Opava kusi mieszkańców Wiechowic

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła
Zdenek Bialý (z lewej) od 12 lat, codziennie o siódmej rano pije kawę ze swoim polskim znajomym Piotrem Kukuczką.
Zdenek Bialý (z lewej) od 12 lat, codziennie o siódmej rano pije kawę ze swoim polskim znajomym Piotrem Kukuczką.
Mieszkają na Opolszczyźnie, pracują, robią zakupy i odpoczywają w Czechach.
Z Wiechowic do czeskiej Opavy jest rzut beretem.
Z Wiechowic do czeskiej Opavy jest rzut beretem.

Z Wiechowic do czeskiej Opavy jest rzut beretem.

Wiechowice. Malutka wieś pod Branicami zamieszkana przez niespełna 200 dusz, głównie repatriantów ze Wschodu, przybyszów z centralnej Polski oraz okolic Cieszyna. Stara, poniemiecka zabudowa, sklep spożywczy, kościół, świetlica wiejska i remiza OSP. Do Opola 100 kilometrów, do Głubczyc trzydzieści, do Branic piętnaście. To najdalej wysunięty na południe skrawek Opolszczyzny, wrzynający się malutkim cypelkiem w terytorium Republiki Czeskiej. Nieliczni przyjezdni, którzy tu docierają, mówią, że to koniec świata. Miejscowi odpowiadają, że wprost przeciwnie.

- Do przystanku miejskiego autobusu mamy pięć minut piechotą, do kina czy teatru jedziemy dziesięć minut, tyle samo do hipermarketów, restauracji, basenu czy na uniwersytet - wylicza sołtys Wiechowic Tadeusz Szumlewicz. - Rzut beretem mamy też do linii trolejbusowej. Tak, tak, nie przesłyszał się pan. Nawet mieszkańcy Opola mogą o takiej pomarzyć.

Za granicą taniej
Przez Wiechowice przepływa graniczna rzeka Opawa. Za mostem są już czeskie Vavrovice, czyli przedmieścia Opavy. W nocy ze wzgórza obok kościoła widać łunę świateł tego 60-tysięcznego miasta, jednego z ważniejszych w Czechach centrów kulturalnych, edukacyjnych i przemysłowych. Kiedy wiatr zawieje z południa, w całej wsi pachnie ciastkami. To sprawka Opavii - słynnej w Czechach fabryki ciastek, która stoi kilkadziesiąt metrów od granicy. Pół Europy zajada się słodyczami wyprodukowanymi niedaleko Wiechowic, a najsłynniejsze z nich to wafle "Fidorki". Mieszkańcy polskiej wsi Czechy mają też w telewizji. Złapanie polskich programów z naziemnej anteny graniczy z cudem. O TVN-nie czy Polsacie można zapomnieć. Jedynka i dwójka są mocno zaśnieżone.

- Za to programy czeskie obraz mają jak żyleta - mówi sołtys. - Żeby być z polskimi sprawami na bieżąco, trzeba mieć satelitę.
Podobnie jest z siecią telefonii komórkowej. Jeśli ktoś zapomni o wyłączeniu roamingu, wówczas aparaty łapią czeskich operatorów. W takiej sytuacji rozmawianie przez komórkę jest o wiele droższe.
Z tak bliskiego położenia dużego czeskiego miasta korzystają mieszkańcy polskiej wsi. To tam pracują, odpoczywają, robią zakupy, chodzą do fryzjera i naprawiają samochody.
- Jest po prostu taniej i bliżej - tłumaczy Tadeusz Szumlewicz, który oprócz sołtysowania jest kierowcą w głubczyckim PKS-ie. - Wyjazd do Opola, a nawet Głubczyc to dla nas całodniowa wycieczka. Nie każdy może sobie na to pozwolić, a przedmieścia Opavy mamy za rzeką.
Siedemnastoletni Damian Szumlewicz, syn sołtysa, poleca czeskich fryzjerów.
- Są tani, a przy tym dobrze strzygą - mówi. - Przy kasie trzeba zostawić tylko 50 koron, w przeliczeniu na nasze to jakieś 7 złotych. U nas trzeba wydać o trzy złote więcej.

Latem można wyskoczyć na basen do Opavy. Jak mówi Damian, to prawdziwy park wodny, ze zjeżdżalniami i trampolinami. Miłośnicy jazdy na rowerze mają do dyspozycji dziesiątki kilometrów ścieżek, to samo ci, którzy lubią jeździć na wrotkach czy łyżworolkach. Zimą natomiast można rozerwać się na krytej pływalni.
Ryszard Zdaniak, stolarz i człowiek, który w Wiechowicach zajmuje się odnawianiem antyków, razem ze swoją żoną często goszczą w jednej z opavskich kawiarni.
- Mamy taką swoją ulubioną. Jedziemy rowerami do centrum, tam siadamy sobie w ogródku i przy kawce rozmawiamy - mówi pan Ryszard. - Po polskiej stronie ze świecą szukać takiego lokalu.

Ale Polacy nie tylko bawią się w Czechach. Coraz częściej jeżdżą tam za chlebem.
- U nas nie ma pracy, a po drugiej stronie granicy zakład na zakładzie - wyjaśnia sołtys Szumlewicz. - Chętnie przyjmują naszych i nieźle płacą. Nawet 100 koron za godzinę można dostać.
To coraz częściej kusi naszych rodaków. Każdego dnia od szóstej rano przy drodze dojazdowej do przejścia po polskiej stronie ustawia się długi ogonek samochodów. Granicy nie można przejechać autem. Polacy pokonują ją pieszo, a po drugiej stronie czekają już na nich czeskie służbowe samochody, którymi jadą do swoich zakładów pracy. Popołudniami sytuacja się odwraca. Czeskie samochody parkowane są na drodze dojazdowej do granicy i czekają tam na polskich kierowców przez całą noc, a rodacy przesiadają się do swoich czterech kółek, które rano zostawili w Wiechowicach. Zmieni się to 1 stycznia przyszłego roku. Polska wchodzi, bowiem do układu z Schengen i granicę będzie można przejeżdżać, czym się tylko będzie chciało.
Z Czechami za pan brat
Dom 25-letniego Piotra Kukuczki, wicewójta Branic, jest ostatnim po polskiej stronie i najdalej wysuniętym na południe w województwie opolskim. 50 metrów dalej posterunek czeskiej policji. Szlaban od 1993 roku jest na stałe podniesiony. Właśnie wtedy otwarto tu przejście małego ruchu granicznego.
- Z Czechami żyjemy za pan brat - zapewnia pan Piotr. - Przyjaźnimy się, współpracujemy, a nawet żenimy między sobą.
Każdego dnia od 12 lat, zawsze o siódmej rano w domu Kukuczków rozbrzmiewa dzwonek przy drzwiach. Na kawę przychodzi Zdenek Bialý. Ten 81-letni Czech z Vavrovic, emerytowany dyrektor cukrowni w Opavie, jest przyjacielem domu.
- Moje wizyty to już taka tradycja - uśmiecha się Zdenek Bialý. - Przy małej czarnej dobrze się rozmawia. O tym, co słychać po obu stronach granicy, kto wygrał wybory i dlaczego, czy to dobrze czy źle, o pogodzie, rolnictwie i wszystkim, co ślina na język przyniesie.

Ale historia związków byłego dyrektora cukrowni z Polską sięga o wiele dalej. Z racji wykonywanego zawodu nawet za komuny był częstym gościem w Wiechowicach. Czescy rolnicy i tamtejsze gospodarstwo rolne miało (i ma do tej pory) pola po naszej stronie.
- Poza tym współpracowaliśmy z polskimi rolnikami, którzy do naszej cukrowni sprzedawali buraki - mówi pan Zdenek.
Przyjaciół w Wiechowicach ma również 81-letni Viktor Lebeda. Przez całe swoje zawodowe życie jeździł traktorem w pegeerze. Orał też czeskie pola po polskiej stronie.

- Czasami wpadnę do sołtysa Wiechowic na kielicha, pogadamy sobie i jest dobrze. Tak powinni zachowywać się przyjaciele - przekonuje Lebeda.
Czesi z Vavrovic zapewniają, że nie mają żalu do Polaków za 1968 rok, kiedy to nasza armia razem z pozostałymi członkami Układu Warszawskiego wkroczyła do bratniej Czechosłowacji, żeby ostudzić zapędy naszych południowych sąsiadów do wyrwania się spod jarzma komunizmu.
- Rozumiem was. Sowieci kazali i nie było rady - mówi inny Czech, 67-letni Adolf Stencek, który dobrze pamięta, jak przez przejście graniczne w pobliskim Pilszczu wchodziło polskie wojsko, a gąsienice naszych czołgów rozjeżdżały jego ojczyznę.
Przyjaźni się też młodzież po obu stronach granicy.

- My mamy boisko do siatkówki, więc organizujemy w Wiechowicach turnieje, oni mają do piłki nożnej, więc pokopać chodzimy do Vavrovic - tłumaczy Damian Szumlewicz.
W tym kolegowaniu nie przeszkadzają różnice językowe.
- My mówimy po polsku, oni po czesku i się dogadujemy - mówi Piotr Kukuczka. - Tyle lat mieszkamy obok siebie, że rozumiemy się doskonale. Każdy z nas zdążył też nauczyć się kilku słów i zwrotów w języku sąsiada.

– Przez 40 lat nie mogłam zbliżyć się do mojej rodziny mieszkającej po czeskiej stronie – wspomina 78-letnia Elżbieta Juroszek.
– Przez 40 lat nie mogłam zbliżyć się do mojej rodziny mieszkającej po czeskiej stronie – wspomina 78-letnia Elżbieta Juroszek.

- Chociaż mieszkamy po obu stronach granicy, mówimy w innych językach, to od lat łączy nas przyjaźń - mówią Viktor Lebeda (z lewej), Adolf Stencek, Rudolf Tesař i sołtys Wiechowic Tadeusz Szumlewicz.

Za komuny były zasieki
Ale nie zawsze życie na pograniczu wyglądało tak kolorowo. Żeby oba słowiańskie narody za bardzo się nie zbratały, po 1945 roku na granicznym moście postawiono zasieki, a dziesięciometrowy pas ziemi wzdłuż rzeki po polskiej stronie komuniści zaorali i zabronowali. Dzięki temu łatwiej było sprawdzić, czy miejscowi nielegalnie przekraczali granicę.
- Jeśli były ślady butów, to wopiści szukali tego, kto je zostawił - wyjaśnia Tadeusz Szumlewicz. - Jak złapali, była kara pieniężna, a nawet areszt.
78-letnia Elżbieta Juroszek w Wiechowicach mieszka od urodzenia. Od zawsze miała też rodzinę w Vavrovicach. Przed wojną, kiedy Wiechowice były niemieckie, mogła swobodnie przechodzić do Czech i odwiedzać bliskich. Skończyło się to z nadejściem władzy ludowej.

- Przez ponad 40 lat nie mogłam zbliżyć się do moich kuzynek i kuzynów - wspomina staruszka. - Ale nie oznacza to, że nie utrzymywaliśmy kontaktów.
Kobiecie udało się przechytrzyć wopistów. Na początku lat 50. zaryzykowała. Nie bacząc na zaorany pas ziemi, podeszła nad sam brzeg rzeki i poprosiła mieszkającą po drugiej stronie Czeszkę, aby zawołała jej rodzinę. Kobieta zgodziła się i od tej pory spotkania nad Opawą odbywały się regularnie.
- Po każdym takim spotkaniu rękami zamazywałam ślady stóp, które zostawiłam na zaoranej ziemi - zdradza pani Elżbieta. - Nigdy się nie połapali.
Z rodziną mogła się uściskać dopiero w 1993 roku, kiedy w Wiechowicach otworzone zostało przejście graniczne.

Komunistom bardzo trudno było zakazać kontaktów pomiędzy mieszkańcami Wiechowic i Vavrovic. Każdego lata, kiedy słońce świeciło mocno, młodzież po obu stronach granicy kąpała się w nadgranicznej Opawie. Do połowy koryta rzeka jest czeska, druga połowa należy do Polski.
- No to bawiliśmy się z Czechami podczas wspólnego pluskania - wspomina Tadeusz Szumlewicz. - Na to jeszcze było ciche przyzwolenie wojskowych. Ale rozmawianie ze sobą było surowo zabronione. Pewnego dnia jakiś kapuś zobaczył, że mój brat rozmawia z małym Czechem, i doniósł wopistom. Przyjechali do domu i zrobili awanturę rodzicom. Jakoś ich udobruchali, bo większych nieprzyjemności nie mieliśmy.

Miejsce urodzenia - Opava
Sporo Polaków z Wiechowic i okolicznych wsi urodzonych w latach 1945-1948 w dowodzie osobistym, w rubryce miejsce urodzenia wbitą mają Opavę.
- Nic dziwnego. Do szpitala w Głubczycach jest prawie 30 kilometrów - wyjaśnia sołtys Wiechowic. - Po wojnie furmankami jechało się z dwie godziny. Dziecko mogło przyjść na świat w drodze. Do Czech było o wiele bliżej.
W Opavie urodził się brat pana Tadeusza, Antoni.
- Ojciec był wojskowym. Kiedy mama zaczęła rodzić, wsiadł na konia i pogalopował do strażnicy w Pilszczu. Stamtąd wezwał czeską karetkę - opowiada. - Przyjechała, zabrała mamę i zawiozła do Opavy. Ojciec opowiadał potem, że aby móc częściej odwiedzać mamę po drugiej stronie granicy, dogadał się z czeskim lekarzem. Ten wydał mu zaświadczenie, że oddaje dla niej krew. W ten sposób mógł być w szpitalu, kiedy chciał.

Polskie kobiety rodziły dzieci po czeskiej stronie do końca lat 40. Potem granica została uszczelniona i karetki nie mogły już wjeżdżać na teren Polski.

- Przez 40 lat nie mogłam zbliżyć się do mojej rodziny mieszkającej po czeskiej stronie - wspomina 78-letnia Elżbieta Juroszek.

Granica od zawsze
Przed wybuchem II wojny światowej granica przebiegała w tym samym miejscu. Różnica była jednak zasadnicza. Tu, gdzie teraz jest Polska, wówczas były Niemcy. Przedwojenne Wiechowice były też o wiele większe od dzisiejszych. W 1939 roku mieszkało w nich ponad 500 osób. Jak wspominają najstarsi mieszkańcy pogranicza, nawet dojście Hitlera do władzy nie popsuło stosunków między nimi. Niemcy pracowali w cukrowni po czeskiej stronie, a Czesi przychodzili do kościoła po niemieckiej stronie.

- Nawet strażnika na moście nie było - wspomina Viktor Lebeda, który urodził się w 1926 roku. - Tośmy się z Niemcami kolegowali jak teraz z Polakami.
Tak było do marca 1939 roku. Wtedy to hitlerowcy zajęli Czechosłowację. Wojska niemieckie weszły również przez most graniczny pomiędzy Wiechowicami a Vavrovicami.

- Piechota, konie i ciężarówki jechały po moście, natomiast czołgi przeprawiały się przez rzekę - opowiada pan Viktor. - Wszyscy patrzyli na to z przerażeniem. W 1945 roku zmienili się nam sąsiedzi. Niemcy wyjechali, przyjechali Polacy. Niech tak już zostanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska