Oni wybrali Polskę

fot. Helena Wieloch
Natalia i Piotr Garbowscy tęsknili za ojczyzną dziadków. Jechali do Nasal z obawami. Teraz czują się już u siebie.
Natalia i Piotr Garbowscy tęsknili za ojczyzną dziadków. Jechali do Nasal z obawami. Teraz czują się już u siebie. fot. Helena Wieloch
Pod Byczyną w jednym domu mieszkają cztery rodziny z Rosji i Kazachstanu. Urzeka ich to, że nie muszą dawać łapówek. Przerażają rachunki.

Piotr Garbowski mieszka z rodziną na parterze. Wprowadzili się tu dwa i pół roku temu. Czekało na nich odremontowane mieszkanie. Nie liczyli na takie przyjęcie, bo nie jechali tu z Rosji, a konkretnie z północnego Kaukazu, w ramach rządowego programu "Rodak", dzięki któremu potomkowie polskich zesłańców wracają do ojczyzny przodków. Wracali na własną rękę.

- Mój brat razem z matką wyjechali stamtąd wcześniej, też na własną rękę, i osiedlili się w wiosce pod Wołczynem - wspomina Garbowski.

Chciał być blisko nich. Przyjechał do brata w odwiedziny, zobaczył jak w tej Polsce jest, rozglądnął się za pracą, wrócił do swojej wioski Ryzdwiany (po polsku Boże Narodzenie) i oświadczył rodzinie: - Wyjeżdżamy.

Natalia Garbowska, rodowita Ukrainka, energiczna, zaradna kobieta, bez wahania, choć nie bez obaw, zaakceptowała decyzję Piotra. - Bo żona zawsze powinna iść za mężem - mówi.

Rosja? Tylko w telewizji
W swoich Ryzdwianach, wiosce, która ma tylu mieszkańców co cała gmina Byczyna, Garbowscy zostawili dom i pracę. Piotr miał etat w masarni. Natalia prowadziła kadry i sekretariat w fabryce pasz.
Przyjechali tylko z młodszą córką. Starsza została w Kazachstanie, by dokończyć studia i dołączyć - już z dyplomem inżyniera - do rodziny. Jechali z nadzieją na lepsze życie, znając po polsku tylko parę słów: dzień dobry, do widzenia i dziękuję.
Piotr z żoną uczył się polskiego na krótkim kursie w Kędzierzynie- Koźlu tuż po przyjeździe i na czytanych po polsku książkach dla dzieci. - Najbardziej podobała nam się "Ania z Zielonego Wzgórza" - śmieją się.

Natalia wzbogacała słownictwo na pożyczonym od kogoś horrorze o sekcie amerykańskich kanibali w Stanach. - Ale "Malowany ptak" Kosińskiego, a zaraz potem "Popiół i diament" były najlepsze - twierdzi Piotr. Natalia chciała sprawdzić, jak brzmi po polsku "Cichy Don", żelazna pozycja radzieckiej literatury. - I było tak samo ładnie jak po rosyjsku - dodaje.

Kiedy podszkoliła język, zaczęła szukać pracy. Jako Ukraince trudno jej było. Wciąż czeka na przyznanie polskiego obywatelstwa. Na razie składa przełączniki do urządzeń elektrycznych. Nie jest to praca za biurkiem, jak w Ryzdwianach, nie zarabia się dużo. Ale Natalia nie chce narzekać. Twierdzi, że jest zadowolona, że w ogóle pracę ma. Piotra przyjęli do firmy produkującej drewno kominkowe. Wiążą jakoś koniec z końcem, choć nie jest łatwo, bo utrzymanie mieszkania sporo ich kosztuje. Więcej, niż się spodziewali.

Za sam wywóz szamba oni i pozostali lokatorzy domu w Nasalach płacą zarządcy budynku cztery razy więcej niż inni mieszkańcy gminy. To, co ich w Polsce najbardziej zaskoczyło, to właśnie ta jawna niesprawiedliwość. - No i to, że tu się nie daje łapówek - notują po stronie plusów Garbowscy.

W Rosji bez łapówki nie dało się załatwić prawie nic. Między innymi dlatego stamtąd uciekli. - Ale przede wszystkim z tęsknoty za ojczyzną dziadków - mówi Piotr. Lubi jeszcze czasem pooglądać w telewizji rosyjskie wiadomości, żeby wiedzieć, co tam się "u nas" dzieje.

W Polsce życzliwi ludzie
Andrzej i Oksana Kotwiccy to młode małżeństwo. Mieszkają nad Garbowskimi. Wprowadzili się trzy i pół roku temu. Uznali, że w Polsce ich dzieci, 9-letni Maksym i 7-letnia Beata, będą miały lepszy start. Jako potomkowie zesłańców starali się o wyjazd w ramach programu "Rodak". Pięć lat czekali na zaproszenie. A potem jeszcze długo musieli dowodzić swojej polskości przed konsulem Rzeczypospolitej.

Z polskich tradycji znałam dzielenie się opłatkiem na Boże Narodzenie. Ale nazw dwunastu potraw nie znałam - mówi Oksana.
Jej rodzice już prawie nie mówili po polsku, ale po polsku się modlili. - I my też - podkreśla.

Ale to za mało, by zostać Polakiem. Dlatego przez miesiąc Kotwiccy chodzili na kurs języka i polskiej historii. A potem zdawali przed konsulem egzamin. Pytał o tradycje, obyczaje, a z historii Polski nawet o rozbiory. - I jaki ważny dla Polaków obraz wisi w Częstochowie - wspomina Andrzej.

Oksana pamięta, jak ćwiczyła polski hymn na pastwisku. - Tam nikt mnie nie słyszał, tylko moje krowy - śmieje się, intonując "Jeszcze Polska nie zginęła". Słychać, że tekst opanowany, ale melodia momentami odbiega leciutko od oryginału.

Ale przecież Oksana śpiewaczką nie jest. Z wykształcenia jest przedszkolanką. Marzy, że kiedyś będzie pracować w swoim zawodzie. Ale na razie nie ma na to szans, więc zajmuje się domem.

Rodzinę utrzymuje Andrzej. Był kierowcą we wsi Oktiabr, czyli po polsku "październik" i w tym zawodzie znalazł w Polsce pracę, z ogłoszenia, w warszawskiej firmie transportowej. W tej chwili jest na zwolnieniu lekarskim.
Dwa lata temu Andrzej w stanie ciężkim trafił do Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. Niewykryta w porę groźna żółtaczka typu B uszkodziła dziewięćdziesiąt procent wątroby. Był pierwszym pacjentem dopiero co sprowadzonej do WCM-u sztucznej wątroby, jedynej wtedy takiej aparatury na terenie południowej Polski. Dzięki temu żyje.

- Wątpię czy, gdybyśmy mieszkali w Kazachstanie, miałby szansę na skorzystanie z takiego sprzętu - zastanawia się Oksana. Myśli czasem, że przyjazd do Polski uratował Andrzejowi życie.

On sam nie może się już doczekać powrotu do pracy, do kolegów, którzy podobnie jak szef, pomogli mu w trudnych chwilach. - Dzwonili przez cały ten czas, zapewniali, że mam do czego wracać, że czekają - mówi Andrzej. - A nie musieli, bo to firma duża, trzysta aut, ja tam jestem jak kropla w morzu - dodaje. - Spotkałem w Polsce życzliwych ludzi.

- Mieszkańcy wioski też nas miło przyjęli - wspomina Oksana. Nie podoba jej się tylko, że za ogrzewanie płacą takie krocie. - Ale jak człowiek chce pracować, to w obojętnie jakim państwie, da sobie radę i będzie mu dobrze - kwituje.

Tu "ruskie", tam "paliaki"
Starowojtowie wprowadzili się na drugie piętro w starej szkole dziewięć miesięcy temu. I nie są pewni, czy jest im dobrze. Liczyli, że w Polsce będzie lepiej niż w Kazachstanie, a wygląda na to, że nie jest. Jerzego do wyjazdu namawiała matka. Polskie korzenie miały mu zapewnić start w nowej ojczyźnie. W starej był traktorzystą, teraz jest drwalem i zarabia grosze. Jego żona Wiktoria jest rodowitą Rosjanką. Nie ma obywatelstwa, do tego zajmuje się maleńkim synkiem. Do pracy iść nie może.

Kiedy Starowojtowie przyjechali do Nasal, nie umieli słowa po polsku. Nie wysłano ich na żaden kurs języka ani tu, ani tam. O nowej ojczyźnie nie wiedzieli nic lub prawie nic.

O ile sąsiad Starowojtowów - Garbowski - zrobił przed przyjazdem do Polski rekonesans, a Kotwiccy wysłali do Nasal, gdzie mieli zamieszkać, ciotkę z Polski, żeby sprawdziła jak tam jest, o tyle Jerzy i Wiktoria z kilkumiesięcznym dzieckiem i dwoma starszymi córkami jechali w ciemno.

Sen o lepszym życiu w Polsce prysł jak bańka mydlana po pierwszej wypłacie Jerzego i zakupach w jedynym we wsi sklepie. - Tu się bardzo drogo żyje - mówią łamaną polszczyzną Starowojtowie.

U nich rachunki za szambo i ogrzewanie, na które tak narzekają sąsiedzi, pochłaniają prawie całą pensję jedynego żywiciela rodziny. Tego się nie spodziewali. Gdyby mogli cofnąć czas, pewnie już by ich nie było, ale w Kazachstanie nie mają do czego wracać.

Wciąż słabo mówią po polsku. Starsze córki lepiej opanowały język. Ale tzw. repatriancka choroba, czyli tęsknota, im też się udziela. Grzecznie odpowiadają, że w szkole jest fajnie i mają dużo koleżanek. - Ale przykro jest, że niektórzy ludzie mówią o nas "ruskie" - mówi jedna z dziewczynek.

W starej ojczyźnie takich jak jej ojciec i babcia przezywają "paliaki". Nie chcą o tym mówią, bo zaraz robią im się mokre oczy, jak wtedy, gdy rodzice puszczają przywiezione z Kazachstanu płyty z rosyjskimi piosenkami.

Starowojtowie są rozczarowani. Choć nie chcą o tym mówić, przeraża ich trochę przyszłość i to, że z Nasal do Kluczborka i Byczyny (wszystkie repatrianckie rodziny pracują poza wsią) odchodzi dziennie tylko jeden autobus. Chcą sprowadzić z Kazachstanu matkę Jerzego, żeby siedziała z małym Mikołajem. Wtedy Wiktoria będzie mogła iść do pracy. Jak dostanie obywatelstwo.

Repatriant serdeczny
Nadzieja Renkas, która do domu w Nasalach wprowadziła się z rodziną najwcześniej, była często dla nowych sąsiadów pierwszą przewodniczką po polskich realiach. Wspierała w trudnych chwilach. Nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Może dlatego, że przez dłuższy czas była przez żurnalistów z całej niemal Polski nagabywana jako sztandarowa repatriantka w gminie, w której żyje najwięcej rodzin ze Wschodu. A może dlatego, że - jak stwierdziła w progu - dziennikarze obiecywali, że przyślą gazetę z wywiadem czy artykułem i nie dotrzymywali słowa? A repatrianci to w większości ludzie bardzo serdeczni, życzliwi i słowni.

Do tej pory Byczyna przyjęła jedenaście repatrianckich rodzin. Jedna mieszka w Jakubowicach, cztery w Nasalach, trzy w Biskupicach. Trzy rodziny w ciągu ostatnich kilku lat wyjechały z Byczyny. Może wrócili na Wschód, a może potraktowali Polskę jako przystanek w drodze na Zachód.

O Borowikach z Sierosławic było wiadomo, że nie zagrzeją tam miejsca, gdy pytali, czy za opuszczenie kraju coś im grozi. Petrukowiczowie i Kary z Jakubowic inaczej wyobrażali sobie Polskę. Wyjechali bez słowa, zostawiając w pustym mieszkaniu kopertę z napisem: "klucze dla burmisca".

Maciej Tomaszczyk, sekretarz gminy Byczyna, która ma na swoim terenie najwięcej repatriantów w Polsce: - Czekamy na następne cztery rodziny. Jak dla wszystkich, przygotowujemy dla nich za dotację z programu "Rodak" umeblowane mieszkania z firankami, sprzętami, a nawet sztućcami i zastawą w kuchennych szafkach. Spłacamy w ten sposób dług wobec naszych wywiezionych przed laty na Wschód rodaków, z drugiej strony, jakkolwiek by nie patrzeć, mamy w tym interes, bo za rządowe pieniądze adaptujemy na mieszkania puste lokale. No i poprawia nam się demografia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska