Spaliśmy wówczas w budynku w pobliżu rezerwatu Tigrovaja Balka - mówi Nowak. - Tam są nie tylko hieny, widywano kiedyś tygrysy. Zarówno jedne jak i drugie zwierzęta są śmiertelnie niebezpieczne dla człowieka i mogą podchodzić nawet pod domy. Tubylcy mówili mi, że miałem szczęście.
Co przeciętny Polak wie o Tadżykistanie?
Że nie szanuje się tam praw człowieka. No i że to kraj praktycznie w całości pokryty pasmami górskimi. Jeśli spojrzeć na zdjęcie satelitarne Tadżykistanu - to widać tylko góry, połowa kraju wznosi się na wysokość 3000 metrów nad poziomem morza!
Opolscy biolodzy, wspierani przez kolegów z Krakowa i Ostrawy, podjęli się nie lada zadania - opisania tadżyckiej górskiej flory. - Pojechaliśmy tam nie dla przygody, tylko prowadzić badania - mówi dr Arkadiusz Nowak, biolog z Uniwersytetu Opolskiego i lider wyprawy.
Przy okazji badań omal nie wpadli w ramiona niedźwiedzicy, parę razy żołnierze grozili im bagnetami, a śmierć w oczy zaglądała podczas jazdy po tadżyckich drogach.
Najwyższy nad nimi jednak czuwał. No bo czemu niedźwiedzica, otoczona swymi młodymi, nie zaatakowała Polaków, którzy nagle weszli jej w drogę?
- Przeskakiwaliśmy przez strumień. A po drugiej stronie wody wpadliśmy nagle na bawiące się trzy niedźwiadki oraz opiekującą się nimi niedźwiedzicę. Samica uniosła się na tylnych łapach. Była od nas w odległości metra, może dwóch…
Myśleli, że już po nich. Tymczasem niedźwiedzica opadła, odwróciła się i pobiegła do lasu. Za nią rozbrykane młode.
Skąd opolanie znaleźli się w Tadżykistanie? Wszystko przez te góry, które kusiły legendarną urodą oraz przez… Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, którego z kolei nie kusiły badania przyrody na Opolszczyźnie, więc nie dawało na to pieniędzy. Naukowiec tymczasem musi się rozwijać, prowadzić badania, pisać prace. A to kosztuje, bez stypendiów ani rusz..
- Polska nie jest dobrym terenem do badań florystycznych - dodaje Nowak. - Choćby dlatego, że niemal wszystko zostało tu zbadane, a teren eksploracji jest dość ograniczony i podzielony między naukowców, z których każdy - mówiąc żartobliwie - obsikuje swój obszar, zazdrośnie pilnując jego granic w obawie, że ktoś wkroczy i zrobi konkurencję.
Nowak wraz z kolegami postanowił więc pomyśleć o prowadzeniu prac badawczych poza granicami kraju. Tak się złożyło, że wszyscy z tego zespołu kochają góry. - Więc chcieliśmy jechać w teren górzysty - mówi naukowiec. - Poza tym miał być to kraj tani, ciekawy florystycznie, mało zbadany i na dodatek w miarę bezpieczny - aby nie toczyła się tam wojna.
Zerknęli na listę środowiskowych hotspotów. Hotspot kojarzy się zwykłemu śmiertelnikowi z obszarem otwartego dostępu do internetu. Dla badacza przyrody pojęcie to znaczy coś jeszcze: obszar ogromnej bioróżnorodności, często słabo zbadany, takie przyrodnicze eldorado. Na liście hotspotów środowiskowych są więc m.in. Karaiby, lasy Gwinei, Madagaskar, Sri Lanka… No i góry środkowej Azji, a tam właśnie leży Tadżykistan.
Nowak: - Trochę tylko pomyliliśmy się, sądząc, że od razu dostaniemy grant na badania.
Do dna!
Opolanie w kraju, który sięga nieba
Program badań różnorodności przyrodniczej Tadżykistanu realizowany jest wspólnie przez pracowników Katedry Biosystematyki i Katedry Ochrony Powierzchni Ziemi Uniwersytetu Opolskiego na podstawie porozumienia podpisanego z Wydziałem Biologii Uniwersytetu Narodowego w Duszanbe (Tadżykistan). Inicjatorem współpracy Uniwersytetu Opolskiego z Uniwersytetem Narodowym w Duszanbe był dr Grzegorz Kłys.Uczestnicy wypraw:
Uniwersytet Opolski: dr Arkadiusz Nowak (Katedra Biosystematyki), dr Sylwia Nowak (Katedra Biosystematyki), dr Tomasz Blaik (Katedra Biosystematyki), dr Grzegorz Kłys (Katedra Biosystematyki), dr Izabela Czerniawska-Kusza (Katedra Ochrony Powierzchni Ziemi), dr inż.Tomasz Ciesielczuk (Katedra Ochrony Powierzchni Ziemi), dr Grzegorz Kusza (Katedra Ochrony Powierzchni Ziemi), mgr Ewa Kaleta (Katedra Biosystematyki), mgr Małgorzata Gębala
Uniwersytet Jagielloński: dr Marcin Nobis (Zakład Taksonomii Roślin i Fitogeografii, Instytut Botaniki), Maciej Kozak (Zakład Ekologii Roślin, Instytut Botaniki), mgr Tomasz Kowalczyk
Uniwersytet w Ostrawie (Czechy): dr Vitezslav Plasek (Katedra Botaniki)
Polska Akademia Nauk: prof. dr hab. Bronisław Wołoszyn (Instytut Systematyki i Ewolucji Zwierząt), mgr Maciej Krzyżowski (Centrum Zachowania Różnorodności Biologicznej)
W pierwszym roku wydali z własnych kieszeni na realizację planów w Tadżykistanie ponad 20 tysięcy złotych na osobę. Dziś badania te realizują pod finansowym patronatem Ministerstwa Nauki. Do współpracy przystąpił też Uniwersytet Jagielloński, a to nobilituje i pomaga przecierać szlaki w ważnych urzędach obu krajów..
Już podczas pierwszego spotkania z władzami Uniwersytetu Narodowego w Duszanbe opolanie zrozumieli, że nie będzie łatwo. Przede wszystkim przecenili swoją znajomość języka rosyjskiego. - Niby uczyliśmy się go tyle lat, odświeżyliśmy wiedzę, ale to było za mało. Gdy dumny z rozpoczynającej się współpracy tadżycki rektor zaprosił na spotkanie z nami telewizję i mieliśmy przed kamerami opowiedzieć po rosyjsku o swych planach, to rektor szybko musiał przejąć ciężar wywiadu na swoje barki.
Zaś w języku angielskim w Tadżykistanie wciąż się nie mówi. Najgorzej było się porozumieć z mieszkańcami wsi, gdzieś wysoko w górach. Oni nie znają rosyjskiego, mówią tylko po tadżycku, a to język z rodziny języków perskich.
Kłopoty językowe szybko przełamali jednak sami mieszkańcy Tadżykistanu, którzy okazali się nad wyraz gościnni.
- Szybko nauczyliśmy się okrzyku: tu ohyr! Czyli: do dna! Nie jesteśmy miłośnikami mocnych napitków, ale tam pić trzeba było - po to, by nie obrazić i by przy okazji zdezynfekować przewód pokarmowy atakowany przez obcą florę bakteryjną. Bo tam nawet frytki z Mc Donalda - jeśli weźmie się je do rąk, mytych wprawdzie, ale niedokładnie wytartych ręcznikiem jednorazowym - mogą być powodem sporych kłopotów.
Bo mąż zabroni
- W pierwszym okresie współpracy wytypowaliśmy dwie pracownice naukowe Uniwersytetu Narodowego, które miały ogromną wiedzę na temat obszarów będących celem naszych wypraw. Te panie, z naukowymi tytułami, miały - tak przynajmniej chcieliśmy - uzupełniać pracę pod naszą nieobecność.
Polscy naukowcy przygotowali odpowiednie umowy. Podpisanie miało się odbyć w hotelowym pokoju, na spotkanie przybyli przedstawiciele władz uniwersytetu (sami mężczyźni) oraz kobiety, których umowa bezpośrednio dotyczyła.
Tak też się stało, ale do pokoju Polaków weszli tylko mężczyźni.
- Nie rozumieliśmy, co się dzieje, w końcu te dziewczyny już znaliśmy, prowadziliśmy razem badania. Pytamy panów, czy koleżanki wejdą, a oni w odpowiedzi kręcą głowami - wspomina Nowak. - Wychodzimy więc na korytarz, ale dziewczyny potwierdzają, że wolą tam czekać. Ostatecznie, po negocjacjach, ustaliliśmy, że wszyscy spotkamy się w hotelowym holu. Tam omówiliśmy ostatnie szczegóły umów i podpisaliśmy je.
Polacy szybko nauczyli się, jaką pozycję w społeczeństwie, gdzie dominuje islam, zajmuje kobieta, także ta wykształcona. Bywało, że byli zapraszani na obiady do mieszkań profesorów i doktorów. - Żony naukowców, a zdarzyło się, że jeden mężczyzna miał je dwie, nigdy nie siadły z nami do stołu - mówi Nowak. - Cały czas były w kuchni, przygotowywane potrawy przynosiły na próg kuchennego pomieszczenia, a nam na stół podawały je dzieci.
Kiedyś Polacy zapytali pracownicę naukową uniwersytetu, z którą planowali podpisać długoletnią umowę, co będzie, jeśli wyjdzie ona za mąż.
- Zerwę z wami współpracę, mąż na pewno zechce, bym skończyła z karierą naukową a ja się jemu podporządkuję - odpowiedziała dziewczyna.
Współpraca z młodymi tadżyckimi naukowcami też układała się różnie. W przeliczeniu na złotówki taki naukowiec na swej uczelni zarabia w miesiącu maksimum 200 zł. Nawet w tanim Tadżykistanie trudno za to wyżyć, a co dopiero utrzymać rodzinę. Więc każdą wolną chwilę młody pan doktor poświęca na taką pracę, która przyniesie mu konkretne zarobki.
- Magistrowie i doktoranci handlują na targowiskach, wyjeżdżają do Rosji na zarobek przy budowach. Robią to, co 30-40 lat temu robili polscy młodzi naukowcy w Anglii czy w Niemczech - mówi Nowak.
Łapówki dla leniwych
Podróżując po Tadżykistanie, należy mieć kieszenie wypchane pieniędzmi na łapówki. - Służby mundurowe są bardzo skorumpowane i w swej korupcji rozleniwione. Policjanci czy żołnierze nawet nie wychodzą ze swych stróżówek czy aut po łapówkę. Wyciągają tylko przez okienko rękę i już wiadomo, o co chodzi.
Naukowcy podróżowali po Tadżykistanie samochodem z wynajętym kierowcą. To wygodne z wielu powodów, choćby dlatego, że Tadżyk płaci mundurowym mniejsze łapówki. Od Europejczyka mundurowy na głębokiej prowincji bierze co najmniej 5 dolarów, stawka rośnie bliżej miasta. W stolicy w łapę daje się i 100 dolarów.
- Za co? Za wszystko - mówi Nowak. - Zdarzyło się, że żołnierze nie chcieli nas wypuścić z obszaru, do którego wcześniej sami nas wpuścili.
Jak mówi opolanin, Tadżykowie w mundurach mają mentalność homo sovieticus. Otóż obywatel wobec władzy jest nikim. - Kiedyś żołnierze pokłuli nam bagnetami plecaki, zrobili z nich sito. To była forma rewizji, nie chciało im się przeglądać naszych pakunków.
Po Tadżykistanie jeździ się samochodami z lat 70. i 80. Tankuje się przy domach, gdzie paliwo stoi w beczkach (to takie stacje paliw). - Benzynę wlewaliśmy do baku dużymi petami po coli i wodzie. Jak ktoś chciał - mógł paliwo przefiltrować przez sito - opowiada naukowiec.
Ale zwykle nikt nie miał ochoty na takie ceregiele.
Chińskie drogi
Jazda po tadżyckich drogach to typowa jazda na krawędzi. Jeszcze parę lat temu jeździło się tu wolno, z prędkością ślimaka, bo też nie było dróg, nawet do miast prowadziły "osiołkowe" drogi ledwie co utwardzone kamieniem.
- Pierwszy raz ze stolicy Tadżykistanu do jeziora Iskanderkul jechaliśmy 8 godzin. Wkrótce Chińczycy pobudowali w Tadżykistanie asfaltowe drogi. Od tego czasu ta sama podróż trwa 1,5 godziny, a tadżyccy kierowcy jeżdżą po asfalcie niczym Schumacher po torze wyścigowym.
Tyle że chiński asfalt to nie tor Formuły 1, serpentyny wąskich dróg wiją się nad kilkusetmetrowymi przepaściami, a z gór lecą głazy oraz kamienne błoto z tak dużą zawartością wapna, że potrafi dosłownie zacementować auto na drodze.
- I wtedy takie auto się zostawia, buduje drogę obok niego - mówi Nowak. - Na naszych oczach kamień uderzył kiedyś w ciężarówkę wiozącą worki z cebulą. Auto wpadło w poślizg i zjechało w przepaść, parę razy przekoziołkowało, a jego kabina wyglądała jak zgnieciona puszka. Kierowcy udało się jednak wyjść żywym.
Nowak wtedy zrozumiał, czemu kabiny tamtejszych ciężarówek obijane są od wewnątrz mocno watowaną tapicerką… - I wie pani, jaki problem miał ten kierowca? On błagał: nie jest ważne moje zdrowie, tylko mi pomóżcie odzyskać z przepaści część towaru. My i jeszcze inni świadkowie wypadku zrobiliśmy żywy łańcuch i wyciągaliśmy z przepaści worki cebuli, do której mogliśmy się dostać - mówi opolanin.
Opolanom trudno zrozumieć zwyczaje, tradycje i mentalność mieszkańców tego kraju. - Dziwiła nas pozycja kobiety, martwiło to, że dzieciaki nie mają perspektywy, nie są kształcone, nawet sami staraliśmy się im przywieźć jakieś materiały edukacyjne... - mówi Nowak.
- Z drugiej strony byliśmy wśród ludzi żyjących w zgodzie z naturą, szanujących przyrodę. Dzięki temu ta przyroda jest taka bogata. Wystarczy powiedzieć, że udało się nam zbadać kilkaset zupełnie nowych, wcześniej nieopisanych stanowisk roślin oraz nowe rośliny z rodzaju tzw. ostnic. Wszystkie nasze odkrycia zostaną uwiecznione i wydane drukiem.
Tak opolanie tworzą historię przyrody środkowej Azji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?