Opolanie świętowali 1000-lecie chrztu. Z miłości do Boga i z niechęci do władz

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Tłum na placu katedralnym stał głowa przy głowie aż po horyzont. Pielgrzymów do katedry przybyło naprawdę dużo, ponad 20 tysięcy.
Tłum na placu katedralnym stał głowa przy głowie aż po horyzont. Pielgrzymów do katedry przybyło naprawdę dużo, ponad 20 tysięcy. Fot.Archiwum Prywatne
Obchody millennium chrztu Polski były największym po wojnie wydarzeniem religijnym w Opolu. Władza, szykanując uczestników, chciała zademonstrować siłę. Pokazała słabość.

W1966 roku - podczas opolskich obchodów 1000-lecia chrześcijaństwa w Polsce 13 sierpnia - przypadła sobota. Dokładnie tak samo jak w roku 2016. Centrum obchodów w Opolu była katedra. Między jej wieżami umieszczono ogromny, oświetlony krzyż, który przypomniał, że w tej świątyni dzieje się coś ważnego. Władze zgrzytały zębami, ale przeciwstawić się, zwłaszcza skutecznie, nie były w stanie.

- Właśnie w sobotę zaczęli się zjeżdżać do Opola zarówno biskupi, jak i pielgrzymi z różnych stron - wspomina ks. infułat Helmut Sobeczko, dziś profesor liturgiki, który jako ceremoniarz współtworzył te uroczystości i tym samym widział je z bliska. - Prymas Wyszyński przyjechał do Opola w sobotę. Wielu innych biskupów odprawiało tego dnia msze św. i spotykało się z wiernymi w innych miastach diecezji (obejmującej wówczas także m.in. Gliwice, Zabrze i Bytom). W katedrze odbywało się całonocne czuwanie. Ludzie modlili się przed Najświętszym Sakramentem. Tej nocy wiele osób spowiadało się, co trwało aż do niedzielnego poranka.

Między innymi na tym polegał fenomen milenijnych obchodów, że choć tłumny udział wiernych był podsycany walką państwa z Kościołem i osobiście z prymasem, to jednocześnie ludzie traktowali milenijne obchody i peregrynację obrazu Matki Bożej jako rzeczywistą okazję do nawrócenia. Tak się działo nie tylko w Opolu. W moich rodzinnych Pyskowicach podczas świętowania millennium chętnych do spowiedzi było tylu, że choć w 20-tysięcznej parafii pracowało pięciu księży, awaryjnie sprowadzono dwiema taksówkami 10 zakonników z nieodległych Gliwic. A i tak spowiedź trwała do pół do trzeciej w nocy.

Jedną z osób, które witały kardynała Stefana Wyszyńskiego na placu katedralnym, był Andrzej Hanich. Dziś ksiądz, profesor, znawca historii Śląska i historii Kościoła oraz proboszcz parafii w Prószkowie. Wtedy uczeń drugiej klasy licealnej w opolskiej „dwójce”.

- Kardynała wprowadzono uroczyście od kurii przy ul. Książąt Opolskich. W tej samej procesji niesiono sprowadzone wówczas specjalnie z Krakowa i Wrocławia relikwie opolskich świętych i błogosławionych: Jacka, Bronisławy i Czesława. Razem z kolegą i koleżanką witałem prymasa w imieniu młodzieży - wspomina ks. prof. Hanich. - Po pół wieku już nie pamiętam, czy mówiłem jakiś wiersz czy słowa powitania. Na pewno miałem okazję pocałować biskupi pierścień ks. prymasa i zostało to utrwalone na zdjęciu. Przeżycie było ogromne. Ludzie stali na placu katedralnym i ul. Katedralnej i wydawało się, że ten tłum nie ma końca. To wrażenie pogłębiało się, bo te tysiące stały na stosunkowo małej przestrzeni. Nie było wtedy żadnej zorganizowanej opozycji antykomunistycznej. Ale ludzie spontanicznie lgnęli do Kościoła. Obok siebie stali ludzie, którzy przyjechali na Śląsk w repatrianckich transportach i tutejsi z dziada pradziada. Jedni i drudzy czuli, że to Kościół daje nadzieję. Że dla wszystkich jest ojczyzną. Myślę, że przyciągała ich jednocześnie żywa wiara i niechęć do ustroju, który był obcy. Tak po ludzku pamiętam, że było okrutnie gorąco. Obok prymasa, głowy Kościoła w Polsce, który był żywą legendą, siedział arcybiskup Karol Wojtyła z Krakowa. Trochę w cieniu, zamyślony, z opuszczoną głową. Nikt nawet wtedy nie pomyślał, że to przyszły papież.

Licealisty, który witał prymasa, nie spotkały ani w szkole, ani poza nią żadne represje. Najwyraźniej nauczyciele nie byli nadgorliwi w realizowaniu antykościelnego kursu władz partyjnych.

- Ja sam nie byłem prześladowany, ani wtedy, ani później, co nie znaczy, że władza traktowała te sprawy lekko - dodaje ks. Hanich. - Dopiero niedawno dowiedziałem się, że dyrektor naszego liceum, pan profesor Witalis Brągiel, którego zapamiętałem jako wspaniałego człowieka, został karnie usunięty ze stanowiska za to, że trzech uczniów naszej klasy (byłem jednym z nich) wstąpiło po maturze do seminarium. Ale to było już po obchodach millennium, w 1969.
W niedzielę uczestników uroczystości w Opolu było tylu - szacuje się ich liczbę na ponad 20 tysięcy - że o pomieszczeniu wszystkich w katedrze nie było mowy. Razem z wiernymi modliło się w Opolu 47 biskupów (w tym 44 przyjezdnych). Czyli prawie cały ówczesny Episkopat Polski.

Telegram do Opola przysłał sam papież Paweł VI. Biskupom i wiernym przeczytał go ówczesny ordynariusz opolski Franciszek Jop.

- Na katedralnym placu ustawiono dwa polowe ołtarze - wspomina dalej ks. prof. Sobeczko. - Jeden obok plebanii, drugi przy budynku kurii. Przy jednym z nich prymas odprawił poranną mszę. Kazanie wygłosił później, na zakończenie sumy.

- Kościół wnosi w nowe tysiąclecie wywyższenie człowieka - mówił pół wieku temu w Opolu Stefan Wyszyński. - Przypomina, że zbawiony jest przez Chrystusa, który stał się człowiekiem. - Ale Kościół wywyższa też rodzinę. Rodzina pełni podwójne zadanie. Jej członkowie pracują dla dobra narodu, a jednocześnie matki i ojcowie wychowują nowe pokolenie, które ma przyjść, aby ziemię ojczystą czynić sobie poddaną i bardziej ludzką. Ojczyzna i naród rodzą się w rodzinie. Ich moc i potęga zależą od zdrowia i od mocy rodziny.

Uroczystości milenijne były dla Kościoła okazją zarówno do pobudzania wiary ludzi, jak i do krzewienia wiedzy. Po południu w katedrze odbyła się sesja historyczna. Tysiącletnie dzieje Kościoła na Śląsku przedstawił ks. prof. Kazimierz Dola.

Władze ani myślały w takich działaniach pomagać. Gomułka czuł się prawdopodobnie osobiście urażony programem milenijnym prymasa i wędrówką jasnogórskiego obrazu po Polsce. Dyrektywy z góry dotarły też do regionu.

A tu stosowano metodę kija i marchewki. Jak odnotował bp Gerard Kusz, w niedzielę „z przyczyn technicznych” do stolicy województwa nie dojeżdżały do południa pociągi. Pociąg z Chałupek do Opola skończył bieg w Kędzierzynie. Skład z Kluczborka zatrzymano na stacji Krzywizna. Kolejne składy: z Kluczborka, Kędzierzyna i Nysy odwołano. Autobusy PKS jechały do Opola puste, bo nie zatrzymywały się na przystankach. Za to podstawiono bezpłatne pociągi do Raciborza na mecz tamtejszej Unii z Odrą Opole.

Żołnierzom służącym w opolskich jednostkach wstrzymano na weekend 13-14 sierpnia przepustki. Oficjalnym uzasadnieniem była panująca rzekomo w stolicy regionu epidemia czerwonki. Niezbyt wtedy licznych posiadaczy prywatnych aut jadących w stronę Opola milicja zniechęcała częstymi kontrolami drogowymi oraz mandatami pod byle pozorem. Wielu kierowcom kazano po prostu zawrócić do domu.

Wiernych starano się też zniechęcić konkurencyjnymi imprezami. Ale się w tę sobotę i niedzielę działo! W Opolu, Czarnowąsach, Komprachcicach i Chróścinie koncertowali „Trubadurzy”. (Młodszym czytelnikom trzeba przypomnieć, że był to wówczas jeden z topowych polskich zespołów). W regionie zorganizowano m.in. pokazy skoków spadochronowych i olimpiadę pływacką, a także koncert ówczesnych gwiazd Karin Stanek i Kasi Sobczyk (wszystko w Turawie). W Dobrzeniu zaproszono publiczność na pokaz mody jesiennej. Koło dworca Opole Wschód występował cyrk „Poznań”. W Szczedrzyku odbyły się wielkie regaty żeglarskie, a w Namysłowie spartakiada z okazji 20-lecia LZS.
W opolskich kinach grano w sobotę i niedzielę takie hity jak „Winnetou”, „Czarny Tulipan”, „Rio Bravo”, „Ostatni zachód słońca” czy „Z piekła Teksasu”.

Czy te zabiegi zmniejszyły liczbę uczestników kościelnych uroczystości? Trochę na pewno. Wielu chętnych zwyczajnie nie dotarło. Ale przeciwwagi nie były w stanie stworzyć. Metody były dość prymitywne, a ludzie podczas trwającej przez kilka lat wcześniej peregrynacji obrazu zdążyli się przekonać, że władza prężeniem muskułów trochę jednak maskuje własną słabość.

- Ponad rok przed uroczystościami w Opolu, zimą 1965 roku, przewoziliśmy obraz Matki Bożej do Kątów Opolskich - wspomina ks. Wolfgang Globisch, dziś emeryt, wieloletni duszpasterz w diecezji opolskiej i duchowy opiekun mniejszości. - Samochód-kaplica z obrazem był eskortowany przez ciąg aut. Na czele jechał mój garbus z przymocowanymi na filcu lampkami w kształcie krzyża. Przejechaliśmy przez Opole bez żadnych zakłóceń, ale wkrótce dostałem wezwanie do komendy MO. Zagrożono mi kolegium za niezgodne z przepisami o ruchu drogowym oświetlenie auta. Co gorsza, razem ze mną wezwano grupę kierowców, ludzi świeckich, którzy jechali także w tym konwoju. Wszystkich zamierzano ukarać.

Ksiądz posłużył się prostym, ale - jak się okazało - skutecznym wybiegiem. Zagroził milicjantom, że się na nich poskarży do ich zwierzchników w Warszawie.

- To my staramy się pozyskać miejscową ludność śląską dla kultu Matki Bożej Królowej Polski - mówił - a wy rzucacie kłody pod nogi? To jest sprzeczne z polską racją stanu - przekonywał. - Gdyby wam na tej racji zależało, to na motocyklach i w białych rękawiczkach jechalibyście razem z nami, zamiast tu teraz ludzi straszyć.

Musiał być przekonujący, bo funkcjonariusze zaczęli się tłumaczyć, że nie mieli rozkazu. A kiedy zagroził, że o szykanach, które spadną na świeckich, powiadomi kurię, odstąpili od karania kogokolwiek.

- Spodziewali się, że biskup Jop napisze odezwę do wiernych i upubliczni całą nagonkę, a tego chcieli uniknąć za wszelką cenę.

W niedzielę po południu milenijne obchody przeniosły się do Kamienia Śląskiego. Część biskupów musiała wrócić do swoich diecezji na uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej. Ale i tak przyjechało ich do miejsca urodzenia św. Jacka trzydziestu trzech.

- O wejściu do zamku nie było wtedy mowy - wspomina abp Alfons Nossol, emerytowany ordynariusz opolski. - To był teren wojskowy. Więc msza św. odbywała się przy ołtarzu polowym obok kościoła. Ale biskup katowicki Herbert Bednorz zapewnił księdza prymasa, że przecież kogo jak kogo, ale biskupów do śląskiego patrona wpuszczą. Razem minęli strażnika w mundurze. Ten zawrócił ich krzykiem, repetując przy tym karabin. Dali spokój.

- W Kamieniu zebrało się kolejne 20 tysięcy wiernych - wspomina ks. prof. Sobeczko. - Tu dominowali mieszkańcy Kamienia i innych podopolskich miejscowości. Przy ołtarzu polowym ustawiono przywiezione z Opola relikwie tutejszych świętych. Prymas, Karol Wojtyła i poznański arcybiskup Baraniak udzielili tymi relikwiami błogosławieństwa. Mszy o godzinie 18.00 przewodniczył arcybiskup Wojtyła. (Kardynałem został dopiero niespełna rok później - przyp. red.). Był jak zawsze bardzo skupiony, ale nie przemawiał. Kazanie wygłosił raz jeszcze prymas Wyszyński.
- Przyszliśmy tutaj również w tym celu, aby dziękować Bogu za to, co na tym Kamieniu się urodziło. Zda się, że na kamieniu nic się urodzić nie może. A na tym Kamieniu, tutaj, padło ziarno miłości Bożej, wydając wspaniały, trzykrotny owoc - w postaciach św. Jacka, bł. Czesława i bł. Bronisławy. Jak dobry Bóg łaski użyczy, to nawet z kamieni zbiera swoje owoce. Ludzie mają skłonność produkować wszystkie rzeczy jednakowo i nawet szczycą się z tego, że jednakowe są domy, samochody czy wytwory fabryczne. Święci nie są podobni jeden do drugiego. Każdy ma na tej ziemi inne zadanie. Toteż i każdy z nas musi na swój sposób wymienić miłość Bożą na osobistą doskonałość i na osobistą świętość.

- W Kamieniu miała miejsce swoista klamra spinająca milenijne uroczystości u nas - dodaje ks. prof. Sobeczko. - Myślę, że to, co się zdarzyło wtedy w Opolu i w Kamieniu, to była największa po wojnie uroczystość religijna w regionie. Dzisiaj może byłoby łatwiej wiernych przywieźć. Ale wtedy decydujący był religijny zapał. Z pewnością bardzo wielki. A na to nałożyła się potrzeba zrobienia na złość władzy, która millenijne uroczystości bojkotowała. Tysiąclecie chrześcijaństwa to było coś bez porównania ważniejszego dla Kościoła i jego wiernych niż świętowane w tym roku 1050-lecie chrztu. Te tłumy to był widoczny skutek trwających przez 9 lat przygotowań. Bez tzw. Wielkiej Nowenny nie byłoby miliona pielgrzymów na Jasnej Górze 3 maja 1966 roku ani tych dziesiątków tysięcy w Opolu i w Kamieniu Śląskim. Mało się dziś o tym mówi i słabo pamięta, bo młodszym zostały w pamięci wielkie, czasem milionowe - jak na Górze św. Anny - tłumy na spotkaniach z Janem Pawłem II. Ale od uroczystości Millennium wszystko to się zaczęło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska