jest jedną z czterech osób – pozostałe trzy to Trójca Święta – które tworzą z niczego. Nawet kiedy był znany i sławny, pamiętał o rodzinnym mieście. Jesienią był na zjeździe absolwentów prudnickiego liceum.

Informacja o jego zasłabnięciu podczas mszy św. i śmierci 21 grudnia lotem błyskawicy obiegła internet. Był znany w całej Polsce. Przede wszystkim jako pomysłodawca i twórca Spotkań Lednickich. Co roku kilkadziesiąt, a czasem sto tysięcy ludzi przyjeżdżało tam z całej Polski, żeby przejść przez bramę w kształcie ryby, symbolicznie przekraczając granicę III tysiąclecia chrześcijaństwa.

W książce Jana Grzegorczyka „Święty i błazen” o. Góra mówi, nie bojąc się patosu, że Lednica to dzieło Ducha Świętego, który przemawiał słowami Jana Pawła II. Myślał o słowach ze słynnego kazania w Warszawie w roku 1979, iż człowiek nie może sam siebie zrozumieć bez Chrystusa i o adhortacji „Tertio millennio ineunte”, w której papież pisał o bramie i przejściu w nowe tysiąclecie chrześcijaństwa. Jan Góra przeczytał te słowa w 1995 roku.

W czerwcu 1997 brama-ryba była gotowa. Symbol nie był przypadkowy. Ryba to jeden z najstarszych znaków rozpoznawczych chrześcijan, używany wcześniej niż krzyż. Litery tworzące grecką nazwę ryby „ ichtis” można rozwinąć w tym języku w: Jezus Chrystus Boży Syn Zbawiciel.

Wcześniej trzeba było kupić ziemię - 40 ha - na Lednicy, blisko miejsca, gdzie Mieszko I przyjął chrzest. Sponsorką okazała się zamożna kobieta, która przypadkiem trafiła do duszpasterstwa dominikanów.

Pytała, którędy może wyjść z kościoła. Zakonnik zaczepnie odparł, że chrześcijanin z Kościoła nie wychodzi, chyba że w trumnie (ona mówiła o budynku, on o wspólnocie). Po chwili ojciec pokazał jej list z błogosławieństwem papieża. - Widzi pani, mam błogosławieństwo, nie mam pieniędzy – mówił dominikanin. - Ja mam pieniądze, a nie mam błogosławieństwa – odparła. - No to się zakolegujmy – skwitował. Po dwóch dniach przyjechał do Poznania z Paryża mąż sponsorki z torbą gotówki. Wystarczyło na lednicką ziemię i na zawiezienie fundatorki do Rzymu na audiencję u papieża. Jan Paweł II udzielił jej błogosławieństwa i pytał, czy nie boi się ojca Jana. Zaprzeczyła. Lednica mogła ruszyć.

Na pierwsze spotkanie przyjechało 25 tysięcy ludzi. Nie spełniło się wprawdzie marzenie o. Góry, że młodych przez bramę przeprowadzi osobiście Jan Paweł II. Papież przeleciał tylko śmigłowcem nad Lednicą i przekazał posłanie dla uczestników: „Nie lękajcie się iść w przy­szłość przez Bramę, którą jest Chrystus (...) Zanieście przyszłym pokoleniom świadectwo wiary, nadziei i miłości. Bądźcie wy­trwali. Nie wystarczy przekroczyć próg, trzeba iść w głąb”.

Wyraźne wsparcie papieża było ważnym paliwem dla istnienia Lednicy. Skoro ryba złapała haczyk, trzeba ciągnąć – miał powiedzieć Jan Paweł II o tym pomyśle. Łączyła ich z Janem Górą szczególna więź. Jak może nikomu ojcu Górze udawało się przekonywać papieża do swoich planów... i dostawać pamiątki – buty czy piuskę - do Hermanic, na Jamną i do innych miejsc, gdzie gromadził młodzież. Ale kiedy wkładał rękę papieża do wiadra z protetycznym silikonem, żeby mieć odlew jego dłoni dla potomnych, Karol Wojtyła postukał się widelcem w czoło i mówił do księdza Dziwisza: Stasiu, po co z tym facetem zaczęliśmy się zadawać? Ale wspierał go duchowo aż do końca.

Nie wszyscy w Kościele i w Polsce byli fanami Góry. Jak przyznawał, nie brakowało takich, co sądzili, że na tej swojej rybie zawiśnie. Nie wszystkim podobała się widowiskowość Lednicy – rytmiczna muzyka z bębnami i tańce, także przy ołtarzu, skoczkowie spadochronowi i szwadrony ułanów na usługach ewangelizacji. O prymasie święcącym dzwon z wielkiego strażackiego wysięgnika nie wspominając.

- Byłem z młodzieżą na Lednicy kilka razy – mówi ks. Krystian Muszalik, dziś dyrektor ds. administracyjnych w opolskim Wyższym Seminarium Duchownym. - Kiedy w jednym miejscu spotykało się 100 tysięcy młodych ludzi, to zdarzały się różne zachowania. Nie wszyscy umieli się znaleźć podczas adoracji Najświętszego Sakramentu i nie wszyscy słuchali przesłań kolejnych papieży. Ale Lednica to nie było tylko widowisko. Mnie najbardziej zostały w pamięci kolejki do spowiedzi.

Spowiedź pod gołym niebem w upale albo w deszczu to nie było łatwe dla wiernych ani dla księży. A przecież młodzi otwierali się, czasem po latach, po trudnych doświadczeniach. Rozmawiali szczerze o swoim życiu. W wielu oczach widziałem łzy. I wdzięczność, bo oni naprawdę doświadczali tam Miłosierdzia Bożego. No i trzeba pamiętać, że Lednica to nie jest jeden dzień w czerwcu.

To jest centrum, które na różne skupienia, rekolekcje, spotkania zaprasza ludzi w różnym wieku przez cały rok.
- On naprawdę żył Lednicą – mówi ks. Stanisław Bogaczewicz, od 16 lat proboszcz prudnickiej parafii św. Michała Archanioła, z której pochodził o. Góra (wcześniej dusz­pasterzowali tu dominikanie). - Do Prudnika przyjeżdżał systematycznie raz lub dwa razy w roku. W auli liceum, do którego chodził, chętnie spotykał się z młodzieżą. Wiele razy słyszałem od niego zachętę: „Słuchajcie, przyjedźcie na Lednicę”. To zaproszenie wracało, chociaż co roku jeden albo dwa autokary jechały stąd w czerwcu na spotkanie młodzieży. W niektórych latach nasza młodzież była na Lednicy już 2-3 tygodnie wcześniej, żeby tam modlić się w intencji tego dzieła, ale też pomagać w przygotowaniach. Mamy przywiezione przez niego zaproszenia na rok 2016. Będziemy je oczywiście przekazywać młodym. Tyle że Lednica odbędzie się już bez niego...

Ks. Bogaczewicz wspomina, jak o. Góra przywiózł do Prudnika „chleb prymasa”. Recepturę na specjalną prośbę zakonnika opracowało laboratorium spożywcze z Bydgoszczy. Wypieku na podstawie przywiezionego do Prudnika zaczynu podjęły się dwie miejscowe piekarnie. - Kosztowałem go jeszcze w Bydgoszczy, jest tak pyszny z masełkiem i kawą, że myślałem, że oszaleję – zachwalał chleb ojciec Góra. - Jeśli do tego dołożycie smalec i ogórka, to możecie wszystkim ogłaszać, że w Prudniku można zjeść coś wspaniałego.

Bo ojciec Góra, choć był obywatelem świata, nigdy o Prudniku nie zapomniał. Dał temu wyraz m.in. w swojej książce „Ukłoń się Jasiu! Prudnikowi”.

W budynku Publicznego Gimnazjum nr 1 noszącego imię Kardynała Stefana Wyszyńskiego w czasach jego dzieciństwa mieściła się podstawówka, do której chodził. Dziś jego imię nosi szkolna aula, a dominikanin jest autorem szkolnego hymnu: „Tylko orły szybują nad granią/ Tylko orłom niestraszna jest przepaść/ Wolne ptaki wysoko latają/ Już za chwilę wylecimy z gniazda!” - głosi refren hymnu.

Na tegoroczny jesienny zjazd absolwentów prudnickiego liceum - spotkania dawnych uczniów „Mickiewicza” odbywają się co pięć lat - zapisał się jako pierwszy. Pisał, że cieszy się na kolejne spotkanie ze swoim dzieciństwem. Uczestniczył w koncelebrze i w części oficjalnej. Na balu nie został.

- Po powrocie do klasztoru przysłał bardzo piękne podziękowanie – mówi Regina Sieradzka, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół LO im. Adama Mickiewicza w Prudniku. - Teraz wiem, że to było jego pożegnanie ze szkołą i z naszym miastem.
Ten list będzie pamiątką po ojcu Janie. Niejedyną. W maju 1992 roku, kiedy Regina Sieradzka została mianowana dyrektorem szkoły, wysłał zaproszenie dla uczniów na wspólne wakacje ze studentami i młodzieżą związaną z duszpasterstwami dominikanów w Hermanicach.

„Próbuję drożności innych kanałów informacyjnych, pozakościelnych - pisał. - Ryzykuję, próbuję i proszę o wywieszenie plakatu na terenie szkoły. Może do kogoś to dotrze, komuś pomoże. Może nawiążą się więzy, które przyniosą owoce w ludziach. Zawsze z rozrzewnieniem wspominam Prudnik i moje liceum wraz z jego profesorami. Zakonnie się ścielę, nędza oddana, Jan Wojciech Góra”.

Pani Regina była w prudnickim LO uczennicą, nauczycielką i dyrektorką. Chodziła do równoległej klasy z siostrą Jana Góry. Jego z lat szkolnych nie pamięta, był nieco młodszy.
- Ja byłam już na studiach, ale rodzinę znałam dobrze - opowiada. - On był poukładany, pracowity i grzeczny. W domu trzymany krótko – tak było w tamtych czasach – ale to zaowocowało. Po maturze wyjechał do klasztoru i na studia, ale nigdy się od Prudnika nie oderwał. Był kontaktowy, przyjazny, bardzo komunikatywny, bardzo przekonujący. Nie sposób było się na niego gniewać. Tekst „Zapisków więziennych” prymasa poprzedził charakterystycznym cytatem: „Prudnik to nasze miasto. Nie wszyscy o nim słyszeli. A przecież to ważny punkt na mapie Polski. Studnia głębinowa odwiecznego sensu. Miejsce, gdzie narodził się pomysł ratowania ojczyzny przed zalewem przez komunizm” (tu po­wstał pomysł Jasnogórskich Ślubów Narodu – przyp. red.).

- Zawsze mówił o Prudniku dobrze – wspomina burmistrz Franciszek Fejdych. - Poznałem go około 2010 roku. Z myślą o PG nr 1 podjął się zredagowania książki o kardynale Wyszyńskim. Książka powstała i jest pozytywnie oceniana, ale przekonałem się wtedy, że to nie jest człowiek, który da się zepchnąć z obranej drogi. Nie było miesiąca, żebym się tą sprawą nie musiał zajmować. Jak coś robił, to całym sobą. Nawet jak uczył nowej pieśni od ołtarza, był samą ekspresją. Nie zostawiał nikogo obojętnym. Można w nim było widzieć albo przyjaciela, albo wroga.

W dzieciństwie jego kolegą był Józef Penar, dziś mieszkaniec Gliwic. Mieszkali przy tej samej ulicy Traugutta i chodzili do nieodległej szkoły muzycznej. Józef na skrzypce, Jan na klarnet. Zajęcia z rytmiki mieli wspólne.

- Byłem trochę starszy i tak naprawdę dobrze poznaliśmy się jako ministranci - wspomina. - Chodziliśmy razem do służby. Ja bardzo lubiłem sport, zwłaszcza piłkę. Graliśmy w parku. On rzadziej z nami grał. Miał od początku zacięcie intelektualne. Dużo czytał. Książki lubił bardzo. To była taka solidna firma.

Pan Józef przyznaje, że kiedy opuścił Prudnik, trochę stracił Jaśka Górę z oczu.
- Jak się dowiedziałem, że to on, mój dawny kolega z zakrystii, jest twórcą Lednicy, nie chciałem wierzyć - dodaje. - Niestety, nie jeździłem na zjazdy absolwentów szkoły, więc nigdy z nim już potem nie rozmawiałem. Szkoda.

„Święty i błazen”

W czasie pracy nad tekstem korzystałem z książki „Święty i błazen. Jan Góra w odsłonach Jana Grzegorczyka”.
Tom wydany w 2014 roku przybliża - oczami samego Jana Góry i jego przyjaciół i znajomych - postać nietuzinkowego dominikanina. Autor zagląda - nie unikając pytań kłopotliwych - w głąb życia prywatnego i publicznej działalności zakonnika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska