Opolanie na straganie. Nasze targowiska mają się całkiem nieźle

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Targowisko przy ul. Damrota w Kędzierzynie-Koźlu. U kupca Jacka Kasińskiego truskawki kupuje pan Paweł. – Mam dietę, która pozwala mi jeść tylko świeże i naturalne warzywa i owoce. A takie dostanę tylko na targu – mówi klient.
Targowisko przy ul. Damrota w Kędzierzynie-Koźlu. U kupca Jacka Kasińskiego truskawki kupuje pan Paweł. – Mam dietę, która pozwala mi jeść tylko świeże i naturalne warzywa i owoce. A takie dostanę tylko na targu – mówi klient.
W większości wytrzymują konkurencję tańszych dyskontów i marketów. Ludziom nie przeszkadza, że są przaśne, często panuje tam bałagan i prawie nikt nie wręcza paragonów. A może właśnie dlatego lubią tam przychodzić?

Pomidor malinowy. Zdaniem wielu najsmaczniejszy, wyróżnia się m.in. charakterystyczną barwą, od której pochodzi nazwa odmiany. Jest soczysty, bardzo aromatyczny i słodki. W markecie w centrum Kędzierzyna-Koźla kosztuje 5 złotych za kilogram. Na oddalonym o 500 metrów targowisku przy ul. Damrota - 9 zł. Pan Damian z uśmiechem odchodzi od stoiska z kilogramem kupionych przed chwilą "malinówek". - Przepłacił pan cztery złote - prowokuję klienta. Ten patrzy na mnie jak kosmitę. - Daj mi pan spokój z tymi sklepowymi. Sama chemia, twarde to, bez smaku - opowiada mężczyzna.

Jarosław Czarnuch, jeden ze sprzedawców, tłumaczy, że jak ktoś raz porówna sklepowe z tymi z targowiska, to będzie je kupował tylko w tym drugim miejscu. - Teoretycznie u nas jest trochę drożej, ale to nie do końca tak - tłumaczy. I podaje przykład: na targu kapusta kosztuje 2,5-3 zł, a w sklepie 1,5-2 zł. Z tą różnicą, że w sklepie jest dużo mniejsza. Jak się policzy ją wraz z wagą, to się okaże, że na targowisku wychodzi taniej.

- Poza tym tutaj jest specyficzny klimat, my znamy większość naszych klientów po imieniu, z kolei w sklepie są oni incognito - opowiada sprzedawca. - Braknie komuś kilkadziesiąt groszy, to mówi się "nie ma problemu, dasz pan następnym razem". W markecie coś takiego nie przejdzie.

Nie chcemy nowych pawilonów

Jacek Kasiński na targowisku przy ulicy Damrota handluje warzywami i owocami już od trzydziestu lat. - Jak ktoś dba o interes, to mu plajta nie grozi - mówi, nie przerywając pakowania truskawek licznym klientom, którzy co rusz ustawiają się przy jego stoisku. Pan Jacek zauważył, że państwo od pewnego czasu dużo przychylniej patrzy na drobnych przedsiębiorców. - Kiedyś to mieli nas zupełnie w nosie i stawiali na markety. Dopiero po czasie, jak wielu ludzi zaczęło z tego kraju wyjeżdżać, władza się zorientowała, że nie tędy droga.

Targowisko wygląda - mówiąc oględnie - dość przaśnie. Jego kształt niewiele się zmienił od czasów PRL-u. Władze miasta planują remont bazaru, chcąc mu nadać nowoczesny i estetyczny charakter. Ale wielu kupcom wcale się to nie podoba. - Niech te krzywe płyty chodnikowe zamienią tylko na jakiś porządny bruk, bo trzy osoby złamały tu już nogę, i to wystarczy - mówi kupiec Kasiński. - Ludziom to naprawdę nie przeszkadza, a nawet cieszą się, że przestrzeń wygląda tak, jak wygląda.

- W Koźlu zmodernizowano targowisko, zbudowano tam takie ładne boksy - zauważa Marian Wiszniewski, który na Damrota handluje sadzonkami. - Ale czy to jest jeszcze targowisko? Moim zdaniem już nie.
Dwa lata temu miasto Prudnik zdecydowało o tym, że zbuduje kupcom nowoczesną halę targową za ponad 2 miliony złotych. Ale ci wcale nie byli z tego zadowoleni. Prezes lokalnego stowarzyszenia kupców głośno protestował i deklarował, że nie przeniesie się do hali z targowiska pod gołym niebem. - Ludzie muszą mieć swobodny dostęp do towarów, lubią kupować ze straganów - przekonywali handlarze, którzy bali się o spadek obrotów. Ostatecznie przenieśli się do hali, ale część z nich do dziś mówi, że wcześniej było lepiej, a już na pewno nie gorzej.

Polacy lubią je najbardziej w Unii

Na Opolszczyźnie jest obecnie 50 targowisk stałych. Łącznie mają powierzchnię odpowiadającą prawie 30 pełnowymiarowym boiskom piłkarskim.

Do tego dochodzi 413 bazarów sezonowych. Tych ostatnich przybyło najwięcej, jeszcze w 2005 roku było ich zaledwie 17. Łączne wpływy z opłat targowych w naszym regionie wynoszą ponad 5 milionów złotych rocznie. Statystyki potwierdzają to, o czym mówi się na bazarach: W Unii Europejskiej to właśnie Polacy są największymi miłośnikami zakupów w takich miejscach. Z badań IPSOS wynika, że aż 47 procent wszystkich owoców i warzyw, które lądują na naszych stołach, pochodzi właśnie z targowisk. W Unii średnio jedynie 33 procent.
W Pawłowiczkach nigdy targu nie było. Mieszkańcy, jeśli chcieli zrobić zakupy, musieli jeździć do innych miejscowości albo liczyć na ofertę miejscowych sklepów. Społeczeństwo się jednak starzeje, coraz mniej osób miało chęć i siły wyjeżdżać na zakupy. Ludzie przyszli więc do wójta oraz radnych i zaproponowali utworzenie targowiska.

- Postanowiliśmy spróbować, szczególnie że były do wzięcia pieniądze z Unii Europejskiej - opowiada Jerzy Treffon, wójt Pawłowiczek.

Władze gminy wyznaczyły plac i zabudowały go. Oficjalnie dniem targowym jest środa. Na razie kupcy przyjeżdżają głównie co dwa tygodnie, wtedy swoje stoiska rozkłada pięciu, sześciu przedsiębiorców. Handlują głównie warzywami i owocami. - Dopiero się rozkręcamy, ale już wiemy, że ta inwestycja była potrzebna - podkreśla wójt Pawłowiczek.

Siła przyzwyczajenia

Prezes Opolskiej Izby Gospodarczej Henryk Galwas mówi, że ludzi na targowiska ciągnie siła przyzwyczajenia. - Proszę zauważyć, że to właśnie tam od zarania dziejów się handlowało. Techniki negocjacyjne, logistyka, tego wszystkiego uczono się właśnie na targowiskach. Cały handel wyszedł stąd - przypomina prezes OIG. - Wielu ludzi przychodzi tam, aby spotkać się z kimś, porozmawiać, a przy okazji coś kupić. I tak to funkcjonuje.

Jego zdaniem jedynym zagrożeniem dla bazarów są warunki higieniczne, w jakich sprzedawane są towary. - Tu sklepy mają zdecydowaną przewagę, bo są pod większą kontrolą sanepidu - podkreśla Henryk Galwas. - Jeśli kupcy chcą skutecznie konkurować z marketami, to przede wszystkim muszą pilnować higieny.

Kazimierz Łukawiecki, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Krapkowicach mówi, że jego służby są w trochę niewdzięcznej sytuacji. - Jeżeli staramy się być na targowiskach stosunkowo często i dokładnie przyglądamy się warunkom tam panującym, to jesteśmy atakowani, że utrudniamy handel, jesteśmy nadgorliwi itd. - opowiada Łukawiecki. - Z kolei jeśli coś się zdarzy, na przykład dojdzie do zatrucia produktem kupionym w takim miejscu, to ludzie pytają z pretensjami: "a gdzie wyście byli?".
Szef krapkowickiego sanepidu podkreśla jednak, że generalnie warunki higieniczne na targowiskach są dobre. - Mam porównanie z innymi krajami Unii Europejskiej i naprawdę nie mamy na co narzekać - dodaje. Jeśli już łamane są przepisy, to np. przy braku odpowiednich warunków do sprzedaży mięsa (np. brak odpowiedniej temperatury przechowywania towaru) albo sprzedaż lodów z niepewnego źródła.

Na ciuchach jest dobra przebitka

Targowiska i bazary to jednak nie tylko żywność. Kupcy mówią, że opłaca się handlować ubraniami. Pani Marzena sprzedaje je na opolskich targowiskach od lat. - Trzeba mieć kilka tanich hurtowni, a także od czasu do czasu zaglądać na wyprzedaże do popularnych "sieciówek" w galeriach handlowych - opowiada pani Marzena. - W tych ostatnich można niekiedy kupić bluzkę za 15 czy 20 złotych, którą potem z dwukrotną przebitką sprzedaje się na targu. Część pań po prostu nie odwiedza galerii handlowych, bo wydaje im się, że tam są przede wszystkim drogie butiki. Nic bardziej mylnego - opowiada przedsiębiorcza kobieta.

Dobrze idzie także bielizna, na targach kupują ją przede wszystkim starsi panowie. - Oni też nie pójdą po slipki do galerii, tylko wolą je nabyć na bazarze.

Szwarc, mydło i powidło - mówiło się na asortyment takich miejsc. Swego czasu na opolskich targach dobrze się sprzedawały także rozmaite zegarki, lornetki, noże, szklanki, podkładki pod wszystko, obrazki, bibeloty, itd. - Najpierw handlowali tym "ruscy", którzy przywozili towar zza granicy - opowiada jeden ze sprzedawców, który wciąż próbuje w tym biznesie. - Niestety, teraz przyszli Chińczycy i otwierają te swoje markety, gdzie też można kupić każdą pierdołę za grosze.

Poszukiwanymi towarami wciąż są jednak niemieckie środki piorące. Opolanie mają do nich większe zaufanie niż do produktów krajowych. Na bazarze w Kędzierzynie-Koźlu co dwa dni pojawia się sprzedawca oferujący taki towar. Pani Brygida Herman tylko tu kupuje Persil. - Różnicę najlepiej widać, gdy pierzemy białe. Po wyciągnięciu z pralki koszula czy obrus są śnieżnobiałe, a nie jakieś szarawe - opowiada kobieta i zapewnia, że nie są to czcze słowa. - Żeby przekonać się o różnicach pomiędzy polskim a niemieckim proszkiem, wystarczy rozsypać je obok siebie. Ten drugi jest jaśniejszy, ma inny granulat. Gołym okiem widać, że to inny produkt.
Kolejny argument za niemieckimi? To zapach. - Jeżeli pierzemy importowanym persilem, ale nie dodamy płynu, to i tak nasze pranie po wywieszeniu będzie pachnieć - podkreśla pani Brygida. - Takiego efektu nie uzyskamy, gdy skorzystamy z polskiego produktu.
W sklepie oryginalnego niemieckiego jeszcze nie dostała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska