Opolanie przyznali się do niemieckości w czasach stalinizmu

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Ludzie wiedzieli, na co stać władze i jakie represje mogą im grozić, a jednak oficjalnie deklarowali niemieckość - mówi dr Adriana Dawid, historyk z UO.
Ludzie wiedzieli, na co stać władze i jakie represje mogą im grozić, a jednak oficjalnie deklarowali niemieckość - mówi dr Adriana Dawid, historyk z UO. VdG
Reakcja ponad 60 tysięcy Opolan na akcję paszportyzacji zaprzecza stereotypowi Niemców, którzy ujawnili się dopiero po 1989 r. - mówi dr Adriana Dawid.

Podczas organizowanej przez VdG w czasie weekendu na Górze św. Anny konferencji o sytuacji Niemców w Polsce po 1945 roku wygłosiła pani wykład o akcji ankietyzacji i paszportyzacji. Co to właściwie było?
W 1951 roku władze komunistyczne prowadziły akcję powszechnego wydawania dowodów osobistych. Mieszkańcy regionu, zwłaszcza ci opcji niemieckiej, podchodzili do niej wrogo. Opornych karano aresztem, grzywną, zdarzały się przypadki fizycznej przemocy.

Dlaczego ludzie nie chcieli dowodów osobistych?
Istotą problemu było to, że wydawanie dowodów poprzedzała akcja ankietyzacji, czyli zbierania formularzy z danymi osobowymi. W owej ankiecie pytano m.in. o narodowość i obywatelstwo. I właśnie to okazały się pytania drażliwe. Władze partyjne spodziewały się zresztą kłopotów. Ale naiwnie sądziły, że wystarczy przeprowadzić akcję propagandową i połączyć ją z administracyjnymi naciskami, by nastroje sprzeciwu spacyfikować.

Dziś już wiemy, że peerelowskie władze się przeliczyły...
W pierwszym etapie akcji 500 osób wprost odmówiło wypełnienia wniosków. Nie tylko z powodu niemieckości. Opierali się także niektórzy przybysze z kresów. Obawiali się, że nowy dowód stanie się dokumentem, z którym zostaną wywiezieni do Związku Sowieckiego.
Znacznie więcej osób wprawdzie wypełniało wnioski, ale wbrew intencjom władz wpisywało narodowość niemiecką.
Tylko w ciągu pierwszych pięciu dni akcji narodowość niemiecką zadeklarowały 44 tys. osób. W ostatecznym rozrachunku było ich w województwie 67 tysięcy. Dwa tysiące zadeklarowało, że są także obywatelami państwa niemieckiego. Szczególnie dużo deklaracji niemieckości było w gminach Popielów i Turawa. Zwróćmy uwagę, że to wszystko dzieje się w okresie stalinizmu. Ludzie już wiedzieli, jak ta władza funkcjonuje. Jakie mogą grozić kary. A mimo to oficjalnie deklarowali niemieckość. To nie było pisanie po ciemku haseł na murze, ani śpiewanie po niemiecku w knajpie. Ankiety zostawały w ręku władz jako oficjalny dokument. Dlaczego zatem ludzie decydowali się na opór? Wielu uważało, że przyjęcie dowodu osobistego będzie oznaczało ostateczne i nieodwracalne przyjęcie polskiego obywatelstwa i już nigdy nie będą mogli wyjechać. A tego właśnie się obawiali i nie chcieli. Podziwiam odwagę tych ludzi. Ich sprzeciw pokazuje też determinację. To, jak bardzo w ciągu zaledwie pięciu lat po wojnie musieli się życiem w tamtej Polsce zniechęcić. Ale dokładne motywacje ich trwania przy niemieckości to zadanie nie tyle dla historyka, ile dla socjologa.

Co na to władze komunistyczne?
W partii zapanował popłoch. Winę zwalono na działalność wrogów klasowych i obcych agentów. Odpowiedzialnością obarczono milicję, że za słabo nadzorowała ankietyzację. Milicjanci zwalali winę na tych, którzy przeprowadzali ankiety i zbierali formularze. Części aparatu komunistycznego takie wyniki ankietyzacji wydały się na tyle nieprawdopodobne, że próbowano je bagatelizować jako pomyłkę, a ankietowanym kazano deklaracje poprawić. Przekonywano przy tym, że wpisywanie niemieckiej narodowości jest niedopuszczalne.
Nie było ostrych represji? Podczas konferencji na Górze św. Anny prof. Piotr Madajczyk przypomniał, że na Warmii i Mazurach zamykano kobiety w pracy i nie pozwalano wrócić do dzieci, póki nie poprawią ankiet. A jeśli to nie pomagało, bito je.
Partyjne dokumenty o takich ostrych represjach milczą. Aby odpowiedzieć na to pytanie dokładnie, trzeba by przeanalizować zasoby Instytutu Pamięci Narodowej. Na pewno wiemy, że prowadzono ostrzegawcze rozmowy. Przede wszystkim z członkami partii, którzy zadeklarowali się jako Niemcy. Naciskano także na tzw. prowodyrów, czyli osoby cieszące się w lokalnym środowisku uznaniem - sołtysów, nauczycieli, duchownych. Grożono im wysiedleniem, a księżom przeniesieniem do innych parafii. Wiele osób zatrzymano, przesłuchiwano, karano grzywną. Ale nie wprost za odmowę poprawienia ankiety, tylko za działanie rewizjonistyczne, uleganie wrogiej propagandzie, a czasem wprost za mówienie po niemiecku albo śpiewanie piosenek w tym języku.

Na ile te naciski i zastraszenia były skuteczne?
Profesor Madajczyk szacuje, że wycofało się 40 procent tych, którzy pierwotnie deklarowali narodowość niemiecką. Najmniej skuteczne te naciski były w powiecie nyskim, prudnickim i strzeleckim, gdzie liczba poprawek nie przekroczyła 30 procent. Proniemieckie nastroje władza starała się po cichu pacyfikować. A niezadowolonych obłaskawiać. Typowym działaniem propagandowym było tworzenie większej liczby wiejskich świetlic w miejscowościach autochtonicznych i organizowanie w nich spektakli teatralnych i kulturalnych imprez. Na dorosłych naciskano też poprzez dzieci, które wypytywano w szkole, jak rodzice wypełnią ankietę.
Szansa na legalne zaistnienie mniejszości niemieckiej na Śląsku Opolskim pojawiła się w tej samej dekadzie lat 50., na fali przemian 1956 roku?
Opolskie plenum partii w listopadzie 1956 roku podjęło wyjątkową uchwałę. Przyznawała ona, że na terenie województwa opolskiego istnieje mniejszość niemiecka, a dotychczasowe deklaracje, że tu żadnych Niemców nie ma, uznano za błędne. Dyskusje o istnieniu mniejszości toczyły się zresztą już od końca 1955 roku. Towarzyszyły im pewne oczekiwania społeczne. O potrzebie uznania mniejszości pisała także ówczesna "Trybuna Opolska".

Dlaczego zatem do rzeczywistego uznania mniejszości doszło dopiero ponad 30 lat później, już po upadku komunizmu?
Liberalizacja była chwilowa. Nadzieje na dopuszczenie do użytku niemieckojęzycznych opracowań, legalne używanie języka niemieckiego i prowadzenie w nim działalności kulturalnej już po kilku tygodniach zahamowano. Protestowało środowisko przedwojennej mniejszości polskiej w Niemczech. Ale ostateczne wytyczne przyszły z Komitetu Centralnego partii w Warszawie. Osoby, które w Opolu opowiadały się za legalizacją mniejszości, z kręgu władz wykluczono. W 1957 r. mieszkańcy podejmowali jeszcze próby wprowadzenia w szkołach niemieckiej edukacji, wnioskowano do władz o niemieckojęzyczne nabożeństwa i możliwość tworzenia stowarzyszeń, ale były to już wysiłki pozbawione szans powodzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska