Opolanie uczcili pamięć ofiar Tragedii Górnośląskiej [wideo]

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Tablice na cmentarzu ofiar powojennego obozu w Łambinowicach upamiętniają nazwiska około 1500 ofiar.
Tablice na cmentarzu ofiar powojennego obozu w Łambinowicach upamiętniają nazwiska około 1500 ofiar. Paweł Stauffer
W obchodach w Łambinowicach uczestniczyli po raz pierwszy członkowie Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich.

- Moja ołma, ołpa i ciotki siedziały w powojennym obozie w Błotnicy Strzeleckiej - opowiada Franciszek Suhs z Jemielnicy. - Wujek trafił do obozu w Świętochłowicach, gdzie komendantem był osławiony Salomon Morel. Dziadkowie przeżyli, ale nigdy nie pozbyli się strachu przed głodem, chorobami i biciem, jakich doświadczyli. O wielu szczegółach nigdy nie odważyli się opowiedzieć, ale pamiętam dobrze, jak wielkim strachem - nawet po latach - przejmował ich komendant, którego nazywali Józiem.

Pan Franciszek wspomina że kiedy dziadkowie wrócili do domu, był on zajęty przez repatriantów ze Wschodu. Przez jakiś czas obie rodziny mieszkały razem. - Do nich nikt nie miał pretensji - dodaje. - Wiadomo było, że ich wygnano z domu dokładnie tak samo jak naszych. Po jakimś czasie przenieśli się dalej, na Dolny Śląsk. Do niedawna ich potomkowie odwiedzali nas i utrzymywali kontakt z naszą rodziną.

Podobne historie zdarzyły się praktycznie w każdym śląskim domu w czasie przejścia frontu i w pierwszych latach powojennych. Przez Śląsk Opolski przeszło więcej niż milion żołnierzy Armii Czerwonej. Praktycznie nie było rodziny, która by się z nimi nie zetknęła. A to oznaczało zwykle gwałty na kobietach, grabież mienia, rozstrzeliwanie mężczyzn i ich wywózki do pracy, m.in. w kopalniach Donbasu. Szacuje się, że liczba internowanych mężczyzn sięgała 90 tysięcy.

Po wojnie represje spotykały Niemców, ale i Ślązaków polskiej opcji, ze strony komunistycznego aparatu.

- Wujek mieszkał w Karczowie - opowiada Józef Salańczyk. - Pewnego dnia został aresztowany i już nigdy do nas nie wrócił. Na początku pisał z obozu w Mysłowicach. Prosił o paczki. Jego żona woziła je tam. Ale nie wiedziała, czy je dostawał, bo wujka nigdy w czasie tych odwiedzin nie widziała. Możemy się tylko domyślać jego losu.

Pan Franciszek i pan Józef byli dziś wśród uczestników obchodów dnia pamięci o Tragedii Górnośląskiej w Łambinowicach. Po dwujęzycznym nabożeństwie w tamtejszym kościele złożono kwiaty i zapalono znicze na cmentarzu ofiar powojennego obozu pracy. W latach 1945-1946 przetrzymywano tu około 5 tys. osób, 1500 z nich straciło życie. Podobnych obozów było na Górnym Śląsku około 100.

W uroczystości wzięli udział członkowie mniejszości niemieckiej oraz stowarzyszeń śląskich RAŚ i SONŚ, przedstawiciele władz samorządowych i wojewody, a także - po raz pierwszy - Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich.

Irena Kalita, prezes opolskiego oddziału, przypomniała, że w czasie ludobójstwa na Kresach Wschodnich zginęło 250 tys. Polaków.

- Modlimy się dzisiaj razem z wami, by Stwórca dał ukojenie pamiętającym tamte okrutne dni - mówiła. - My, świadkowie tamtych czasów, a nieraz ich uczestnicy, zostaliśmy sponiewierani, zbrukani nienawiścią. Do dziś nie zostały osuszone wszystkie łzy, nie policzono wszystkich strat, nie uśmierzono bólu. Została pulsująca rana.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska